Выбрать главу

– O tak. – Zamknęła oczy i potarła skronie. – Jestem tego pewna.

– Facet oświadczył, że kiedy już dostaniesz forsę, powinnaś przestać pracować, znaleźć sobie mężczyznę i urodzić dzieci.

– To świństwo z jego strony.

– Próbowałem mu wytłumaczyć, że nie mówi się takich rzeczy mieszkance Nowego Jorku.

– Nie przyjął tego zbyt dobrze, co?

– Nie – odrzekł Lyne. – Oświadczył, że ma dosyć kobiet sukcesu i że cały świat jest już znudzony babami, które zachowują się jak mężczyźni, chodzą z aktówkami, a przecież tak naprawdę marzą tylko o tym, żeby siedzieć w domu i dawać się rozpieszczać. – Lyne umilkł. – Ci Francuzi to straszni prowincjusze, niezależnie od tego, co się o nich mówi.

– Bardzo miło z twojej strony, że się za mną wstawiłeś – powiedziała Victory.

– Tak naprawdę nie byłem ci do niczego potrzebny – zauważył Lyne. – Sama świetnie się obroniłaś.

– Zachowywałam się jak tygrysica? – wrzuciła trzy kostki cukru do kawy.

– Rozszarpałaś go na strzępy. Kiedy skończyłaś, została z niego tylko kałuża wybąbelkowanego szampana.

– Ale ja wcale tak nie myślałam. Naprawdę.

– Jego udało ci się przekonać. Wstał i poszedł, obrażony.

– O rany. – Victory dopiła kawę i nalała sobie jeszcze. – Myślisz, że był… nieodwracalnie obrażony? Chyba rozumie, że to taka pijacka dyskusja, prawda? Czy to bardzo wrażliwy człowiek?

– Co masz na myśli?

– No cóż, tylko przewrażliwiony, dziecinny facet wstaje w środku dyskusji i odchodzi. To może oznaczać tylko jedno. Jest rozpieszczony i nie lubi krytyki.

– Już mu to powiedziałaś, dokładnie tymi samymi słowami – oświadczył Lyne sucho.

Victory jęknęła. Miała ochotę wpełznąć pod stół. Lyne nie kłamał, faktycznie już to mówiła.

– Nie sądzę, żeby był zadowolony. Ja z kolei uznałem to za komiczne. Pierre Berteuil jest rozpieszczonym dzieckiem i najwyższa pora, żeby ktoś mu to powiedział.

– Miałam cholerną rację – westchnęła Victory. – Myślę, że teraz zdołam zjeść trochę jajecznicy.

Znowu minęła chwila, nim Victory w panice odwróciła się do Lyne'a.

– Lyne – powiedziała nagle. – Nie był… naprawdę zły, co? To znaczy, tak zły, żeby nie podpisać umowy…

– Będziesz musiała sama go o to zapytać. – Lyne uśmiechnął się do niej ze współczuciem.

– Victory wstała od stolika i złapała komórkę, po czym zbiegła po schodkach. Po paru minutach przywlokła się z powrotem. Oszołomiona usiadła na krześle.

– No i? – spytał Lyne.

– Powiedział, że to dobrze, że jeszcze nie podpisałam dokumentów, bo musimy się mocno zastanowić nad tą umową.

– Przykro mi – powiedział Lyne cicho.

Victory zapatrzyła się na morze. Czuła, że ma łzy w oczach.

– W porządku – odparła niewyraźnie. Łzy zebrały się jej pod okularami, otarła je serwetką. – Jestem pierdołą i tyle. Teraz pewnie doprowadziłam swoją firmę do ruiny.

– Dajże spokój – zaprotestował. – Wcale nie. Nie zapominaj, że nadal masz firmę.

– Nie tylko o to chodzi. – Zaczęła miąć serwetkę. – Właśnie uświadomiłam sobie coś strasznego. Potraktowałam Pierre'a Berteuila dokładnie tak samo jak każdego mężczyznę, z którym coś mnie łączy, interesy czy romans. W pewnym momencie zaczynam panikować, a potem wszystko tracę. I… Jak by to powiedzieć… Rozrywam ich na strzępy, więc uciekają. Kto mógłby mieć im to za złe? Ciebie i Pierre'a potraktowałam tak samo… A przecież z nim nawet nie spałam…

– Wiesz, jak to mówią: partnerstwo w interesach to coś w rodzaju małżeństwa – zauważył Lyne. – Jeśli jest źle, będzie jeszcze gorzej. Przynajmniej wiesz, co nie gra. Zawsze przecież powtarzasz, że nie można rozwiązać problemu, jeśli się go nie rozpozna.

