Nico planowała być pierwszą prezeską.
Limuzyna minęła bramę w otaczającym lądowisko ogrodzeniu z łańcuchów i zatrzymała się nieopodal zielonego śmigłowca Sikorsky spokojnie stojącego na płycie startowej. Nico wysiadła z auta i żwawym krokiem ruszyła do helikoptera. Zanim jednak do niego dotarła, nagle znieruchomiała, zdumiona warkotem silnika za sobą. Odwróciła się i ujrzała w bramie granatowy mercedes.
To niemożliwe, pomyślała z mieszaniną gniewu, niepokoju i zaskoczenia. Mercedes należał do Mike'a Harnessa, prezesa zarządu i szefa Verner Publications. Oczywiście, Nico mówiła Mike'owi o spotkaniu, i to parę razy, nawet zasugerowała, że powinien w nim uczestniczyć, ale Mike zlekceważył ten pomysł i oświadczył, że ma ważniejsze sprawy do załatwienia na Florydzie. Nie poleciał na Florydę i pojawił się na lotnisku: mogło to oznaczać tylko jedno. Zamierzał przypisać sobie zasługi za zorganizowanie tego spotkania.
Nico zmrużyła oczy, gdy Mike wysiadał z auta. Wysoki, tuż przed pięćdziesiątką, nienaturalnie brązowy, z racji nadużywania produktów samoopalających, szedł ku niej z głupkowatym wyrazem twarzy. Bez wątpienia wiedział, że jest zirytowana, ale w korporacji takiej jak Splatch-Verner wszystko to, co człowiek powiedział, zrobił albo nawet nosił, potencjalnie mogło się obrócić przeciwko niemu, wobec czego należało trzymać emocje na wodzy. Gdyby teraz stanęła do konfrontacji z Mikiem, uznano by ją za sukę. Gdyby podniosła głos, nazwano by ją histeryczką. Potem wszyscy by twierdzili, że straciła głowę. Wobec tego Nico popatrzyła na Mike'a z nieco zdumionym uśmiechem na ustach.
– Bardzo mi przykro, Mike – powiedziała. – Ktoś musiał coś pokręcić. Moja asystentka zarezerwowała ten helikopter pięć dni temu, na spotkanie z prezesem Huckabees.
Pomyślała, że teraz on musi odbić piłeczkę. Będzie zmuszony przyznać, że się wtrąca.
– Zadałaś sobie tyle trudu, że postanowiłem ci towarzyszyć i na własne oczy sprawdzić, co za typek z tego Borscha – odparł Mike.
A potem wrócić do Victora Matricka i wmawiać mu, że sam zorganizowałeś to spotkanie, pomyślała Nico, kipiąc ukrytym gniewem.
Pokiwała głową. Jej mina wyrażała obojętność. Nielojalność Mike'a była niewyobrażalna, ale nie zaskakująca – takie rzeczy często się zdarzały w dyrekcji Splatch-Verner, gdzie wszystko uchodziło płazem, jeśli tylko plan się powiódł.
– No to lećmy – powiedziała chłodno i weszła po stopniach do helikoptera. Gdy usiadła na skórzanym fotelu, pomyślała o tym, że trzeba było trzech miesięcy na zorganizowanie tego spotkania z Peterem Borschem i trzech minut, żeby Mike je zrujnował.
Usiadł obok niej, jak gdyby nigdy nic, i powiedział:
– Hej, dostałaś ostatni okólnik od Victora? Naprawdę traci zmysły, co nie?
– Mmm – mruknęła niezobowiązująco. Rzeczony okólnik był mailem w sprawie rolet, który Victor Matrick wysłał wszystkim pracownikom. „Rolety w każdym pomieszczeniu powinny zostać podniesione równo do połowy okna, dokładnie sto pięć centymetrów nad parapetem". Jak większość prezesów korporacji, Victor, który już dawno ukończył siedemdziesiątkę, a może nawet osiemdziesiątkę, był niesłychanie ekscentryczny. Co parę miesięcy urządzał sobie nieoczekiwany spacer po korytarzach budynku Splatch-Verner, co zwykle owocowało takimi okólnikami. Ze względu na jego wiek i dziwne zachowanie niemal każdy pracownik wyższego szczebla był przekonany, że Victor oszalał i że długo tu już nie zagrzeje miejsca. Powtarzano to jednak od pięciu lat, a Nico niekoniecznie się zgadzała z tą opinią. Victor Matrick z pewnością był walnięty, ale trochę inaczej, niż wszyscy sądzili.
