Выбрать главу

Zawsze tak było. Od początku kariery ciągle płakała, a potem wracała do pracy. Praca, płacz, praca, płacz, praca, płacz, pomyślała.

Pociągając nosem, wróciła do pokoju i usiadła na twardym łóżku. Przyszło jej do głowy, że większość ludzi byłaby zaszokowana, gdyby wiedziała, jak często Victory zalewa się Izami, gdyż powszechnie sądzono, że jest wyluzowana, zabawna i niepoprawnie optymistyczna, że zawsze wierzy, iż wszystko się dobrze skończy i że nowe możliwości są na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie płakała publicznie (choć asystentki widywały jej opuchniętą twarz, zawsze udawała, że nic się nie dzieje), ale jednocześnie nie narzucała sobie ograniczeń. Uwalnianie emocji było ważne – inaczej człowiek wpadał w jakieś uzależnienie…

Położyła się na plecach, patrząc bezmyślnie w sufit, niewiele ponad dwa metry nad podłogą. Chętnie by do kogoś zadzwoniła – do Nico albo Wendy, albo jakiegoś chłopaka czy kochanka, chociaż chwilowo nie miała nikogo takiego – do kogokolwiek, kto zechciałby wysłuchać jej narzekań, powiedzieć, że jest cudowna, i sprawić, że poczułaby się lepiej. Nie miała jednak do kogo zadzwonić i zaczęła rozmyślać nad tym, jak poradzić sobie z tym samodzielnie. Zawsze sama radziła sobie ze wszystkim i jakoś dawała radę.

Tego popołudnia nie zadzwoniła do pana Ikito. Poczekała do następnego ranka i wróciła do Los Angeles. Powiedziała panu Ikito, że potrzebuje kilku dni na przemyślenie jego rozwiązania, a potem przez cały czas odwlekała decyzję, koncentrując się na sytuacji w sklepach towarowych, które zakupiły wiosenną kolekcję, w Los Angeles, Dallas, Miami i Chicago. Wszędzie spotykała się z identyczną reakcją: wiosenna kolekcja była „interesująca". Ale na pewno zaprojektowała też inne ubrania, bardziej typowe, prawda? Nie, nie zaprojektowała. Jak zareagował wobec tego Nowy Jork? Czy Bergdorf kupił kolekcję?

Jasne, że kupił, zapewniała wszystkich, podobnie jak Barney, ale nie wspomniała, że wzięli zaledwie po kilka sztuk. Najbardziej konserwatywnych. Byli, w kupieckim języku, „pełni nadziei". Jednak żadna nadzieja nie wchodziła w grę, jeśli mieli sprzedać te rzeczy na osiemdziesięcioprocentowej obniżce.

Cholera, pomyślała, piorunując wzrokiem telefon na kominku. Co się działo ze wszystkimi? Czego się tak bali? Nie interesowały jej opinie ludzi. Wiedziała, że nigdy nie zaprojektowała nic lepszego od tej wiosennej kolekcji. Była zupełnie inna, ale właśnie taka miała być, od samego początku, kiedy Victory zaczęła o niej myśleć jakiś rok wcześniej. Nikomu by się do tego nie przyznała, ale momentami zdarzało się jej fantazjować, że ta kolekcja przeniesie ją na inny poziom i zapewni jej miejsce w historii mody. Chciała, by po jej śmierci ludzie mówili: „Była jedną z najwybitniejszych amerykańskich projektantek".

No dobrze, mogła się bez tego obejść, ale nie oznaczało to, że nie powinna próbować. To był właśnie problem z sukcesem: kiedy się już go posmakuje, chce się coraz więcej. I nic nie może się równać z sukcesem w Nowym Jorku, z podziwem i lekką obawą ludzi. Sukces daje pewność i bezpieczeństwo. Porażka zaś…

Pokręciła głową. Nie będzie o tym myśleć. Nikt nie przyjeżdżał do Nowego Jorku, żeby ponieść klęskę. Przyjeżdżano po sukces. Wiele razy wcześniej była na krawędzi porażki i wiele razy strach motywował ją do większych starań. W przeszłości jednak nie było to aż tak istotne: nie miała wiele do stracenia. Teraz jednak musiała wziąć się w garść. Nie mogła panikować. Powinna zachować spokój i działać jak gdyby nigdy nic, jakby nie była urażona, jakby wszystko miało się ułożyć…

Musiała zadzwonić do pana Ikito. Co jednak powinna mu powiedzieć?

