Выбрать главу

Wendy znowu poczuła się jak frajerka. Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z Tessą Hope.

– Powinien. Ale to nietypowa sytuacja. Musiałam oddać mieszkanie mężowi.

– Jezu, Wendy – mruknął Selden. – Sporo przeszłaś. – Przytrzymał jej drzwi. – Jeśli potrzebujesz mieszkania, być może zdołam ci pomoc. Mam świetnego agenta.

– Dzięki – powiedziała. – Być może skorzystam.

Wychodząc z hotelu, pomyślała o tym, jaki miły jest Selden i jak przyjemnie, dla odmiany, spędza się czas w towarzystwie takiego mężczyzny. Miły! Kto by pomyślał, że właśnie ta cecha stanie się dla niej najbardziej pożądaną w mężczyźnie?

Trzy godziny później Wendy i Selden jechali windą towarową do jego loftu. Wcześniej zdążyli przejść całą drogę do rzeki Hudson i z powrotem. Po raz pierwszy od wielu tygodni Wendy całkiem nieźle się bawiła, nawet zapomniała o Shanie i jego przerażających żądaniach. Tak dziwnie i podniecająco było spacerować w niedzielę z mężczyzną, który nie był jej mężem, zachowywać się z nim jak para, zaglądać do rozmaitych sklepów i wstępować do kawiarni na jeszcze jedną kawę. Wendy kupiła sukienkę dla Chloe, pluszowego dinozaura (wybranego przez Seldena) dla Tylera i kurtkę dla Magdy, a przez cały ten czas rozmawiali, jakby wiedzieli, że w chwili, w której przestaną, będą w końcu musieli się rozstać. Kiedy znów dotarli na West Broadway, wbiła wzrok w chodnik. Nie chciała odchodzić, ale nie wiedziała, co mogliby jeszcze robić. Wtedy on powiedział:

– Chcesz zobaczyć moje mieszkanie? Mógłbym ci dać numer do agenta.

– Byłoby świetnie – odparła, rozluźniona i nagle znów radosna.

– Muszę cię uprzedzić, że nie jestem specem od dekoracji wnętrz.

– Ja też nie. – Zerknęła na niego ukradkiem. On też na nią patrzył i oboje, zakłopotani, natychmiast odwrócili wzrok. Pomyślała, że w tym spojrzeniu było wszystko, co powinni wiedzieć. Mówiło: „Chcę iść z tobą do łóżka, natychmiast. Mam nadzieję, że ty też tego chcesz". Nie doświadczyła tego od po- nad piętnastu lat, odkąd nie była sama. Dziwne, jak wszystko wróciło: zaschnięcie warg, uczucie, że wnętrzności zdają się wisieć na sprężynach. Lęk i podniecenie związane z perspektywą poznania nowego terytorium. Inne ciało, nowy penis, nadzieja, że seks nie okaże się rozczarowaniem… Skrzywiła się.

– Coś nie tak? – spytał Selden.

– Nie – odparła. – Wszystko w porządku.

– Nie martwisz się o dzieci? – zapytał. Jazda windą nie chciała się skończyć. Tak to już było z tymi starymi windami, wlokły się niemiłosiernie.

– Zawsze się martwię – powiedziała. – Ale nic im nie będzie. Shane przyprowadzi je dopiero o piątej. – Zrobiłam to, pomyślała, i cofnęła się o krok. W zasadzie oznajmiła na głos, że ma cztery wolne godziny, które może przeznaczyć na uprawianie seksu.

– Co Shane robi z nimi przez cały dzień? – zapytał Selden.

– Zabiera je do stajni… Moja starsza córeczka ma kucyka. I do parku, i czasem na jakieś przyjęcie urodzinowe ich kolegów.

– Daje sobie radę sam? Wendy pokiwała głową.

– To gnojek, ale dobry ojciec. Niestety.

Winda się otworzyła i wyszli do dużego holu ze ścianą z zielonych luksferów. Na podłodze leżał beżowy orientalny dywan.

– Ładnie – powiedziała Wendy ostrożnie.

– Jeszcze nic nie widziałaś. – Popchnął drzwi w ścianie z luksferów. Otworzyły się na duże, puste pomieszczenie. Mieszkanie Seldena było znacznie większe niż jej, salon i kuchnia miały z pewnością ponad dwieście trzydzieści metrów kwadratowych. Selden nie kłamał, faktycznie nie był specem od dekoracji wnętrz. Na środku pokoju stal długi drewniany stół i osiem krzeseł; pod ścianą okien upchnięto samotną sofę i szklany stoliczek. I tyle. Wendy nie była pewna, co powiedzieć. – Jest…

– Pusto, prawda? – Ruszył do kuchni. – Wciąż sobie powtarzam, że kupię meble, albo przynajmniej zatrudnię dekoratora wnętrz. Ale wiesz, jak to jest. Ciągle masz coś na głowie i odkładasz to z dnia na dzień i zanim się zorientujesz, mijają dwa lata.

