Wyłożona kostką dróżka prowadziła do restauracji przez labirynt wysokich krzewów. Właśnie zza jednego z nich nagle wyskoczył dziecięcy wózek, niemal doprowadzając do kolizji. Victory uskoczyła w ostatniej chwili i wpadła na krzew.
– Bardzo przepraszam – rozległ się miły damski głos z angielskim akcentem, i za chwilę dodał: – Skarbie, to ty? Nie rozpoznałam cię w tych okularach. Ale wcześnie wstałaś, co?
– Tak. – Victory z uprzejmym uśmiechem gramoliła się z krzewu. Kobieta była jedną z tych miłych Angielek, które poznała wczoraj na przyjęciu. Jak miała na imię? Jakoś niezwykle, jak „granie". Grainne, no jasne, pomyślała z ulgą Victory. Odniosła wrażenie, że spędziła wiele godzin z tymi Angielkami. Były zabawne i źle się zachowywały. Ich mężowie byli partnerami w interesach Pierre'a, a one spędzały czas na zakupach, chodzeniu na imprezy, lataniu po świecie prywatnymi odrzutowcami i, jak twierdziły, „niegrzecznym zachowaniu". Zdaje się, że były „niegrzeczne" w każdym kraju świata.
– Trochę się wczoraj urżnęłaś, skarbie – oznajmiła ta Grainne. Zdumiewające niedopowiedzenie. – Jak my wszystkie. I masz całkowitą rację. – Wskazała głową maleńkie dziecko przypięte do spacerowego wózka. – Dzieci są straaaaasznie nudne.
– Naprawdę to powiedziałam? – zapytała Victory z przerażeniem. – Na pewno nie miałam tego na myśli. Do głowy mi nie przyszło, że ty masz dziecko…
– Byłaś szalenie zabawna, skarbie. Wszyscy się tobą zachwycali. Mój mąż mówi, że w ogóle nie powinnaś przejmować się Pierre'em. To stary pierdziel. Wiesz, jego matka pochodzi ze Szwajcarii, dlatego jest takim sztywniakiem…
– Pierre – wychrypiała Victory.
– Nieważne, co się stanie, musisz przyjechać do nas do Gstaad w lutym – oświadczyła Grainne wesoło i poklepała Victory po dłoni. – Zostawię w recepcji numer komórki. Cześć, skarbie! Zadzwoń do nas – rzuciła przez ramię, szybko odjeżdżając z dzieckiem.
Victory ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem. Musiała napić się kawy. Czuła wyraźnie, że coś zaszło z Pierre'em i że nie było to nic dobrego.
Kilka drewnianych schodków prowadziło na teren restauracyjnego ogródka. Victory poprawiła szarfę, zakrywając nią czubki uszu, i ruszyła po schodkach, zdeterminowana, by wyglądać beztrosko i swobodnie. Jeśli wczoraj w nocy zdarzyło się coś naprawdę złego, należało zachowywać się naturalnie, jak gdyby nigdy nic. Całkiem możliwe, że tylko kilka osób wie, co zaszło, jeśli faktycznie coś zaszło.
– Bon matin, madame - powiedział kierownik sali i się ukłonił. Victory skinęła głową i poszła za nim do małego stolika przy poręczy. Taras pod markizą w biało-zielone pasy był dość zatłoczony. Spojrzała na zegarek i zobaczyła, że jest dziewiąta rano.
Faktycznie wcześnie, zwłaszcza że późno się położyła. Nic dziwnego, że świat wydawał się nieco nierealny, jakby do końca się jeszcze nie przebudziła. Uniosła wzrok i mogłaby przysiąc, że widzi Lyne'a Bennetta przy stoliku obok poręczy. Czytał gazetę i trzymał chustkę z lodem przy nosie. Kiedy podeszła, przekonała się, że to faktycznie Lyne i że chyba nie jest w szczególnie dobrym nastroju. Co on tu robi, do cholery, zastanawiała się z irytacją. Nie była gotowa na spotkanie, i do tego jeszcze ten jej stan…
Kierownik poprowadził ją do pustego stolika tuż obok stolika Lyne'a. Odsunął krzesło tuż obok jego krzesła, tak że teraz siedzieli plecami do siebie.
Lyne uniósł wzrok.
– Dzień dobry – powiedział neutralnym tonem i powrócił do czytania.
Trochę dziwne powitanie kogoś, z kim się spotykało przez pół roku. Ale Lyne był dziwny. No cóż, jak Kuba Bogu, pomyślała.
– Dzień dobry – odparła nonszalancko i usiadła.
