Jenny weszła do namiotu, Wendy sunęła tuż za nią. Opuściła ręce, trzymając kciuki. Miała nadzieję, że Victory zrobi furorę swoim pokazem. Nikt sobie bardziej na to nie zasłużył.
Kilka minut później, dokładnie kwadrans po siódmej, nowiutka limuzyna o przyciemnianych szybach zatrzymała się przy wejściu do namiotów na Szóstej Alei. Szofer w prążkowanym garniturze, z zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami, obszedł auto i otworzył drzwi po stronie pasażera.
Nico O'Neilly wysiadła z samochodu. Miała na sobie srebrne spodnie, marszczoną bluzkę, a na niej złotorudą kurtkę z norek, niemal tego samego koloru co włosy. Od razu rzucało się w oczy, że Nico O'Neilly to ktoś ważny. Od wczesnej młodości należała do tych osób, które otacza aura ważności i sprawia, że ludzie natychmiast zaczynają się zastanawiać, któż to taki. Dzięki tym oszałamiającym włosom i wspaniałym ciuchom można ją było wziąć za gwiazdę filmową, choć podczas bliższych oględzin wychodziło na jaw, że Nico w zasadzie nie jest pięknością. Jednak wykorzystała do granic możliwości swoje naturalne atuty, a jako że pewność siebie i sukces przydają kobiecie urody, panowało powszechne przekonanie, że Nico O'Neilly jest piekielnie atrakcyjna.
Była również niesłychanie zorganizowana. Wiedziała, że pokaz Victory nie rozpocznie się przed wpół do ósmej, więc tak zaplanowała przyjazd, żeby się nie spóźnić, ale także jak najkrócej czekać. Jako naczelna czasopisma „Bonfire" (i według „Time" jedna z najważniejszych kobiet w branży wydawniczej) Nico O'Neilly miała zagwarantowane miejsce w pierwszych rzędach na każdym pokazie, który zechciałaby zaszczycić swoją obecnością. Jednakże tak blisko wybiegu czuła się jak łatwy cel. Ekipy telewizyjne i fotografowie biegali niczym świnie w poszukiwaniu trufli, poza tym każdy mógł podejść i ją zaczepić – zaprosić na przyjęcie, zażądać spotkania w interesach albo po prostu usiłować się bratać. Nico nienawidziła takich sytuacji, bo kiepsko radziła sobie z czczą paplaniną, w przeciwieństwie do na przykład Victory, która już po dwóch minutach potrafiła gawędzić z mechanikiem samochodowym o jego dzieciach. W rezultacie ludzie często uważali Nico za snobkę albo sukę, a niewygadana Nico nie potrafiła im wytłumaczyć, że wcale taka nie jest. W konfrontacji z niespokojną, błagalną miną obcej osoby zamierała, niepewna, czego się od niej chce, i przekonana, że z pewnością nie może tego dać. A jednak w pracy, gdy chodziło o bezosobową, anonimową publikę, Nico była genialna. Widziała, co lubi społeczeństwo – nie radziła sobie tylko z jednostkami.
To z pewnością była jedna z jej wad, ale w wieku czterdziestu dwóch lat Nico doszła do wniosku, że nie ma sensu się katować i znacznie łatwiej jest zaakceptować własną niedoskonałość. Najważniejsze to ograniczyć do minimum kłopotliwe sytuacje i robić swoje.
Spojrzała na zegarek i zauważyła, że dochodzi dwadzieścia po siódmej, co oznaczało, że będzie w centrum uwagi jedynie przez dziesięć minut, a potem wszyscy skupią się na wybiegu. Ruszyła po schodach.
Natychmiast podeszło do niej dwóch fotografów. Wyskoczyli zza dużej donicy, żeby zrobić Nico zdjęcie. Odkąd sześć lat wcześniej została naczelną szacownego (i nudnego) „Bonfire" i przemieniła go w błyszczącą, popkułturową wyrocznię w sprawach rozrywki, mediów i polityki, trzaskali jej zdjęcia na każdej imprezie, na której raczyła się zjawić. Początkowo niepewna, jak się zachować, pozowała fotografom, ale szybko uświadomiła sobie, że prężenie się przed rzędem lamp błyskowych i jednoczesne próby zachowania naturalności (oraz udawanie, że to lubi) nigdy jej nie wyjdą. Na dodatek Nico nie zamierzała poddać się niebezpiecznemu i błędnemu przekonaniu, które opanowało to miasto – że człowiek jest kimś tylko wtedy, gdy go fotografują. Widziała, jak to dopada bardzo wiele osób z jej branży. Zaczynały wierzyć, że są sławne, i w mgnieniu oka bardziej interesowało je gwiazdorstwo niż praca. Ludzie ci tracili koncentrację, potem stanowiska i – jak to się przydarzyło jej znajomemu – musieli się wynosić do Montany.
I nikt więcej o nich nie słyszał.