Wykluczone, żeby poprawia! ją ktoś w rodzaju hollywoodzkiego scenarzysty. Nie pisała się na to, a gdyby kiedykolwiek wydało się, że nie ona zaprojektowała japońską kolekcję, zniszczyłoby to wiarygodność, na którą tak ciężko pracowała. Tej granicy nie mogła przekroczyć. To był punkt honoru, a w świecie, gdzie w żadnej branży nie pozostało zbyt wiele honoru, należało bronić tych nielicznych wartości, które się uchowały.

Utrata zagranicznych dochodów poważnie zmieni firmę, ale Victory uznała, że jakoś to przełknie. Trafi się coś innego. Albo pan Ikito weźmie jej kolekcję, albo nic z tego nie będzie, i to właśnie powinna mu była powiedzieć już na początku.

Podniosła słuchawkę, żeby do niego zadzwonić, i w tym samym momencie spojrzała na statuetkę Perry Ellis Award, nagrodę Stowarzyszenia Amerykańskich Projektantów, prezentującą się dumnie na samym środku półki nad kominkiem. To kazało się jej zastanowić. Przekleństwo, pomyślała ze złością. Klątwa, która ją w końcu dopadła. Perry Ellis Award była najbardziej pożądaną nagrodą w branży, przyznawano ją co dwa lata obiecującym projektantom, na cześć Perry'ego Ellisa, który zmarł na AIDS pod koniec lat osiemdziesiątych. Przyznanie nagrody świadczyło o sukcesie młodego projektanta, katapultowało go w światła reflektorów, ale plotka niosła, że istniała też ciemna strona wyróżnienia. Kilkoro zdobywców nagrody odeszło z biznesu. Jako jedna z nielicznych kobiet, które ją otrzymały, Victory żartowała często, że dzięki swojej pici przezwycięży klątwę. Może jednak się myliła? Nagle ujrzała, jak jej wysiłki obracają się wniwecz. Znalazła się na równi pochyłej, a jej następne dwa sezony spotkają się z taką samą reakcją jak wiosenna kolekcja, ludzie przestaną kupować jej ubrania, za półtora roku zbankrutuje, trafi na ulicę, będzie musiała wrócić na prowincję, sama, nieudolna czterdziestotrzylatka…

Telefon w jej dłoni nagle zadzwonił i podskoczyła, pośpiesznie wciskając guzik. Kobiecy głos po drugiej stronie linii był nieznany.

– Victory Ford?

– Przy telefonie – odparła ostrożnie Victory, myśląc, że to pewnie akwizytorka.

– Mówi Ellen z biura Lyne'a Bennetta. – Kobieta umilkła, jakby czekała, aż Victory przetrawi informację, że dzwoni do niej wielki miliarder Lyne Bennett. Victory omal nie wybuchnęla śmiechem. Zastanawiała się, czego na litość boską może od niej chcieć Lyne Bennett. – Wiem, że to trochę nieoczekiwane, ale pan Bennett był ciekaw, czy spotka się z nim pani na drinku, w przyszły czwartek o osiemnastej.

Tym razem Victory naprawdę się roześmiała. Co za mężczyzna zatrudniał sekretarkę do umawiania mu partnerek na randki? Nie mogła jednak wyciągać pochopnych wniosków. Pewnie wcale nie chodziło o randkę – przez te lata spotkała się parę razy z Lyne'em Bennettem i nie zwracał na nią żadnej uwagi.

– Mogę zapytać, po co?

Ellen wydawała się zakłopotana i Victory natychmiast zaczęła jej współczuć. Ale praca.

– Myślę… myślę, że chciałby panią poznać. Wiem tylko, że kazał mi do pani zadzwonić i spytać, czy się pani zgodzi.

Victory zastanawiała się przez chwilę. Bogacze w rodzaju Lyne'a Bennetta nigdy jej specjalnie nie interesowali, ale z drugiej strony i ona nie należała do kobiet, które ich pociągają. Była zbyt niezależna i otwarta, żeby skakać wokół bogacza, i nigdy nie wierzyła, że jego pieniądze są rozwiązaniem damskich problemów. Jednak skoro Lyne Bennett postanowił ją poznać, może różnił się od reszty. Zważywszy na jej obecną sytuację, nie zaszkodziło przynajmniej potraktować go przyjaźnie.

– Bardzo chętnie się z nim spotkam, ale w przyszły czwartek idę na wernisaż biennale w Whitney – powiedziała. – Nie wiem, czy Lyne Bennett lubi sztukę…

– Uwielbia. – W głosie Ellen brzmiała ulga. – Ma jedną z najważniejszych kolekcji na świecie…