– Voulez-vous acheter une rose? - zapytała dziewczynka. Patrzyła ciekawsko na wnętrze auta, na suknię i naszyjnik Victory, piętnastokaratowy brylant w kształcie łzy, który Pierre załatwił jej na ten wieczór.
– Absolument. Merci - oświadczyła Victory. Otworzyła maleńką torebkę, w której trzymała pięćset euro, czarną kartę American Express, szminkę i puderniczkę, po czym wręczyła dziewczynce banknot o nominale stu euro.
– Madame! - wykrzyknęła mała. – Vous etes tres gentile. Et tres belle. Vous etes une gwiazda filmowa?
– Non, projektantka mody – powiedziała Victory z uśmiechem. Samochód powoli ruszył do przodu, a dziewczynka przywarła do szyby, drepcząc obok auta.
– Attendez. Samochody! – zawołała z niepokojem Victory.
Dziewczynka wybuchnęła śmiechem, brakowało jej większości przednich zębów. Po chwili zniknęła wśród aut.
– Madame. - Pan Hulot pokręcił głową. – Nie powinna pani tego robić. To je zachęca. Teraz otoczą samochód, jak gołębie…
– To tylko dzieci – powiedziała Victory.
– Ale są, jak tak to powiedzieć… jak mali piraci. Dotykają samochodu, pan Berteuil nie będzie zadowolony.
Czyżby chodziło o odciski?
– Tant pis - oświadczyła Victory. Jeśli Pierre Berteuil będzie miał coś przeciwko temu, że pomogła małej dziewczynce, to jego problem. Nie była własnością Pierre'a, a jego bogactwo nie oznaczało, że zawsze postawi na swoim. Przypomniało się jej, że użyła niemal tych samych słów dwa tygodnie temu, kiedy zerwała z Lyne'em Bennettem. Na jego wspomnienie wzruszyła ramionami. Znów wyjrzała przez okno, marszcząc brwi. Nie był taki zły…
I przez moment żałowała, że nie ma go tutaj, razem z nią. Ze nie jadą na jej wielkie przyjęcie. Byłoby miło.
Skąd się biorą takie refleksje, zastanawiała się, jednocześnie porządkując rzeczy w torebce. Przez ostatnie dwa tygodnie właściwie nie myślała o Łynie. W chwili, w której zerwali, zniknął z jej umysłu, co musiało być znakiem, że postąpiła właściwie. A jednak czemu to się jej zawsze przytrafiało w związku z mężczyznami? Kiedy kogoś poznawała i zaczynała się z nim spotykać, na początku była nieprawdopodobnie zainteresowana, pełna nadziei, że może nareszcie natrafiła na tego jedynego, a potem nagle się nudziła. Czy tylko ona uważa mężczyzn i związki za nieco monotonne? A może w kwestii związku bardziej przypomina mężczyznę niż kobietę? Zakłopotana zabrała się do obgryzania paznokcia. Tak naprawdę ostatnio zaczęło ją to niepokoić.
Kto by jednak pomyślał, że Lyne Bennett stanie się namolny? Mało kto osiągał takie sukcesy jak on, ale w końcu Victory zaczęła żałować, że Lyne nie przypomina Nico albo Wendy, które również zrobiły karierę, ale nie czepiały się innych i pozwalały im żyć po swojemu. Odkąd uciekła z jego domu na Bahamach do Paryża, Lyne nie chciał się odczepić, bez przerwy dzwonił i nieoczekiwanie wpadał do jej firmy, po czym przesiadywał w gabinecie Victory, czytał gazety i załatwiał sprawy przez komórkę.
– Lyne – musiała to w końcu powiedzieć, gdy trzeci raz zdecydował się do niej wpaść, o czwartej po południu. – Nie masz dokąd pójść? Z kim się spotkać? Nie masz nic do roboty?
– Właśnie to robię, mała. – Wyciągnął swój palmtop BlackBerry. – Oto moje przenośne biuro. Zapomniałaś o rozwoju techniki? Nikt już nie jest przykuty do biurka.
– Technika nie rozwinęła się aż tak, jak można było oczekiwać. – Victory rzuciła mu spojrzenie, które sugerowało, że raczej wolałaby, żeby siedział przykuty za biurkiem.
– Witaj, Lyne – odezwała się swobodnie Clare, wchodząc do gabinetu Victory.
– Cześć, mała – odparł. – Jak ci się układa z tym nowym facetem?
