Przy drzwiach zapanowało lekkie zamieszanie i pojawiła się Nico O'Neilly. Minęła kierownika sali, jakby nie istniał, i zmierzała wprost do stolika. Na widok Victory jej twarz się rozpogodziła. Nico była zawsze opanowana, czasem lodowata, ale nigdy przy swoich przyjaciółkach.
– Japonia? – zapytała, uścisnąwszy Victory.
– Koszmar – westchnęła Victory. – Za to Muffie Williams właśnie oświadczyła, że mój pokaz był wspaniały. Przez następne trzy lata będę wszystkim o tym opowiadać.
– Nie musisz, Vic. – Nico uśmiechnęła się do niej. – Jesteś genialna.
– Och, Nic…
– Poważnie. – Nico energicznie strzepnęła serwetkę. Odwróciła się do kelnera, który kręcił się obok, czekając na moment, w którym będzie mógł podać menu. – Wodę. Gazowaną. Poproszę.
Victory popatrzyła na nią z czułością. Jej związek z przyjaciółkami był bezcenny, bo tylko przy nich mogła sobie pozwolić na bezbronność – poprosić o poklepanie po plecach, bez obaw, że uznają ją za beznadziejnie niepewną. Jednak związek z Nico był głębszy. Wiele lat wcześniej, kiedy Victory miała kiepski rok i brakowało jej pieniędzy na przygotowanie nowej kolekcji, Nico pożyczyła jej czterdzieści tysięcy dolarów. Victory nie prosiła o pożyczkę, nawet nie przyszłoby jej to do głowy. Jednak pewnego dnia Nico pojawiła się w jej pracowni niczym dobra wróżka.
– Mam pieniądze, a ty ich potrzebujesz – powiedziała, wypisując czek. – I nie martw się spłatą długu. Wiem, że mi oddasz.
Victory pomyślała, że w ludziach interesujące jest to, że nigdy się nie wie, co w sobie kryją. Zwłaszcza ludzie pokroju Nico O'Neilly. Kiedy ją poznała, nawet nie przyszło jej do głowy, że Nico kiedyś nauczy ją co to przyjaźń i że pod wyniosłą powłoką skrywa się wyjątkowo lojalna osoba. Victory zerknęła z rozbawieniem na twarz kelnera, gdy z wahaniem wręczał Nico menu. Szkoda, że nie wiedział, z jak niezwykłą kobietą ma do czynienia.
– Nie trzeba. – Nico machnęła ręką. – Wiem, co zamówię.
Ten komentarz był niewinny, ale kelner wyglądał tak, jakby mu przyłożyła. Jak większość mężczyzn, którzy mają do czynienia z kobietami odmawiającymi przestrzegania towarzyskich rytuałów, uznał zapewne, że Nico to suka.
Nico na szczęście była odporna na opinie o sobie. Pochylona nad blatem, wydawała się niezwykle napięta. Spotkanie w Huckabees poszło nadspodziewanie dobrze, zwłaszcza że Peter Borsch niemal przez cały czas ignorował Mike'a Harnessa. Wtedy, podniecona triumfem, zrobiła coś, czego wcale nie miała zamiaru robić – zadzwoniła do Kirby'ego Atwooda i w sekrecie zaaranżowała spotkanie po lunchu.
– Zrobiłam coś okropnego – oświadczyła z dumą, jakby wcale tak nie uważała. – Dziś rano byłam tak wściekła na Mike'a Harnessa…
– Na pewno na to zasłużył…
– Tak, ale to nie ma nic wspólnego z pracą. – Nico wyprostowała się i opuściła wzrok, poprawiając serwetkę na kolanach. – Uświadomiłam sobie, że zamknęłam się w wieży, jestem niedotykalna. I zrobiłam coś okropnego…
Victory parsknęła śmiechem.
– Skarbie, ty nigdy nie robisz nic okropnego. Na pewno nie w towarzystwie. Jesteś ideałem.
– Wcale nie. A przynajmniej nie zawszę chcę nim być. No i… – Urwała i powiodła wzrokiem po restauracji, żeby się upewnić, że nikt nie podsłuchuje.
W tej samej chwili zauważyła je Susan Arrow i wychyliła się od stolika.
– Cześć, dziewczyny – zakrakała niczym stara wrona.
Nico nagle znów zamieniła się w profesjonalistkę.
– Skarbie, możemy porozmawiać o twoim kliencie, Tannerze Cole'u?