– Naprawdę tak powtarzam? – Uniosła głowę. – Jezu. Czasem gadam straszne bzdury.

– A czasem nie. – Lyne wstał.

– Dokąd idziesz? – zapytała.

– Pójdziemy na zakupy? – Wyciągnął do niej rękę. Pokręciła głową.

– Nie mogę iść na zakupy. Jestem spłukana.

– Ja stawiam, dzieciaku. – Wziął Victory za rękę i pomógł jej wstać. – To transakcja wiązana. Następnym razem, jak ja coś uwalę, ty mnie zabierzesz na zakupy.

– Kosztowna propozycja.

– Oczekuję, że będzie cię stać na rewanż. – Objął ją ramieniem. – Pomyśl o tym w ten sposób. – Zdjął jej okulary i włożył je na własny nos. – Niecodziennie traci się dwadzieścia pięć milionów dolarów. Jak myślisz, ilu ludzi może się czymś takim pochwalić?

Rozdział 14

Nico O'Neilly pochyliła się i spojrzała uważnie w lusterko powiększające. Rozdzieliła włosy przy czaszce, szukając siwizny. Odrosty miały może trzy milimetry długości, i tuż przy skórze, wśród lekko ciemniejszych i bardziej matowych włosów, jej naturalnych, dało się zauważyć pojedyncze srebrne włoski, lśniące jak bożonarodzeniowa ozdobna folia. Miały inną fakturę niż zwykłe włosy, sterczały jak struny od gitary, tworząc pudlowatą aureolę, nie do opanowania przez suszarkę. I pozostawały odporne na farbę. Gdy przyjrzała się fryzurze, odkryła niepokojącą mnogość pasemek przypominających oksydowane srebro. Jej matka, gdy miała trzydzieści osiem lat, rozpłakała się na widok pierwszego siwego włosa, a Nico przypomniała sobie tamto popołudnie, kiedy wróciła do domu i zastała ją we łzach, wpatrzoną w biały włos wyrwany z głowy.

– Jestem stara. Staaaara – zawodziła matka.

– Co to znaczy, mamo?

– To, że tatuś nie będzie mnie już kochał.

Nawet wtedy, w wieku piętnastu lat, Nico uznała, że takie negatywne myślenie jest idiotyczne. Ja nigdy taka nie będę, postanowiła. Nigdy nie znajdę się w takiej sytuacji.

Odeszła od lustra i westchnęła, po czym umyła ręce. Mimo swoich wysiłków w ostatnim półroczu czuła, że się starzeje. Wiedziała, że nie istnieje nic, co powstrzymałoby ten proces, i że któregoś dnia wszystkie jej włosy będą siwe, a ją dopadnie menopauza. Ostatnio jednak zaczęła się zastanawiać, jak by naprawdę wyglądała, bez restylanu, botoksu, koronek i farby do włosów. Ostatnio czasem odnosiła wrażenie, że pod tymi typowymi kosmetycznymi korektami kryje się stara wiedźma, którą w kupie trzyma tylko klej i farba.

Z przodu liceum, z tyłu muzeum.

Po namyśle musiała jednak przyznać, że muzeum było znacznie bardziej interesujące niż liceum, ze względu na mnogość doświadczeń.

Zeszła na dół w nieco lepszym humorze.

Seymour siedział w pokoju śniadaniowym i oglądał broszury kosztownych agencji nieruchomości zajmujących się sprzedażą domów w West Village.

– Naprawdę chcesz większego domu? – zapytała.

– Tak, chcę. – Seymour zakreślił coś w jednym z prospektów. – Nieruchomość na Manhattanie to teraz najlepsza inwestycja. Jeśli kupimy dom za pięć milionów dolarów i go wyremontujemy, za dziesięć lat będzie zapewne wart piętnaście. – Uniósł wzrok. – Jadłaś już śniadanie?

– Tak.

– Kłamczucha.

– Jadłam jajko – powiedziała. – Słowo. Jeśli nie wierzysz, sprawdź naczynia w zmywarce.

– To nic nie da. – Usiadł wygodniej i spojrzał na nią z czułością. – Nawet jeśli zjadłaś, nie zostawiłaś ani jednej plamki na talerzyku.

– Zjadłam, skarbie. Nie kłamię. – Pochyliła się nad jego ramieniem. – Coś interesującego? – Popatrzyła na prospekty reklamowe.

– Jest dwunastometrowej szerokości dom na Zachodniej Jedenastej Ulicy, w kiepskim stanie. Własność muzyka, byłego – gitarzysty z kapeli heavymetalowej. Cztery piętra, około siedmiuset pięćdziesięciu metrów kwadratowych.