Выбрать главу

– Dlaczego?

– Bo jestem mężatką, zapomniałeś?

– To nie możesz spacerować po parku z przyjacielem?

– Spotkajmy się w twoim mieszkaniu. – Nico doszła do wniosku, że to Kirby powinien był na to wpaść, chyba że tak naprawdę nie interesował go seks z nią.

– Uch – powiedział. – Sam powinienem był o tym pomyśleć, prawda?

To, że Kirby zrozumiał swój błąd, natchnęło ją nadzieją. Znalazła skrawek papieru, na którym zapisała jego adres (i który zamierzała wyrzucić po spotkaniu), i popatrzyła na niego. Mieszkanie Kirby'ego wcale nie leżało obok parku, tylko znacznie dalej na wschód, na rogu Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy i Drugiej Alei. Ale pewnie pięć długich przecznic nie stanowi żadnej przeszkody dla młodego mężczyzny.

– Jadę na Wschodnią Siedemdziesiątą Dziewiątą, pod numer trzysta dwa – powiedziała kierowcy.

Boże, co ona wyprawiała?

Włączyła komórkę. Nie mogła zbyt długo nie mieć kontaktu z biurem. Zadzwoniła do swojej asystentki Mirandy, żeby sprawdzić wiadomości. Czy powinna wcisnąć jej ten sam kit co szoferowi? Lepiej mówić ogólnikami.

– Muszę gdzieś wpaść – powiedziała, patrząc na zegarek. Jeśli ona i Kirby faktycznie to zrobią, ile to potrwa? Piętnaście minut? Ale będzie musiała trochę z nim pogadać, przed i po. – Wrócę do biura koło trzeciej – oświadczyła. – Może o wpół do czwartej, zależy od korków.

– Nie ma problemu – odparła Miranda. – O czwartej masz spotkanie. Tylko daj znać, gdybyś się spóźniała.

Bogu dzięki, Miranda była bystra. Wystarczająco inteligentna, by nie zadawać zbędnych pytań. Rozumiała, że należy wiedzieć tylko to, co konieczne.

Nico oddzwoniła do dwóch osób, a potem auto utknęło w korku na Pięćdziesiątej Dziewiątej. Dlaczego kierowca nie pojechał przez park? No tak, w porze lunchu park był zamknięty. Co za kretyński, niewygodny przepis. Odkąd postanowiła zadzwonić do Kirby'ego, nie miała już odwrotu i wciąż dopadały ją te dziwne uczucia: jednocześnie nie mogła się doczekać spotkania i się go obawiała. Całkiem jakby znowu była osiemnastolatką i wybierała się na pierwszą randkę. Lekko kręciło się jej w głowie.

Pomyślała, że powinna zadzwonić do Seymoura. Nie chciała, żeby to on zadzwonił, kiedy ona dotrze do Kirby'ego i będzie musiała kłamać.

– Hop – powiedział Seymour po podniesieniu słuchawki w ich domu. Odkąd dwa lata temu postanowił zająć się hodowlą psów, zaczął posługiwać się dziwnymi manieryzmami. Jednym z nich było takie telefoniczne powitanie.

– Cześć – powiedziała Nico.

– O co chodzi? Jestem zajęty.

Nico wiedziała, że to nie nieuprzejmość. Taki był i nic się nie zmienił, odkąd piętnaście lat wcześniej poznała go na przyjęciu i przekonał ją, żeby wyszła razem z nim do baru, a potem spytał, kiedy się do niego wprowadzi. Seymour był zajęty sobą, swoimi myślami i sprawami; niezmiennie uważał się za fascynującą osobę i to mu wystarczało. Nico przypuszczała, że wszyscy inni mężczyźni też tak mają.

– Czym? – zapytała.

– Wykładem. Dla podkomisji senatu. Ściśle tajne.

Nico pokiwała głową. Seymour był geniuszem i niedawno zaczął doradzać rządowi w sprawach związanych z internetowym terroryzmem. Seymour w ogóle miał dość skryty charakter, więc to nowe wyzwanie mu odpowiadało. Oficjalnie wykładał nauki polityczne na Uniwersytecie Columbia, raz w tygodniu, ale wcześniej był wpływowym dyrektorem w branży reklamowej. Obecnie nikt nie kwestionował jego kompetencji ani opinii i Seymour miał dostęp do najwybitniejszych umysłów świata.

– Do ciebie przychodzą po splendor i blichtr popkultury – powiedział jej kiedyś. – Do mnie na rozmowy.

