– To cudownie. Ale ten samochód jest odrażający.
– Nie, jest wspaniały. Nikt nie ma takiego. Kosztował tylko pięćdziesiąt trzy tysiące dolarów. Taniocha! – krzyknęła. – Kiedy Lyne go zobaczy, dostanie ataku serca.
– Cudownie, skarbie. Widzimy się na lunchu?
Victory skinęła głową i pomachała.
– Wpół do pierwszej! – zawołała. Jej samochód nagle przyśpieszył, żeby zdążyć na światłach i skręcił w Trzydziestą Szóstą Ulicę. Nico usiadła wygodnie. Nie zamknęła okna i lodowate powietrze chłostało jej twarz niczym zimny ręcznik. Bawiło ją to. Poza tym słyszała, że chłodne powietrze świetnie działa na skórę.
– Magda widziała czapkę Katriny i też musi taką mieć – powiedziała Wendy.
– Nie ma problemu – oświadczyła Victory. – Podrzucę jej wieczorem.
– Przy okazji, rano widziałam Shane'a – wtrąciła Nico. – Byłam dla niego trochę nieuprzejma. Przepraszam. Nic nie mogłam na to poradzić. – Odłożyła menu i rozpostarła serwetę na kolanach, przy okazji od niechcenia lustrując restaurację. Siedziały przy stoliku numer jeden, teraz to jej oferowano ten stolik w Michael's. Choć Nico wiedziała, że z formalnego punktu widzenia nie odniosła największego sukcesu w mieście (dwie prezenterki zarabiały znacznie więcej niż ona) od – awansu zdawała się emanować niemal namacalnym (i, jak miała nadzieję, intensywnym) poczuciem władzy. Z drugiej strony ten przywilej mógł mieć coś wspólnego z tym, że Nico dała kierownikowi tysiąc dolarów napiwku w dniu, w którym we trzy przyszły tu uczcić jej awans.
– Nic się nie przejmuj – powiedziała Wendy. – Shane uważa, że teraz, po naszym rozstaniu, mnóstwo ludzi jest dla niego nieuprzejmych. Podobno już niemal nie dostaje zaproszeń na przyjęcia…
– Jakie to smutne. – Victory naprawdę było żal Shane'a. Nico pomyślała, że Victory lituje się nad wszystkimi, nawet zaproponowała Muffie Williams pracę (Nico wiedziała, że Victory płaci jej niewielkie odsetki z zysków z wielkiej umowy licencyjnej z Huckabees) po tym, jak Muffie w czerwcu odeszła z B et C, twierdząc, że ona również dłużej nie zniesie Pierre'a Berteuila.
– Przeżyje – mruknęła Wendy. – Poza tym chcę się czegoś dowiedzieć o tej czapce, o której wszyscy mówią. Czapka! – wykrzyknęła do Nico. – Genialne, prawda?
– To zwykła czapka – odparła Victory. – Pestka w porównaniu z twoim filmem. Czy przyjdą obaj, Shane i Selden?
Wendy pokiwała głową.
– Powiedziałam im, że muszą się dogadać. Przynajmniej Shane musi. Selden zamierza być jak najbardziej rozsądny. Magda naprawdę go kocha. Może nawet jest w nim bardziej zakochana niż ja. Nawet schudła pięć kilo.
– Jesteś szczęśliwa, i ją to też uszczęśliwia – powiedziała Nico.
– Wiem, ale czasem dopada mnie poczucie winy. Ze wszystko się tak ułożyło. – Wendy miała na myśli swoje nowe lokum. Kupiła dwa poddasza na dwóch górnych piętrach magazynu w Soho, więc chociaż nie mieszkała razem z Shane'em, dzieci miały tak blisko do obojga rodziców, jak to możliwe, gdy rodzice nie są już małżeństwem. – Bardzo łatwo rozwiązać problemy, kiedy odniosło się sukces i ma się własne pieniądze – powiedziała Wendy. – Myślę o kobietach, które ich nie mają, i o piekle, przez które muszą przejść. Nie wolno o tym zapominać.
– Przecież to jest właśnie powód, by odnieść sukces – powiedziała Nico z przekonaniem. – Wtedy naprawdę rozumiesz, dlaczego tak harowałaś. Po to, żeby w kryzysie twoja rodzina nie cierpiała.
Wendy milczała i patrzyła w talerz. Na jej twarzy pojawił się uśmieszek.
– Coś wam zdradzę. Jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić, zresztą może nic z tego nie wyjdzie, ale jestem w ciąży.
Victory jęknęła, a Nico była przez chwilę tak zaszokowana, że nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Tak, wiem, ale to nie było zaplanowane. Selden twierdził, że nie może mieć dzieci, ale się mylił. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – Czasem trzeba pogodzić się z rzeczywistością. Myślę, że to dar, za sfilmowanie Pielgrzyma w łachmanach. Chciałam sobie kupić pierścionek z szafirem, ale dziecko jest chyba lepsze.