Było to bardzo osobliwe.
– Dużo rozmawiasz z Lyne'em? – zapytała później Victory.
– Jest gadułą. – Clare wzruszyła ramionami. – Czasem dzwoni do ciebie, a kiedy cię nie ma…
– Sam dzwoni?
– No pewnie. A dlaczego nie? Jest całkiem miły. A przynajmniej się stara.
– Nie użyłabym słowa „miły" na opisanie Lyne'a Bennetta – powiedziała Victory.
– Ale jest zabawny, sama przyznaj. Czasem bardzo zabawny. I wygląda na to, że za tobą szaleje. Wpatruje się w ciebie jak w obrazek, a kiedy cię nie ma, bez przerwy pyta, co u ciebie słychać.
Dziwne. Bardzo dziwne, pomyślała Victory.
Potem zdarzył się incydent z hiphopową artystką Venetią, która występowała w jednej z kampanii kosmetycznych Lyne'a. Pewnego popołudnia Lyne, Venetia i jej świta pojawili się bez zapowiedzi w firmie Victory. W innych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko temu, stosowała politykę otwartości i milcząco przystawała na to, żeby klienci oraz przyjaciele wpadali o dowolnej porze. Jeszcze parę dni wcześniej Victory z radością osobiście pokazałaby Venetii swoją kolekcję i pożyczyłaby jej dowolny strój. Tego popołudnia jednak w jej gabinecie siedziała Muffie Williams z B et C, co było wręcz ewenementem, i dyskutowały gorąco o następnej wiosennej kolekcji. Victory nie mogła poprosić Muffie, żeby ustąpiła gwieździe, Lyne jednak najwyraźniej tego nie rozumiał.
– Pokaż Venetii tę zieloną sukienkę, mała – upierał się. – No wiesz, tę, która mi się tak podoba.
Muffie patrzyła na Lyne'a, jakby właśnie przejechał jej kotka, a kiedy nie załapał, wstała i zaczęła żwawo zbierać swoje rzeczy.
– Zajmiemy się tym innego dnia, moja droga – zwróciła się do Victory.
– Muffle, bardzo mi przykro – powiedziała Victory bezradnie.
Spiorunowała Lyne'a wzrokiem.
– Co? – zapytał. – Zrobiłem coś nie tak? Nie powinna mi się podobać ta sukienka?
– Jak mogłeś mi to zrobić? – wybuchnęła później. W eleganckich strojach jechali jego autem na imprezę charytatywną w Metropolitan Museum. – Muffle Williams jest jedną z najważniejszych kobiet w branży mody…
– Hej, zamierzałem ci pomóc. Myślałem, że chciałabyś ubierać Venetie. Ona chodzi wszędzie. Mogłaby włożyć jedną z twoich sukienek na rozdanie nagród Grammy…
– Och, Lyne. – Westchnęła sfrustrowana. – To nie ma nic do rzeczy. Chodzi tylko o to, że najwyraźniej nie szanujesz tego, co robię.
– Nie szanuję? – powtórzył. – Uwielbiam to, co robisz, mała. Jesteś najlepsza…
– A gdybym to ja pojawiła się znienacka w twoim biurze? – Wyjrzała przez okno, a potem popatrzyła na Lyne'a z wściekłością. – Przykro mi, Lyne, ale od teraz nie masz wstępu do firmy.
– A, rozumiem – mruknął. – Chodzi o pieniądze, co?
– Pieniądze?
– Tak. Teraz, kiedy masz zarobić dwadzieścia pięć milionów dolarów, uznałaś, że już mnie nie potrzebujesz.
– Nigdy cię nie potrzebowałam. A zwłaszcza nie potrzebowałam twoich pieniędzy. Szczerze mówiąc, Lyne, twoje pieniądze nie są aż takie interesujące.
– A twoje są? – Najwyraźniej nie chciał rozmawiać poważnie. – Usiłujesz powiedzieć, że twoje pieniądze są bardziej interesujące niż moje pieniądze?
– Dla mnie są bardziej interesujące – mruknęła kapryśnie. Niespokojnie poprawiła się na kanapie. – No dobrze, masz – rację. Chodzi o pieniądze. Nie chcę być z mężczyzną, który ma ich tyle co ty. Bo to chodzi o ciebie. Usiłujesz wciągnąć mnie do swojego świata, tyle że ja jestem idealnie szczęśliwa w świecie, który sama sobie stworzyłam.