Przeczołgata się na brzeg łóżka i omiotła wzrokiem pokój. Wydawało się, że raczej nie zaplątały się tu żadne osobniki. Z ulgą przysiadła na pośladkach. A jednak miała wrażenie, że z tym młodym człowiekiem wiąże się coś niezbyt przyjemnego. Czy z nim spała? A może go obraziła? Zdaje się, że dyskutowała o jego nosie i o tym, że jest większy od przeciętnych i że gdyby był amerykańskim aktorem, musiałby dać sobie obciąć czubek. Może stąd jej niepokój? Wątpiła jednak, żeby Francuz obraził się z powodu komentarzy na temat nosa.
Francuzi wydawali się dumni ze swoich nosów, twierdzili, że potrafią wyprawiać z nimi takie rzezy, jakie Amerykanom nawet nie przyszłyby do głowy.
Hm, pomyślała. Postanowiła wypić kawę. Kawa mogła pomóc jej pomyśleć. Victory podniosła słuchawkę.
– Cafe au lait, s'il vousplait - powiedziała.
– Dziń dobhy, madame. Obawiam się, że obsługa hotelowa mosze się zjawić dopieho za godzinę.
– Une heure? – powtórzyła z przerażeniem. – Na zaparzenie kawy?
– Tak, madame. Dziś hano jesteśmy bahdzo zajęci.
– Co to za hotel? – spytała ze złością. – Przecież tu nawet nie ma tylu pokoi.
– Hestauhacja jest bahdzo przyjemna, madame. Baaaahdzo. Z widokiem na mosze.
– Tu wszystko jest z widokiem na morze – westchnęła zirytowana. – I czy wreszcie moglibyście przestać nazywać mnie madame} Nie jestem mężatką. – Odłożyła słuchawkę i wściekła klapnęła na łóżko. Za dwa tysiące dolarów dziennie człowiek mógłby dostać rano filiżankę kawy!
O rety. Jej głowa… Naprawdę nie czuła się dobrze, i miała powód. Najpierw było to przyjęcie na jachcie Pierre'a, gdzie wypiła sporo szampana (jak wszyscy), bo było co czcić. Potem wróciła do hotelu i znów się trochę napiła, bo nagle już nie było czego czcić…
O rany. Ta scena na jachcie. Nagle stanął jej przed oczyma Pierre Berteuil i jego zmarszczona w gniewie twarz. Co takiego powiedziała, że się wkurzył? A może nie był zły na nią? Może rozzłościł się na kogoś innego. Zaczynała pojmować, że Pierre był jednym z tych bogaczy, którzy miewali napady wściekłości. Na pewno cierpiał z powodu kaca tak samo jak ona. Pewnie też niewiele pamiętał.
Rozległ się brzęczyk i podskoczyła, po czym wypełzła z łóżka, żeby otworzyć. Może jednak pojawiła się obsługa z kawą. Victory z nadzieją otworzyła drzwi, ale to była tylko pokojówka. Trzymała gazety i ręczniki, a na jej twarzy widniała dezaprobata.
– Madame - prychnęła i wręczyła Victory gazety.
O co jej chodzi, zastanawiała się Victory. Te stare Francuzki były bardzo dziwne. Pokojówka poszła do łazienki i odkręciła wodę, a Victory wróciła do łóżka przejrzeć gazety. We Francji projektanci mody byli równie popularni jak gwiazdy filmowe i gazety opisały przyjęcie na jachcie Pierre'a, delektując się szczegółami rzekomo panującej tam nieopisanej dekadencji. Wystąpił Robbie Williams (ale zaśpiewał tylko dwie piosenki, i to nie hity), gościom podano dom perignon i kawior z bieługi (prawda), przyszła Jenny Cadine (ale zniknęła po godzinie, wymawiając się zmęczeniem), podobnie jak książęta William i Harry (powinien być w szkole!, pomyślała Victory). „Viva La Victory!" obwieszczał jeden z nagłówków tuż nad zdjęciem Victory tańczącej na stole.
O Boże, pomyślała, i uważniej przyjrzała się zdjęciu. Zadarła na nim stopę, najwyraźniej spadł jej but. Nic dziwnego, że pokojówka miała taką minę. Niezbyt to profesjonalne, tańczyć na stole bez buta, ale ktoś musiał to zrobić… Jej francuski pozostawiał sporo do życzenia, o ile jednak dobrze rozumiała tekst, imprezę okrzyknięto nadzwyczajnym sukcesem. Może jednak nie ma się czym przejmować.