Nico pomyślała, że pewnie powinna to potraktować jak zniewagę, ale tak nie zrobiła. Właściwie się nie mylił. Oboje mieli swoje mocne i słabe strony i zaakceptowali wzajemne różnice, świadomi, że razem tworzą budzący respekt zespół. Dzięki temu funkcjonowało ich małżeństwo. Kiedy Nico zaczęła zarabiać wielkie pieniądze, postanowili wspólnie, że Seymour zrezygnuje z pracy i zajmie się tym, co lubi najbardziej, czyli obejmie profesurę na Columbii. Nico była zachwycona, że dzięki niej Seymour ma ważną, acz kiepsko opłacaną pracę. Chociaż, jak się czasem zastanawiała z drwiącym uśmiechem, Seymour mógł to wyreżyserować w dniu, w którym się poznali. Czy nie zachęcał jej i nie uczył, jak osiągnąć sukces i wspinać się po korporacyjnej drabinie, właśnie po to, żeby on mógł rzucić to w diabły?

Naturalnie, okazała się bystrą i zdolną uczennicą. Seymour nie musiał jej nakłaniać do osiągnięcia sukcesu.

– Nie masz czasu porozmawiać o przyjęciu? – zapytała teraz.

Co dwa tygodnie urządzali w swoim domu jakieś przyjęcie – od skromnych kolacji dla tuzina gości, przez bufety dla pięćdziesięciu po cocktail party dla setki. Tak naprawdę przyjęcia były spotkaniami w interesach, urządzanymi po to, by Nico zachowała wysoką pozycję, tworzyła alianse i upewniała się, że wie wszystko, co się zdarzy, nim trafi to do gazet. Nico tak naprawdę nie lubiła przyjęć, ale wiedziała, że Seymour ma rację, i urządzała je, żeby sprawić mu przyjemność. Zresztą nie była to dla niej mordęga. Seymour dzwonił do firm organizujących przyjęcia, wybierał menu i zamawiał alkohol, chociaż w ich domu niewiele się piło. Seymour nie cierpiał pijaków. Nie znosił, kiedy ludzie tracili nad sobą kontrolę, a poza tym nalegał, żeby on i Nico kładli się do łóżka przed wpół do jedenastej.

– Pogadamy o tym wieczorem – powiedział Seymour. – Wracasz dzisiaj?

– Nie wiem – odparła. – Jest jakaś impreza dotycząca kampanii informacyjnej na temat raka.

– Lepiej idź – poradził jej. – Przynajmniej się pokaż.

Odłożył słuchawkę, a Nico nagle poczuła się bardzo zmęczona. Ostatnio właściwie nie miała żadnych rozrywek. Nie zawsze tak było. Na początku, kiedy robiła karierę, życie wydawało się zabawą. Każdy dzień pełen był dreszczyków, a ona i Seymour napawali się cudownym uczuciem, że walczą i zwyciężają. Problem polegał jednak na tym, że w pewnym momencie człowiek nie może już przestać. Nie może się zatrzymać. Musi iść przed siebie, bez wytchnienia, a nikt o tym nie uprzedzał.

Przypuszczała jednak, że właśnie na tym polega życie. Niezależnie od osiągnięć, wciąż trzeba zaglądać w głąb siebie i sprawdzać, że nadal chce się próbować. A kiedy człowiek nie może dłużej w to brnąć, umiera.

I wszyscy o nim zapominają.

Naturalnie nie byłoby jej tu, gdyby o niej zapomnieli, więc czy tak naprawdę miało to jakiekolwiek znaczenie?

Wyjrzała przez okno. W końcu jechali Trzecią Aleją, ale korki wciąż były nieznośne. Nie mogła myśleć o tych ponurych sprawach. Za kilka minut zobaczy Kirby'ego. Postrzegała go jako nieoczekiwaną premię w swoim życiu, dżokera w kolorowym ubranku, pięknie opakowany cukierek.

– Mówiła pani, że na Wschodnią Siedemdziesiątą Dziewiątą trzysta dwa? – Głos kierowcy wdarł się w jej myśli.

Kirby mieszkał w dużym wieżowcu z jasnobrązowej cegły, z podjazdem od strony Siedemdziesiątej Dziewiątej. To był typowy dla klasy średniej budynek, jednak podjazd, bardzo niewygodny, miał mu zapewne przydać klasy. Pod zadaszeniem znajdowały się dwie pary obrotowych drzwi oraz szklane drzwi automatyczne, podobne do tych na lotniskach. W środku znajdowała się duża recepcja, za ladą siedział portier z marsową miną.

– Ja do Kirby'ego Atwooda – powiedziała Nico.

– Co? – spytał portier, celowo nieuprzejmie.

Nico westchnęła.

– Do Kirby'ego Atwooda.

Portier bez powodu spiorunował ją wzrokiem. Może miał jej za złe, że zmuszała go do wypełniania obowiązków. Przejrzał imponującej grubości folder, podniósł słuchawkę i wykręcił numer.