– Panno Victory. Co się dzieje? – zapytał, z niesmakiem przewracając strony. – Skąd pomysły? To nie pani. Kto nosi takie ubrania? Żadna kobieta nie nosi długich spódnic wiosną. Mało zabawne, obszerne fasony. Kobiety chcą pokazywać nogi.
– Panie Ikito. – Pochyliła głowę na znak szacunku (nie znosiła tego, ale musiała respektować cudzoziemskie zwyczaje, prowadząc interesy). – Próbowałam czegoś nowego. Usiłuję dorastać. Rozwijać się. Jako projektantka.
– Czemu pani to robi? – przerwał jej pan Ikito z przerażeniem. – Pani mieć wielki sukces. Jak to mówią w Ameryce, po co naprawiać, jak się nie popsuło?
– Ale usiłuję być coraz lepsza. Próbuję być jak najlepszą projektantką, w ramach swoich możliwości.
– Phi! – Pan Ikito zamachał rękoma przed twarzą, jakby odpędzał owada. – W Nowym Jorku pani zawsze myśli o sobie. Tu, w Japonii, myślimy o interesach.
– Ależ ja myślę o interesach – sprzeciwiła się Victory, stanowczo, choć uprzejmie. – Jeśli mam się utrzymać w branży, muszę rozwijać projekty. Udowodnić, że potrafię tworzyć ekskluzywne kolekcje.
– Ale po co? – spytał pan Ikito. – W haute couture nie ma pieniędzy. Każdy to wie. Pięć lat temu pani mówić, że chce zarabiać miliony…
– I nadal chcę…
– Ale teraz próbuje pani być Oscarem de la Rentą. – Pan Ikito nie przestawał jej przerywać – A może panem St. Laureatem? Świat nie potrzebuje St. Laurenta. Świat potrzebuje Victory Ford.
– Czyżby?, pomyślała Victory, wpatrzona w swoją herbatę.
– Nie mamy tu sklepów Oscara. No, może jeden w Tokio. Ale Victory Ford ma w Japonii osiemdziesiąt trzy butiki. Rozumie pani, co mówię? – spytał pan Ikito.
– Tak, ale…
– Mam odpowiedź – oświadczył pan Ikito. Klasnął w dłonie, a jego sekretarka (Victory wątpiła, żeby ktokolwiek mógł brać ją za asystentkę), rozchyliła ściany z ryżowego papieru. Złączywszy ręce i pochyliwszy głowę, zapytała po japońsku:
– Tak, panie Ikito?
Pan Ikito powiedział coś do niej w tym samym języku. Pokiwała głową i ostrożnie zamknęła drzwi. Pan Ikito odwrócił się do Victory.
– Będzie pani dziękowała. Powie pani: „Pan Ikito, to dopiero geniusz"!
Victory uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Przepełniało ją poczucie winy, jakby była małym dzieckiem, które zrobiło coś strasznego. I tak się właśnie stało. Rozczarowała pana Ikito. Nigdy nie chciała nikogo rozczarowywać. Pragnęła, żeby wszyscy ją kochali, chwalili i głaskali po głowie jak grzeczną dziewczynkę. Zastanawiała się, dlaczego, niezależnie od swoich sukcesów, nie potrafi wyrosnąć z instynktownego chylenia czoła przed męskim autorytetem? Była dorosłą kobietą z własną firmą, zaczynała od zera, miała do dyspozycji wyłącznie swój talent i ręce, a teraz dysponowała nawet czarną kartą American Express. I oto siedziała jak na szpilkach koło pana Ikito, czekała na jego „odpowiedź", a przecież powinna mu powiedzieć, czego ona chce. Nie odważyła się jednak go obrazić. Dlaczego nie mogę być bardziej podobna do Nico, westchnęła w duchu. Nico powiedziałaby: „Panie Ikito, będzie tak, i koniec. Albo pan w to wchodzi, albo nie… "
I wtedy pan Ikito zrobił coś, od czego ścisnął się jej żołądek. Podniósł imbryczek i trzymając dłoń na pokrywce, nalał Victory więcej herbaty.
Nerwowo przełknęła ślinę. W tej samej chwili zrozumiała, że nie spodoba się jej pomysł pana Ikito. W Japonii nalewanie komuś herbaty miało różne znaczenie, a w tym konkretnym przypadku był to gest pojednania, ale też przygotowanie do niemiłych wiadomości.
Pan Ikito podniósł swoją filiżankę i wypił trochę naparu. Spojrzał na Victory, jakby sugerując, że powinna zrobić to samo.
Herbata była gorąca, Victory lekko poparzyła sobie usta, ale pan Ikito wydawał się usatysfakcjonowany jej potulnością. Wtedy drzwi rozsunęły się ponownie i stanęła w nich młoda Japonka w granatowym kostiumie.
– A! Panna Matsuda! – wykrzyknął pan Ikito.