Nico podniosła egzemplarz „Wall Street Journal" i otworzyła go z głośnym trzaskiem. Niemal każdy dyrektor Splatch-Verner ostrzył sobie zęby na posadę Victora, Mike również, a także inny nieznośny dyrektor, Selden Rose. Selden Rose był szefem działu kablówki i, choć on i Wendy mieli równorzędne stanowiska, Wendy zawsze się martwiła, że Selden chce poszerzyć zakres wpływów i wchłonąć jej dział. Nico nie miała zdania na temat Seldena Rose'a, ale w firmie takiej jak Splatch-Verner każdy, kto miał władzę, mógł w sekundę zostać twoim wrogiem. Nie wystarczyło tylko dobrze pracować, trzeba było również poświęcić sporo czasu na wzmacnianie swoje; pozycji i ukradkowe spiskowanie, jak się przebić.
Nico gapiła się na gazetę, udając zainteresowanie artykułem o handlu detalicznym. Uznała, że Mike'owi nawet nie przyjdzie do głowy, że interesuje ją stanowisko prezesa zarządu Splatch-Verner. Przez te bizantyjskie intrygi i olbrzymią presję nie była to wymarzona praca dla większości kobiet – ani mężczyzn. Nico jednak nie wstydziła się swoich ambicji. Dwadzieścia pięć lat pracy w korporacji przekonało ją, że potrafi wykonać każdą robotę równie dobrze jak facet, a może nawet lepiej.
Taki Mike, pomyślała, zerkając na niego. Siedział pochylony w fotelu i usiłował przekrzyczeć ryk włączonych silników, żeby pogadać z pilotem o sporcie. Korporacje pełne były mężczyzn takich jak Mike – mężczyzn, którzy nie byli szczególnie bystrzy ani interesujący, za to umieli przestrzegać reguł gry. Zawsze potrafili się sprzymierzyć z innymi wpływowymi mężczyznami: zawsze byli przyjaźni i lojalni, „grali w zespole", wspinali się po korporacyjnej drabinie, bo wiedzieli, komu lizać dupę i kiedy. Nico podejrzewała, że Mike został prezesem zarządu i szefem Verner Publications, bo załatwiał Victorowi Matrickowi, który miał obsesję na punkcie wszelkich form sportu i rywalizacji, bilety na każde widowisko sportowe, no i naturalnie mu towarzyszył.
No cóż, nie tylko Mike Harness potrafi przestrzegać reguł gry, pomyślała gniewnie. Parę lat temu byłoby jej głupio ostrzyć sobie zęby na posadę szefa, zwłaszcza takiego jak Mike, który w zasadzie był całkiem znośny. Jednak w zeszłym roku zachowanie Mike'a wobec Nico uległo zmianie. Zaczęło się subtelnie, od przytyków na zebraniach, a potem celowo nie umieścił jej na liście mówców na odbywającym się co pół roku spotkaniu korporacji. A teraz? Usiłował podebrać jej to spotkanie w Huckabees – spotkanie, o którym nawet by nie pomyślał, a jeśliby pomyślał, to nie zdołałby do niego doprowadzić.
Helikopter gwałtownie oderwał się od ziemi, a Mike odwrócił się do Nico.
– Czytałem o Peterze Borschu i Huckabees w „Journal" – powiedział. – To sprytny ruch. Borsch może się nam przydać.
Nico uśmiechnęła się do niego zimno. Artykuł ukazał się dwa dni wcześniej, a to, że Mike usiłował przypisać sobie wszystkie zasługi, wprawiło ją na nowo w irytację. Musiała zmierzyć się z myślą, że Mike próbuje ją torpedować, a za kilka miesięcy być może ją zwolni. Jego dzisiejsza obecność na lotnisku była jawnym wypowiedzeniem wojny. Od teraz albo ona, albo on. Lata w korporacji nauczyły ją ukrywać uczucia, nie zdradzać oponentowi swoich myśli ani planów. Złożyła gazetę i wygładziła spódnicę. Mike nie wiedział jednego, a mianowicie że Nico już podjęła kroki, by pokrzyżować mu plany.