Выбрать главу

Zgięła się z bólu. Nawet nie chciało mu się szczególnie zmieniać nazwiska. Zapewne uważał, że Victory jest idiotką. Naprawdę sądził, że ujdzie mu to na sucho? Najwyraźniej tak. Miał ją za małą kretynkę, która zrobi to, co on będzie chciał, za kogoś, kogo będzie mógł wykorzystać i kopnąć w tyłek bez żadnych konsekwencji.

No to musiał to jeszcze przemyśleć.

Nagle przepełniła ją wściekłość. Ukradł jej dziecko, chciała go zabić. Nie. Najpierw zamierzała go skatować, a dopiero później zabić. Przypieprzanie się do niej to jedno, ale wpieprzanie się w jej biznes to całkiem inna sprawa.

Te uczucia były dla niej kompletnie nowe. Nie miała pojęcia, że potrafi być aż tak zła. Jakby sterowana automatycznym pilotem wróciła do holu, znalazła nazwę jego „nowej firmy" na drzwiach, i weszła. Howard siedział przy metalowym biurku z nogami opartymi na blacie, wpychał w usta coś, co chyba składało się z samych okruszków, i gadał przez telefon.

– Czego? – warknął, jakby zirytowała go jej niespodziewana wizyta.

– Ty pieprzony dupku! – wrzasnęła ile sił w płucach, złapała gazetę z jego biurka i cisnęła ją na podłogę.

– Co jest, kurwa? – wybąkał i powiedział do słuchawki: – Oddzwonię.

– Jak śmiesz? – Podeszła do niego, jakby chciała go uderzyć. Żałowała, że nie jest mężczyzną, wtedy na pewno by to zrobiła. – Widziałam te ubrania. Na pierwszym piętrze…

Zanim zdążyła coś dodać, zerwał się z miejsca.

– Jak ty śmiesz? – krzyknął, wskazując ją palcem, jakby to on był pokrzywdzony. – Nigdy nie wpadaj z wrzaskiem do mojego gabinetu.

To, że się bronił, zaszokowało ją. Na przemian otwierała i zamykała usta, niepewna, co powiedzieć.

– Widziałam te ubrania…

– Tak? I co z tego? – Pochylił się, żeby podnieść gazetę. – No i widziałaś jakieś ubrania. A potem wpadasz tutaj, drąc się jak wariatka…

Znów poczuła wściekłość.

– Ukradłeś moje projekty! – krzyknęła. – Nie możesz tego robić. Nie możesz mnie ograbiać.

Wykrzywił się z niesmakiem.

– Jesteś nienormalna. Wyjdź stąd.

– Nie możesz…

– Czego nie mogę? – Pogardliwie wzruszył ramionami. – Cały ten biznes to kopiowanie. Wszyscy to wiedzą.

– Coś ci wyjaśnię, Howardzie – oświadczyła ostrzegawczym tonem. – Nie zadzieraj ze mną. I nie myśl, że dostaniesz choćby grosz z moich zysków.

– O, czyżby? – Jego twarz poczerwieniała. Podszedł do Victory i szarpnął ją za ramię, pociągając ku drzwiom. – Mam dokument, który podpisałaś i w którym można przeczytać coś innego. Nawet o tym nie myśl.

I nagle już była na korytarzu, a Howard zamykał jej drzwi przed nosem.

Każda żyła w jej głowie pulsowała gniewem i upokorzeniem. Przez parę sekund Victory stała nieruchomo, zaszokowana, niezdolna do ogarnięcia tego, co przed chwilą zaszło. Howard powinien się jej bać: to on był tym złym, a nawet nie starczyło mu przyzwoitości, by udawać strach. Wykręcił kota ogonem i teraz ona wyszła na potwora, wariatkę. Wtedy uświadomiła sobie, że straciła całą władzę w chwili, w której zaczęła wrzeszczeć.

Cholera, teraz on wiedział, że ona wie. Podeszła do windy i raz po raz naciskała przycisk. W panice zapragnęła wydostać się z budynku. Bała się, że Howard wyjdzie z biura i się na nią natknie, a nie była przygotowana na jeszcze jedną konfrontację. Powinna była przemilczeć kradzież, dopóki nie dowie się, co można z tym zrobić. Drzwi windy w końcu otworzyły się z trzaskiem i Victory wsiadła. Oparła się o ścianę, łzy wypełniły jej oczy. To niesprawiedliwe. Cale życie harowała na swoje nazwisko, na swoją firmę, licząc na nagrodę za ciężką pracę, a doczekała się tego, że przylazł jakiś typ i ją okradł. Nie mogło mu to ujść na sucho.