– Dzień dobry, panie Ikito. – Młoda kobieta lekko skinęła głową. W jej głosie pobrzmiewał angielski akcent, i Victory domyśliła się, że Japonka studiowała w Anglii, najprawdopodobniej w Oksfordzie.
– Panno Victory Ford – zaczął pan Ikito. – Oto pani nowa projektantka, pani Matsuda.
Victory przeniosła spojrzenie z panny Matsudy na radośnie uśmiechniętego pana Ikito. Zrobiło się jej niedobrze, ale uprzejmie wyciągnęła rękę.
– Uwielbiam pani stroje. – Panna Matsuda usadowiła się koło stolika. – Będę zaszczycona, mogąc z panią pracować.
Jeszcze nie ustaliłyśmy, że będziemy wspólnie pracować, chciała powiedzieć Victory, jednak gardło kompletnie jej wyschło i nie mogła wydobyć z siebie głosu. Upiła łyk herbaty, usiłując odzyskać równowagę.
– Panna Matsuda świetna projektantka. – Pan Ikito przenosił spojrzenie z jednej kobiety na drugą. – Rysuje nowe projekty jak projekty dawnej Victory Ford. Pani zatwierdza, naturalnie. Robimy dalej interesy, wszyscy szczęśliwi.
Victory zakaszlała w dłoń, – Z pewnością panna Matsuda to świetna projektantka – powiedziała ostrożnie, nie chcąc od razu odrzucać propozycji. – Ale najpierw muszę zobaczyć jej projekty. Zanim cokolwiek zdecydujemy – dodała.
– Zobaczy pani wszystkie projekty, co pani chce. – Pan Ikito szeroko rozłożył ręce. – Ona dobra, zobaczy pani. Wszystkich kopiuje. Lepiej robi Ralpha Laurena niż sam Ralph Lauren.
Victory myślała tylko o tym, żeby się stąd wydostać. Była zła i urażona, ale pewnie chodziło tylko o jej ego, a w interesach czasem człowiek bywa w stanie przeżyć pomysły, które początkowo wydają mu się koszmarne. Trzeba dać sobie czas na przemyślenia i uporać się z początkową urazą. Teraz nie wolno jej było pochopnie zareagować i spowodować wyłomu, którego nie dałoby się naprawić.
Wstała.
– Bardzo dziękuję, panie Ikito, za to uprzejme rozwiązanie – powiedziała. – Teraz muszę się z kimś spotkać. Zadzwonię do pana po lunchu.
To samo w sobie było ryzykowne, gdyż pan Ikito oczekiwał, że Victory zostanie tak długo, jak on uzna za konieczne. Zmarszczył brwi.
– Nie podoba się rozwiązanie?
– Och, tak, to bardzo dobre rozwiązanie – powiedziała, zmierzając do drzwi i kłaniając się raz po raz, jak marionetka. Pomyślała, że jeśli będzie się tak kłaniać, może pan Ikito nie zauważy jej rejterady. Albo przynajmniej nie uzna jej za zniewagę.
– Musi pani zdecydować – oświadczył. – To bardzo dobra propozycja.
– Tak, panie Ikito. Bardzo dobra. – Dotarła do drzwi i je otworzyła. Nadal w ukłonach, stanęła w progu.
– Zegnam. – Panna Matsuda pomachała do niej.
Faktycznie żegnam, pomyślała Victory z uśmiechem.
Niestety, to najlepiej podsumowywało zaistniałą sytuację.
Nie mogła dopuścić do tego, żeby jej nazwisko widniało na cudzych projektach. A może jednak?, pomyślała, wychodząc na zatłoczoną ulicę. Szła do hotelu w nadziei, że dzięki wysiłkowi fizycznemu zdoła się pozbyć dręczącej klaustrofobii. Jednak hałas, ruch uliczny i wysokie budynki wznoszące się chwiejnie w niewidzialne niebo sprawiły, że poczuła się jeszcze gorzej i w końcu złapała taksówkę. Drzwi się otworzyły, Victory opadła na tylne siedzenie.
– Do hotelu Hyatt – powiedziała słabym głosem.
W hotelowym pokoju było jeszcze gorzej. Takie pokoje w Tokio były niewiarygodnie małe i Victory zwykle rezerwowała niewielki apartament w Four Seasons, nie zważając na dodatkowe wydatki. Teraz jednak, w ramach kary, wzięła ciasny pokoik w Hyatcie, z twardym małżeńskim łożem (Japończycy całkiem inaczej rozumieli wygody), które ledwie mieściło się w tej klitce. Poszła do łazienki (znowu klitka wielkości nowojorskiego schowka), zmoczyła ręczniczek zimną wodą i przyłożyła go do twarzy. Ręczniczek był szorstki i w zasadzie nie wchłaniał wody. Victory oderwała go od twarzy, przyjrzała mu się i wybuchnęła płaczem.