– Masz łóżko? – zapytała.

– Mam. I duży telewizor z płaskim ekranem w sypialni. Oglądam swoje programy w łóżku.

Poszła za nim do kuchni, a jej kroki na drewnianej posadzce roznosiły się echem po wielkim pomieszczeniu. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Selden Rose, agresywna, wpływowa szycha z branży rozrywkowej, tak właśnie mieszka. Nic się nie wie o ludziach, dopóki się ich nie pozna, pomyślała. Musiał jej ufać, skoro nie bał się, że Wendy pobiegnie do Splatch-Verner i napapla o jego dziwacznym pustym mieszkaniu. Nagle wyobraziła sobie Seldena na łóżku, samego, tylko w szlafroku, z pilotem w dłoni, jak ogląda materiał zdjęciowy z rozmaitych swoich programów. W smutku i bezbronności Seldena w jej wizji było także coś, co potrafiła zrozumieć.

– Mam butelkę zimnego szampana – zawołał Selden i otworzył drzwi lodówki. – To cristal. Victor dał mi go w zeszłym roku.

– Jeszcze go nie wypiłeś? – Stanęła za nim.

– Chyba czekałem na wyjątkową okazję – odparł i odwrócił się z butelką w dłoni, tak że niemal wpadli na siebie.

– Przepraszam – powiedziała Wendy.

– Ja nie, Wendy. Ja… – Nie skończył zdania, bo nagle się pochylił i zaczął ją całować.

To było cudowne, rzucili się na siebie. Selden przerwał tylko na chwilę, żeby odstawić butelkę. Nie przestając się całować, zaczęli ściągać z siebie ubrania, a Selden popychał ją ku sofie w salonie.

– Moje piersi… – wyszeptała. – Mój brzuch… Mam troje dzieci…

– Mam to gdzieś – odparł gorąco.

Godzinę później jeszcze się kochali, kiedy usłyszała dzwonek swojego telefonu, przenikliwie świdrujący w pustej przestrzeni.

– Mój telefon… – powiedziała.

– Musisz odebrać?

– Nie wiem…

Telefon przestał dzwonić, a kilka sekund później ćwierknął sygnał poczty głosowej.

– Lepiej sprawdź. – Selden zsunął się z niej. – Nie ma sensu się denerwować.

Wstała z łóżka, gdzie w końcu trafili, i nago poszła do salonu, po torebkę zostawioną na stoliku. Zaczęła w niej szperać w poszukiwaniu telefonu.

– Mamo, gdzie jesteś? – spytała Magda skrzekliwym, oskarżycielskim szeptem, który przeraził Wendy. – Gdzie jesteś? Mamy pryszcze. I wymiotujemy…

Promień napastliwie jaskrawego słońca wpadł przez otwarte drzwi balkonowe, wdrapał się na łóżko i dotarł do twarzy Victory. Natychmiast otworzyła oczy.

Usiadła i od razu opadła na poduszki, jęcząc cicho. Miała wrażenie, że jej głowę zrobiono z betonu i ściśnięto w imadle.

No nie. Czy jeszcze nie wytrzeźwiała?

Dlaczego okiennice są otwarte?

Hm. Pewnie je otworzyła, kiedy dotarła w nocy do pokoju. Teraz, po zastanowieniu, przypomniała sobie, jak stała na balkonie, wyglądała na morze, a księżyc odbijał się w wodzie, oświetlając drobne fale, które migotały niczym iskierki. Najlepiej jednak zapamiętała następujące zdanie: „Tu wcale nie jest ładniej niż w Hamptons, wiesz? Tyle że Francuzi strasznie się snobują". Tylko do kogo to mówiła? Nie do Pierre'a… Może do Lyne'a Bennetta? Czy widziała się wczoraj z Lyne'em? Jego twarz stawała jej przed oczyma, a dookoła inne twarze, całkiem jakby zauważyła w szkolnym albumie czyjąś fotografię wykonaną podczas występu chóru. Pamiętała go w smokingu i czarnej muszce, wydawał się niesłychanie rozbawiony.

Nagle usiadła, jakby coś ją ugryzło. To nie był Lyne, tylko tamten aktor. Francuski gwiazdor, którego poznała… w hotelu… późno w nocy… Cudownie, że Francuzi mają własne gwiazdy filmowe, pomyślała. Ten miał wielki nos, chociaż wydawał się stosunkowo młodym gwiazdorem. Chyba nie wylądował w jej pokoju? Takie rzeczy przytrafiały się jej już wcześniej, kiedy się budziła i odkrywała ludzi śpiących na krzesłach albo na podłodze, raz nawet znalazła faceta w wannie. Ale to było w Los Angeles, gdzie tego typu rzeczy dzieją się chyba przez cały czas.