Wściekła twarz Pierre'a wracała do niej jak fragment filmu. Rufa jachtu zamieniła się w dyskotekę, z obowiązkowym pokazem laserów. Victory pomyślała, że Pierre jest przystojny, ale tylko kiedy się nie złości. Gdy się gniewa, jego twarz marszczy się jak przegotowany ziemniak. Chyba ktoś powinien mu o tym powiedzieć.
Zaczęło jej łupać w głowie. Nie pozostawało jej nic innego jak zejść do restauracji, słynącej z wygórowanych cen – pewnie za filiżankę kawy policzą sobie dwadzieścia dolarów. Niepewnie ruszyła do szafy, skąd wyciągnęła lnianą sukienkę i czółenka. Poszła do łazienki umyć zęby i uśmiechała się znacząco do pokojówki, dopóki ta nie zrozumiała aluzji i nie wyszła. Potem Victory spojrzała w lustro. Maska na oczy zsunęła się jej na czubek głowy i teraz włosy sterczały jak słoma.
Zwilżyła je wodą, ale znów się podniosły. Wróciła do sypialni i zauważyła na fotelu długą szarfę z białego jedwabiu z frędzlami. Czyją? Z pewnością należała do mężczyzny, tego rodzaju pasy nosiło się do smokingu. Podniosła go i wydało się jej, że czuje zapach francuskiej wody kolońskiej. Zerknęła w lustro i zmarszczyła brwi, po czym obwiązała szarfę dookoła głowy. Najważniejsze, że tajemniczy pan miał dość rozumu, żeby zniknąć, zanim się obudziła, dzięki czemu oszczędził jej i sobie zażenowania.
Rozejrzała się po pokoju i dostrzegła na biurku parę dużych czarnych okularów przeciwsłonecznych. One również nie należały do niej. Włożyła je na nos, wyjrzała przez okno na słońce, po czym wyszła z pokoju. No cóż, pomyślała, krocząc ostrożnie po marmurowych schodach na parter, niezależnie od tego, co zaszło wczoraj, dzień zapowiada się pięknie. Była niedziela, Victory nie miała żadnych planów. Postanowiła, że posiedzi przy basenie, była pewna, że wpadnie na jakichś znajomych, całkiem możliwe, że ktoś zaprosi ją na lunch. Zatkała uszy rękoma. Te marmurowe stopnie były takie hałaśliwe, ktoś naprawdę powinien wyścielić je dywanem. Stukot jej obcasów o marmur roznosił się po recepcji niczym wystrzały z pistoletu. Recepcjonista patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami. Wyszedł zza lady i ruszył ku niej.
– Madame, mam coś dla pani. – Wręczył Victory jej własny zegarek. Trzymała go, zdumiona, zastanawiając się, w jaki sposób zegarek trafił do recepcji. Recepcjonista pochylił się i powiedział konfidencjonalnie:
– Chyba przegrała go pani wczoraj. W pokera. Dżentelmen, który go wygrał, chciał mieć pewność, że zegarek wróci do pani.
W pokera?
– Dziękuję bardzo – powiedziała. Zapięła zegarek na przegubie i uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Nic pani nie jest, madame?
– Nie, wszystko w porządku – zapewniła go. – Nie mogłabym czuć się lepiej. – Umilkła. – A ten pan?
– Wyszedł rano, mniej więcej pół godziny temu. Powiedział, że wraca na swój jacht i nie jest pewien, kiedy się z panią spotka.
Nie zabrzmiało to zbyt miło, więc Victory postanowiła nie drążyć tematu.
– Dziękuję – powiedziała.
Ruszyła ostrożnie przez recepcję. Wszędzie stały pokryte jedwabiem kanapy, małe marmurowe stoliczki i sofki. Było to prawdziwe pole minowe, człowiek mógł w każdej chwili na coś wpaść.
Minęła wyłożone boazerią drzwi po drugiej stronie. Prowadziły na zewnątrz, na następne strome marmurowe schody, które trzeba było pokonać, i do hotelowego ogrodu. Wyszła na dwór i poprawiła okulary na nosie. Poker. Niestety, było to prawdopodobne. Nigdy nie potrafiła oprzeć się partyjce pokera, a z jakiegoś godnego ubolewania powodu pokerowi zawsze towarzyszyły spore ilości szkockiej. Idąc ostrożnie, jakby zrobiono ją ze szkła i mogła się potłuc, zeszła po schodach bokiem, niczym krab.