– Tak. Kirby. Obawiam się, że tak. – I wtedy wyjęła czek z portfela. Naturalnie Kirby zaprotestował.
– Nie musisz tego robić – nalegał. – Nie jestem czymś, za co możesz zapłacić.
– Nie bądź głuptasem, skarbie – powiedziała. – To nie żadna zapłata, tylko prezent.
Mimo protestów przyjął czek. Potem popatrzył na niego, a jego oczy rozszerzyły się na widok sumy na czeku. Złożył go i wsunął do kieszeni spodni.
– Jesteś pewna, że nie chcesz… jeszcze raz? – Zamachał ręką. – Przez wzgląd na dawne dobre czasy?
– Nie, dziękuję, Kirby – odparła. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Po czym powędrowała energicznie wąskim korytarzem do windy, myśląc o tym, że robi to po raz ostatni. Phi.
Oparła głowę o zagłówek fotela. Pomyślała, że teraz pewnie będzie musiała do końca życia obywać się bez dobrego seksu. Czy powinna litować się nad sobą? Pewnie tak, i być może któregoś dnia zacznie. Teraz jednak nie czuła się nieszczęśliwa. Seks… No i co z tego, pomyślała zniecierpliwiona. Pieprzyć to. Nie była facetem, którym rządzi kutas. Była kobietą, wolną kobietą… Brzęknął jej telefon.
„Z Wendy. Jesteś w biurze?", przeczytała esemesa od Victory.
Nico uśmiechnęła się do siebie.
„2 min", odpisała.
„Mamy bąbelki. Będziemy za 20 min".
Oświadczyły, że film Wendy to hit. To nie ulegało wątpliwości. Zawsze da się to przewidzieć po reakcji widowni. Nowojorczycy na premierach są najbardziej zblazowaną widownią na świecie, a jednak klaskali i wiwatowali przez całe napisy. Potem na przyjęciu w hotelu Maritime wszyscy byli w szampańskich humorach, całkiem jakby naprawdę ich cieszyło, że tutaj przyszli. To był kolejny znak, że film odniesie sukces. Gdyby miał okazać się fiaskiem, zabawiliby na przyjęciu przez pięć minut i szybko by się zmyli. Wendy twierdziła, że wiele razy była w takiej sytuacji.
Wszystkie siedziały w gabinecie Nico, kręciło im się w głowie z powodu sukcesu Wendy.
– Chodzi tylko o to, żeby utrzymać się w grze – oznajmiła Victory. – Zawsze zrobią wszystko, żeby cię wyeliminować. – Podała butelkę dom perignon Nico, która rozlała szampana do trzech kryształowych pucharków. Prezeskom ze Splatch-Verner należy się tylko to, co najlepsze, pomyślała z rozbawieniem.
– Próbują, ale bezskutecznie – powiedziała.
– Masz cholerną rację. – Wendy uniosła kieliszek.
– A Selden był taki uprzejmy. Z przyjemnością patrzyłam, jak stoi koło ciebie na przyjęciu, przynosi ci drinki, daje spokojnie porozmawiać z każdym i nie czuje się przy tym tak niepewnie, żeby się wtrącać – powiedziała Victory. Podeszła do szklanych drzwi i je otworzyła. – Och, Nico! – wykrzyknęła bez tchu. – Twój taras.
– Wiem – odparła Nico.
Czuła się trochę zawstydzona tym tarasem. Szczerze mówiąc, czuła się trochę zawstydzona całym swoim gabinetem. Był olbrzymi, z wbudowanym w jedną ze ścian barkiem, spadkiem po Mike'u, który zdecydowała się zatrzymać. I miała własny taras. Mały skrawek nieba na trzydziestym pierwszym piętrze. Taras wychodził na Central Park, piękne budynki na Piątej Ałei, i wysokie domy, które wyrastały z centrum miasta niczym potężne drzewa. W budynku Splatch-Verner było osiem gabinetów z tarasami, tylko jeden należał do kobiety.
Victory wyszła na taras, za nią Wendy. Nico zatrzymała się w drzwiach i patrząc na przyjaciółki w mglistej poświacie śniegu, nagle uświadomiła sobie, że jest szczęśliwa. To szczęście wzleciało w niej niczym radosny ptak, utkwiło jej w gardle i wyrwało się razem z cichym jękiem zaskoczenia.
Wendy uniosła kieliszek.
– Za nas – powiedziała i, patrząc na wieżowce w centrum, dodała: – Wiecie, co mówią. Ze w tej dżungli rządzą tylko mężczyźni.
– Nie, dziewczyny. – Nico podeszła do nich. Rozpostarła ramiona, jakby chcąc objąć nimi całe miasto. – Teraz świat należy do nas.
– Podziękowania Bardzo dziękuję Bobowi Millerowi, Ellen Archer, Leslie Wells, Beth Dickey, Katie Wainwright i reszcie wspaniałego zespołu Hyperionu; no i naturalnie Heather Schroder.
Candace Bushnell