Tanner Cole, gwiazdor filmowy, miał zdobić okładkę listopadowego numeru „Bonfire" i uparł się, że musi zaaprobować materiał fotograficzny. Zadowolenie go kosztowało aż trzy sesje zdjęciowe, a potem wystraszył jedną z asystentek, sugerując, że powinna mu zrobić laskę w toalecie.
– Kochana, ten facet urodził się w oborze. Poważnie. Brak mu ogłady – oświadczyła Susan.
– Komu? – spytała Carla Andrews podejrzliwie, przystawiając rękę do ucha. Carla siedziała po drugiej stronie stoli- ka i nie cierpiała, gdy coś ją omijało. Wiele osób podejrzewało, że był to jeden z powodów, dla których tak długo utrzymała się w branży, podczas gdy młodsze od niej wysyłano na zieloną trawkę.
– Tannerowi Cole'owi. Gwieździe filmowej – powiedziała Muffie Williams z lekceważeniem. Mimo romansu mody z filmem, Muffie uparcie postrzegała aktorów na staroświecką modłę: uważała, że to przepłacane, rozpieszczone dzieci i tak właśnie należy się do nich odnosić.
– Wiem, że to gwiazdor filmowy. – Carla rzuciła Muffie pogardliwe spojrzenie. – Przeprowadzałam z nim wywiady dziewięć razy. Robiłam to, gdy był jeszcze niemal dzieckiem.
– Na pewno chcesz rozpowszechniać tę informację? – Muffie dotknęła ust serwetką.
– Wszystko mi jedno. Niczego się nie boję – odparła Carla.
– Victory? – Susan zignorowała je obie. – Czy Lyne Bennett do ciebie zadzwonił?
A więc stąd miał mój numer, pomyślała Victory. Skinęła głową.
– Tak, dziś rano.
– Nie masz mi tego za złe? – spytała Susan. – Nigdy nie rozdaję cudzych numerów, ale Lyne męczył mnie od trzech tygodni. Od twojego pokazu. Powtarzałam mu, że muszę cię wcześniej poprosić o pozwolenie, ale on już taki jest, wpada w obsesję. Dzwonił pięć razy dziennie, upierał się, że musi się z tobą spotkać…
Jezu, pomyślała Victory – teraz cała restauracja już wie, że Lyne Bennett chce umówić się z nią na randkę. Zresztą nie miało to znaczenia – w chwili gdy zobaczono by ich razem, i tak wszyscy by się dowiedzieli.
– Ale przecież my się już spotkaliśmy. – Była zdumiona zachowaniem Lyne'a. – Co najmniej dziesięć razy.
– Pewnie i ze sto – prychnęła Susan. – Ale Lyne zapewne nic nie pamięta. Ma umysł jak sito. Ze dwa lata temu widział na imprezie swojego pierwszego partnera w interesach i go nie rozpoznał.
– Nie jest taki głupi. W końcu to miliarder – zauważyła Carla.
– Tak czy siak jest nieszkodliwy – powiedziała Susan.
– Misiaczek – dodała Carla. – Kobiety zawsze go wykorzystują. Zwłaszcza te bystre.
– To mężczyzna. Nie ma bladego pojęcia, czego chce – wyszeptała Muffie.
– Tak się składa, że to mój bardzo dobry przyjaciel – oświadczyła Susan sztywno. – Może i nie jest doskonały, ale kto jest? Zawsze sobie powtarzam, że choć mój mąż Walter doprowadza mnie do szału, ja jestem pewnie jeszcze gorsza…
– Przyszła Wendy. – Nico patrzyła w stronę wejścia.
– Cześć, przepraszam za spóźnienie. – Wendy stanęła przy stoliku. Miała zaparowane okulary i lekko ociekała wodą.
– Skarbie, wyglądasz, jakbyś tu przyszła na piechotę – zakrakała Susan. – Czy w Splatch w ogóle o ciebie nie dbają?
Wendy się skrzywiła. Rzeczywiście przyszła z pracy piechotą – jej asystent, Josh, poinformował ją od niechcenia, że nie zdołał zaklepać firmowego auta.
– Mam faceta za asystenta – powiedziała w ramach wyjaśnień.
– Ja też raz miałam asystenta – przypomniała sobie Victory. – Nosił różowe swetry z outletów i drzemał popołudniami. Na kanapie. Jak dziecko. Ciągle miałam poczucie, że powinnam go karmić mlekiem i herbatnikami.
– Czy wszyscy mężczyźni w tym mieście powariowali? – mruknęła Wendy.
– Skoro o wariatach mowa, widziałyście ostatnio Victora Matricka? – zapytała Susan swobodnie.