– Przestań zachowywać się jak dziecko, dorośnij – radziła jej zaprzyjaźniona sąsiadka bankowiec. – Jesteś kobietą interesu. Nie doprowadzaj do osobistej konfrontacji z tym zasrańcem, tylko konkretnie zabierz się do sprawy. Pozwij go. Zaciągnij do sądu i tam mu przylej po tej wielkiej dupie.

– Nie mogę wynająć adwokata – zaprotestowała Victory. – To w złym stylu.

Potem się jednak nad tym zastanowiła. Jeśli miała przetrwać w tej branży, musiała wysłać jasny komunikat: Zadrzyj z Victory Ford, a pożałujesz. Nie ujdzie ci to na sucho.

Na jej prośbę Kit wcieliła się w kierowniczkę działu zakupów w sieciowym outlecie i umówiła się z Howardem w Viceroy Fjord. Kit udawała, że ubrania bardzo jej się podobają i narobiła zdjęć polaroidem. Potem Victory sfotografowała własne projekty. Myrna, która czuła się trochę winna zaistniałej sytuacji, pomogła jej znaleźć adwokata.

Trzy miesiące później Victory spotkała Howarda w sądzie. Śmierdział i był równie fatalnie ubrany jak zawsze, i ani trochę się nie przejmował, jakby takie rzeczy przydarzały mu się bez przerwy. Victory wyłożyła fotografie ubrań Howarda tuż obok zdjęć własnych projektów, a kiedy sędzia zarządził przerwę na podjęcie decyzji, prawnik Howarda zaproponował ugodę. Oświadczył, że jeśli Victory odda Howardowi pożyczone osiemdziesiąt tysięcy, zrezygnują z trzydziestu procent i będzie wolna.

Bardzo jej ulżyło. Była to niewielka cena za tak idiotyczny błąd. Victory nauczyła się pożytecznej prawdy: że ludzie, z którymi robi się interesy, są równie ważni jak sam interes. Ta lekcja była bolesna dla każdego projektanta, niestety, nie uczyli tego w szkole mody…

Zadzwonił telefon i przerwał te wspomnienia. Natychmiast przeszył ją niepokój. To były z pewnością jakieś złe wieści. Od trzech tygodni przychodziły jedna za drugą, kumulując się przed katastrofą.

Miała nie odbierać, ale doszła do wniosku, że to tchórzostwo. Dzwoniła jedna z jej asystentek, Trish, ze studia projektów.

– Pan Ikito telefonował trzy razy. Podobno to pilne. Pomyślałam, że pewnie chciałabyś wiedzieć.

– Dziękuję. Zaraz do niego zadzwonię.

Odłożyła słuchawkę i skrzyżowała ręce na piersi, jakby dla ochrony przed zimnem. Co miała powiedzieć panu Ikito? Udawało się jej wykręcać przez ponad tydzień, pod pretekstem podróży, ale Japończycy potrafili pilnować swoich spraw. „Lubię panią – pani szybko podejmuje decyzję", powiedział pan Ikito pięć lat wcześniej, kiedy zaczęli ze sobą współpracować. Mimo to pan Ikito chciał przede wszystkim zarabiać i z pewnością wypnie się na nią w chwili, gdy tylko poczuje, że Victory przestaje się sprzedawać. To jednak, co zaproponował, było nie do pomyślenia.

Dom mody Victory Ford nie był wielką firmą w rodzaju Ralpha Laurena czy Calvina Kleina, ale przez tych pięć lat, odkąd zaczęła robić interesy z Japończykiem, jej przedsiębiorstwo stało się minikonglomeratem, o wiele potężniejszym niż jednoosobowa firma, którą prowadziła we własnym mieszkaniu. W Japonii miała osiemdziesiąt trzy butiki, a w tym roku ona i pan Ikito planowali rozszerzyć działalność na Chiny, następny wielki rynek potencjalnych klientów. Pan Ikito wykupił licencję na jej projekty, nie tylko ubrania, ale również torebki, buty, okulary słoneczne i inne akcesoria, i sam zajął się ich wyrobem w Japonii, ponosząc koszty produkcji. Dzielił się z Victory procentem od zysków, i razem z tymi pieniędzmi jej firma przynosiła teraz dochód w wysokości pięciu milionów rocznie.

Panu Ikito nie spodobała się wiosenna kolekcja – nie cierpiał jej, właściwie nienawidził – i tak, dwa dni po pokazie, Victory poleciała do Tokio na spotkanie, które okazało się lekcją upokarzania. Pan Ikito nosił zachodnie ubrania, ale wierzył w japoński sposób załatwiania interesów. Oboje siedzieli przy niskim drewnianym stole. W trakcie typowo japońskiego ceremoniału picia herbaty pan Ikito przeglądał jej katalog na sezon wiosenny. Był małym człowieczkiem o krótkich, siwiejących włosach i usteczkach jak pyszczek gupika.