Selden Rose!, pomyślała Nico.
– Wendy, to cudownie – oświadczyła, kiedy w końcu odzyskała mowę.
– Victorowi może się to nie spodobać, ale mam to gdzieś – powiedziała Wendy. – Jestem szefową Paradoru. Postawię mu się. Selden już powiedział, że jeśli jedno z nas będzie musiało odejść z koncernu, on to zrobi. Założy własną firmę. Zresztą i tak zamierzał.
– Nie musisz się przejmować Victorem – oświadczyła Nico, jakby Victor Matrick nie miał większych wpływów niż do- zorca. – Pogadam z nim. Wmówię mu, że to jego pomysł, że to on pchnął was ku sobie i sprawił, że będziecie mieli dziecko.
– Sama nie wiem – powiedziała Wendy ze smutkiem. – Odkąd spędziłam te trzy dni z Shane'em i dziećmi, zajmując się nimi, kiedy miały ospę, i przez to przegapiłam piżama party z Victory w Cannes… Po prostu pomyślałam, że dam sobie radę. Naprawdę dam, robię to przecież od lat. To cała ja. Mam pracę i mam dzieci. Chcę jednego i drugiego, potrzebuję jednego i drugiego. Nie mogę być z dziećmi w każdej chwili, ale one wcale tego nie chcą. Nie taką mnie znają, no i dobra. Już przestałam się bać. Postanowiłam, że nie będę miała wyrzutów sumienia…
– Nigdy nie musiałaś mieć żadnych wyrzutów sumienia – przerwała jej Victory. – Tak się cieszę. – Wstała, żeby uścisnąć Wendy.
– Hej, to tylko dziecko – oświadczyła Wendy z udawanym sarkazmem. – Jeszcze jedno. Ale przynajmniej tym razem to prawdziwe dziecko, a nie dorosły facet.
Nico popatrzyła na Victory i Wendy, a do jej oczu omal nie napłynęły łzy. Szybko wzięła się w garść. Wszystkie jesteśmy szczęśliwe, pomyślała nagle.
– Do tego Victory i jej czapka – westchnęła. – Genialne. Czapka, która uszczęśliwia już dwadzieścia tysięcy kobiet. O dwóch małych dziewczynkach nie wspominając.
Na chodniku, już po lunchu, Nico pomyślała, że wybierze się do mieszkania Kirby'ego, żeby nareszcie zakończyć tę sprawę. Planowała tam wpaść po premierze Wendy, ale chyba lepiej było załatwić to wcześniej. Romans trwał ponad rok. Jak do tego doszło? Jak wszystko inne w życiu, zamienił się w rutynę. Najpierw była namiętność i podniecenie, i dreszczyk związany z łamaniem zasad. Teraz została resztka tego dreszczyku, bo Nico musiała zacierać ślady, robiła coś, co było tylko jej sprawą, o czym nikt nie wiedział: pewnie podobnie czuli się narkomani. Tyle że zawsze dawało się rozpoznać, kiedy ktoś się naćpał, a teraz ludzie zaczynali kojarzyć, że ona ma romans. Skręciła w Pięćdziesiątą Siódmą Ulicę i aż się wzdrygnęła na myśl o wzmiance w „Post". To było jak flaga ostrzegawcza. Oznaczało, że ktoś coś zwęszył, ale że gazeta ma zbyt mało informacji, by wymienić nazwiska.
Niebo wydawało się niskie i ciężkie. Przemierzając żwawym krokiem Zachodnią Pięćdziesiątą Siódmą, Nico pomyślała, że gdyby nie chłód, nie byłaby pewna, czy faktycznie znajduje się na zewnątrz. Miasto zawsze wydawało się jej otoczone szklaną kopułą, jakby przebywanie na ulicy było iluzją. Przechodnie kojarzyli się z maleńkimi stworzeniami uwięzionymi w jednej ze szklanych kul wypełnionych wodą, do których może zajrzeć dziecko, zafascynowane i wstrząśnięte widokiem miniaturowego świata.
Na roku Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy i Piątej Alei zawahała się nagle. Zamierzała przejść na East Side i na Madison Avenue złapać taksówkę do Kirby'ego, ale nagle przyszedł jej do głowy krawat Seymoura. Seymourowi nie byłoby przykro, gdyby zapomniała, ale by to zauważył. Twierdził, że ludzie powinni dotrzymywać słowa, robić to, do czego się zobowiązali. Wystarczy sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat, gdyby nikt nie czuł się odpowiedzialny za swoje obietnice. Wszędzie zapanowałaby anarchia.