Nico postanowiła zatem, że choć nie zdoła uniknąć fotografów, nie musi im również pozować. Po prostu robiła swoje, jakby fotografowie nie istnieli. W rezultacie na każdym zdjęciu Nico O'Neilly zawsze była w ruchu. Wysiadała z limuzyny przed kinem, dziarsko kroczyła po czerwonym dywanie, zwykle bokiem do fotografujących. Oczywiście z tego powodu jej relacje z prasą były nieco napięte, i przez jakiś czas nazywano ją suką. Jednak lata konsekwentnego zachowania („Konsekwencja to podstawa sukcesu", mawiała) się opłaciły i teraz uważano niezgodę Nico na pozowanie za urocze dziwactwo, wyróżnik jej osobowości.
W pośpiechu minęła fotografów i szklane drzwi, gdzie za aksamitnym sznurem stało jeszcze więcej paparazzich.
– Nico! – krzyknął ktoś z ożywieniem. – Nico! Nico O'Neilly!
Nico pomyślała, że to wszystko jest strasznie głupie, chociaż nie przykre. Szczerze mówiąc, czulą się mile połechtana, że tak ich cieszy jej widok. Naturalnie spotykała tych fotografów od lat, a „Bonfire" kupowało zdjęcia od większości z nich. Posłała im rozbawiony uśmiech i lekko machnęła ręką.
– Cześć – powiedziała.
– Nico, co masz na sobie? – zawołała krzepka kobieta z krótkimi blond włosami, która zapewne fotografowała takie imprezy od dwudziestu lat z okładem.
– Victory Ford – odparła Nico.
– Wiedziałam! – oświadczyła kobieta z satysfakcją. – Zawsze nosi ciuchy od Ford.
Większość tłumu już była w pawilonie, dużym białym namiocie, gdzie miał się odbyć pokaz Victory, więc Nico bez problemów minęła aksamitny sznur. Jednak w środku było już całkiem inaczej. Ośmiorzędowa trybuna wznosiła się niemal do czubka namiotu, a bezpośrednio przed wybiegiem ustawiono ławki, oddzielone od niego niską metalową barierką, za którą stały setki fotografów polujących na najlepsze miejsca. Na pokrytym plastikiem wybiegu sytuacja przypominała jedną wielką imprezę. Wokół panowało radosne, wręcz szkolne podniecenie, gdy ludzie, którzy spotkali się na niedawnym przyjęciu w Hamptons, witali radośnie jeden drugiego, jakby nie widzieli się od lat. Nastrój był zaraźliwy, ale Nico z trwogą patrzyła na tłum. Niby jak miała się przez niego przepchnąć?
Przez chwilę kusiła ją ucieczka, lecz szybko odsunęła od siebie tę myśl. Victory Ford była jej najlepszą przyjaciółką. Musiała poradzić sobie z tłumem i liczyć, że jakoś to będzie.
Jakby wyczuwszy jej cierpienie, u boku Nico wyrosła młoda kobieta.
– Cześć, Nico – powiedziała radośnie, niczym do starej przyjaciółki. – Mogę cię zaprowadzić na miejsce?
Nico przywołała na usta najlepszą wyjściową minę – wymuszony, pełen zakłopotania uśmiech – i wręczyła nieznajomej zaproszenie. Dziewczyna ruszyła przez tłum. Jakiś fotograf uniósł aparat i zrobił zdjęcie Nico, kilka znanych jej osób zaczęło machać rękoma i się przepychać, żeby uścisnąć jej dłoń albo ją cmoknąć. Po kilku minutach Nico z eskortą dotarła mniej więcej do połowy wybiegu, gdzie ujrzała w końcu swoje miejsce. Na małej wizytówce obramowanej wymyślnym wzorkiem, znakiem charakterystycznym Victory Ford, widniało imię i nazwisko Nico O'Neilly.
Z ulgą usiadła.
Natychmiast otoczyła ją gromada fotografów i zaczęła robić zdjęcia. Nico patrzyła przed siebie, na drugą stronę wybiegu, która wydawała się znacznie lepiej zorganizowana niż jej sektor – tam już wszyscy zajęli swoje miejsca. Krzesła po obu jej stronach były puste. Nico nieznacznie odwróciła głowę i skrzyżowała spojrzenia z Lyne'em Bennettem, magnatem z branży kosmetycznej. Rozbawił ją jego widok. Nie dlatego, że Lyne nie miał powodu trafić na pokaz mody, zwłaszcza że obie branże miały ze sobą coś wspólnego, lecz raczej dlatego, że był niesławnym krwiożerczym biznesmenem i Nico nie mogła sobie wyobrazić, żeby naprawdę interesowały go damskie ciuchy. Przyszedł tu zapewne pożerać wzrokiem modelki, czyli dla rozrywki, której większość nowojorskich przedsiębiorców nie była w stanie się oprzeć. Pomachał Nico, a ona podniosła program i skinęła Lyne'owi głową.