Rozwinęła różową serwetę i położyła ją sobie na kolanach.
Słyszała, jak za jej plecami Lyne przewraca stronę. Rozległ się gwałtowny szelest, a potem irytujący trzask, towarzyszący rozprostowywaniu kartek. Wypiła łyk wody.
– Musisz to robić? – zapytała.
– Co?
– Rozprostowywać gazetę. Ten dźwięk przypomina skrzypienie kredy na tablicy.
– Och, wybacz – powiedział z nieszczerą kurtuazją. – Na wypadek, gdybyś nie zauważyła, jestem dziś trochę niedysponowany.
– Ale to chyba nie moja wina, co? – Skinęła ręką na kelnera. – A tak w ogóle, co ci się stało w nos?
– Słucham?
– Twój nos. Co sobie zrobiłeś?
– Nic sobie nie zrobiłem – oświadczył z udawaną, jak miała nadzieję, wściekłością. – Być może pamiętasz, to twój przyjaciel, francuski aktor z niezwykle wielkim kinolem, postanowił powiększyć mój nos do podobnych rozmiarów.
Pomyślała, że jest coraz gorzej. Coś wczoraj zaszło między nią a Pierre'em Berteuilem, a potem Lyne dostał fangę w nos od francuskiego aktora. Nagle powrócił do niej niewyraźny obraz Lyne'a zmagającego się z Francuzem.
– A więc widziałam cię wczoraj wieczorem – powiedziała.
– Tak – odparł znacząco. – Widziałaś.
– Uhm. – Pokiwała głową. – Rozumiem. – Do stolika podszedł kelner z dzbankiem kawy. – A byłeś też w hotelu?
– Odprowadziłem cię po przyjęciu. Upierałaś się, żeby zagrać w pokera. Ten francuski aktor próbował zabrać ci zegarek, a kiedy zaprotestowałem, postanowił mnie pobić.
– Bardzo… niezwykłe – oświadczyła Victory.
– Późno przyszedłem na przyjęcie – ciągnął. – Akurat w chwili, gdy mówiłaś Pierre'owi Berteuilowi, że pewnego dnia będziesz miała większy jacht niż on.
Victory upuściła łyżeczkę, która upadła na podłogę pod krzesłem Lyne'a. Czy naprawdę mogła powiedzieć coś takiego do Pierre'a Berteuila? Pochyliła się w tym samym momencie co Lyne. Wręczył jej łyżeczkę.
– Przepraszam – powiedziała, przesadnie grzecznie.
– Nie ma problemu – odparł. Nie wyglądał najlepiej z tą wielką czerwoną opuchlizną na grzbiecie nosa. – Cieszę się, że znalazłaś mój pas i okulary.
– O! To twoje? Znalazłam je rano w pokoju. – Pomyślała, że sytuacja przedstawia się dość nieciekawie. Nagle przypomniała sobie Lyne'a w pokoju, i to, że znalazł tam Francuza, a potem wyciągnął go na korytarz. Odchrząknęła. – Czy, hm, spędziłeś tu noc? To znaczy w hotelu?
Słyszała, jak Lyne miesza cukier w swojej kawie, a potem siorbie.
– Formalnie rzecz biorąc, zbudziłem się na twojej podłodze. W pełnym stroju, żeby nie było wątpliwości.
– Tak właśnie czułam, że w moim pokoju był mężczyzna – powiedziała lekko. Wzięła do ręki menu.
Minęła dłuższa chwila.
– Lyne? – odezwała się Victory. – Czy naprawdę powiedziałam Pierre'owi, że pewnego dnia będę miała większy jacht niż on?
– Upierałaś się przy tym – zapewnił ją.
Pokiwała głową. Nic dziwnego, że twarz Pierre'a pomarszczyła się jak stary ziemniak.
– Czy to było… nieprzyjemne? – zapytała ostrożnie.
– Ta część nawet nie – odrzekł. – Pierre był chyba zaskoczony. Ale nie zły. Jeszcze nie wtedy.
– O rany… – Victory usiadła wygodniej.
– Potraktowałaś go specjalnością Victory Ford.
– Rozumiem. – Znów zamilkła. – Co dokładnie go tak wkurzyło?
– Nie jestem pewien. – Kelner przyniósł mu półmisek z jajecznicą. – Może ta część, kiedy powiedziałaś mu, że kobiety będą rządziły branżą mody i że za dziesięć lat nikt nie będzie o nim pamiętał.
– To jeszcze nic strasznego…
– Zgadza się. Poza tym mówiłem już, że miałaś dobry powód, żeby się bronić.