Выбрать главу

Nagle Katrina popatrzyła na nią i zmarszczyła brwi.

– Mamo? – Potarła fragment skóry na schowku pomiędzy nimi. – Ty i tata jesteście… szczęśliwi, prawda?

– Naturalnie. A dlaczego?

Katrina wzruszyła ramionami.

– Chodzi o to, że… ktoś mówił: „Wiemy, nie powiemy"… – Ściszyła głos, zerkając na tył głowy Dimitriego. – W „Post". Podobno brzmiało to tak… jakbyś miała romans.

Przez chwilę świat wokół Nico zaczął się walić, nagie czarne drzewa przewróciły się na ulicę, ładne domy z czerwonej cegły runęły na jej oczach.

– Wiemy, nie powiemy? – powtórzyła.

– No wiesz, mamo, na stronie szóstej. Nie wymieniają nazwiska, ale chyba chodziło o ciebie.

– Widziałaś to? – zapytała Nico spokojnie. Świat zaczynał wracać do normy.

– Ktoś pokazał mi w szkole. Parę dni temu.

– Ja tego nie widziałam – powiedziała Nico krzepiąco, jakby to, że tego nie widziała, oznaczało, że nie jest to prawda. – Mogli napisać o kimkolwiek. Być może w całości to zmyślili.

– Napisali, że ta kobieta ma romans z „gorącym modelem, który chętnie odda swoją bieliznę w zamian za pozycję utrzymanka".

– To idiotyzm, Kat. – Uważała, żeby nie bronić się zbyt gorliwie. Zastanawiała się, dlaczego Kat zapamiętała właśnie to zdanie. I dlaczego dzieci czytały „New York Post", a zwłaszcza plotkarską stronę? Ale oczywiście wszystkie małolaty w jej wieku miały obsesję na punkcie gwiazd i plotek.

– To nie masz romansu? – dopytywała się Katrina, chcąc uwolnić się od ciężaru takiej ewentualności i wszystkiego, co ze sobą niosła. Nico pomyślała, że wykręcanie się nie jest dobrym pomysłem, nawet jeśli nie podoba się jej perspektywa bezczelnego okłamywania córki.

– W żadnym wypadku, skarbie. Tatuś i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nie musisz się o nas martwić.

Muszę to zakończyć. Dziś, pomyślała. To znak. Pierwszy grudnia, być może pierwszy dzień śniegu. Obiecała sobie wcześniej, że jeśli usłyszy choćby najsubtelniejszą aluzję do swojego romansu, natychmiast go zakończy. Przez cały czas myślała, że nie chce zranić Seymoura, ale dorosły Seymour zapewne zdołałby znieść taki cios, w przeciwieństwie do Katriny. Katrina nie potrafiłaby zrozumieć sytuacji, bo niby jak? Nie miała życiowego doświadczenia, które mogłoby zapewnić jej odpowiednią odporność, i oby jak najdłużej go nie nabyła. Jednak świadomość, że jej matka romansuje, zniszczyłaby obraz ojca w oczach Kariny, osłabiłaby go, nie mówiąc już o tym, co pomyślałaby o matce. Dziewczynki takie jak Katrina miały czarno-białą, idealistyczną wizję tego, jak powinni postępować ludzie. Nie rozumiały słabości ciała. Było coś czystego, niemal świętego w tej niewinności Katriny.

– Wiedziałam, że nie, mamo – oświadczyła Katrina triumfalnie i pochyliła się, żeby pocałować Nico. Auto zajechało pod szkołę, uroczy budynek z cegły, z niewielkim boiskiem, odgrodzony od ulicy łańcuchami. W środku dzieci zbiły się w niewielkie grupki, dobrane według jakiejś atawistycznej hierarchii wartości znanej instynktownie tylko im samym.

– Pa, kochanie – powiedziała Nico. – Do zobaczenia wieczorem.

Z ulgą poprawiła się na kanapie. Mało brakowało. Jak mogła sobie pozwolić na takie ryzyko? Źle oceniła sytuację. Nie wolno źle oceniać sytuacji, zganiła samą siebie. To oznaka słabości, a przecież ona była na to za mądra. Musiała pokonać tę słabość, wyrwać ją z siebie.

Auto jechało powoli wąską ulicą w West Village. Po prawej Nico dostrzegła na chodniku Shane'a Healy'ego z dwójką dzieci Wendy, Magdą i Tylerem. No cóż, były to również dzieci Shane'a, ale ona zawsze myślała o nich jak o dzieciach Wendy, zwłaszcza po tym, jak Shane próbował je odebrać. Żałosne. A Wendy go przebiła, wpadła na rozwiązanie idealne. Nico zmrużyła oczy.

– Dimitri – powiedziała. – Możesz na chwilę zwolnić? Widzę znajomego.

Auto przystanęło, a kiedy Shane niemal się z nim zrównał, Nico otworzyła okno.

– Cześć, Shane – powiedziała znacząco i uśmiechnęła się lodowato. Zanim zdążył odpowiedzieć, zamknęła okno i zniknęła za przyciemnianą szybą.

Pomyślała, że to strasznie niedojrzałe zachowanie, ale przyjemne. Shane powinien pamiętać, że już nic mu nie ujdzie na sucho. Ze wszyscy przyjaciele Wendy obserwują go i jej strzegą.

Po załatwieniu przez Nico tej błahej, acz satysfakcjonującej sprawy, auto wyjechało z West Village na West Side Highway. Rzeka Hudson miała taki sam matowy białoszary kolor jak niebo, wręcz bezbarwny, ale nie wiadomo dlaczego jednocześnie kojący. Przyglądanie się rzece każdego ranka w drodze do pracy sprawiało Nico przyjemność. Odhaczała sobie pewne punkty: asfaltowy park, gdzie ludzie jeździli na rowerach albo rolkach; podniszczony, brudnoniebieski budynek, w którym władze miasta przechowywały skonfiskowane samochody; Chelsea Piers, gdzie Katrina jeździła konno, a potem skręt za róg, gdzie po prawej wisiała seria billboardów. Pierwszy reklamował małą hurtownię i Nico zawsze uważała, że jest pozbawiony smaku, bo przedstawiał GI Joe i podpis: „Moja mama nie chce, żebym wychodził się pobawić". Tuż za rogiem Nico odwróciła głowę. Dotarło do niej z opóźnieniem, że zamiast GI Joe wisi tam olbrzymie zdjęcie Victory Ford. Victory wyglądała oszałamiająco w białej czapie, takiej samej, jaką miała Katrina. Wysiadała z białej limuzyny i patrzyła w bok tymi niepokojącymi oczyma w kolorze migdała. I ten wyraz jej twarzy, jakby z pokorą i uniżeniem właśnie podbiła świat. Pod spodem widniał napis: „Victory Ford: Przeżyj to", a na dole po prawej trzy kropki – pasteloworóżowa, niebieska i zielona – a do tego logo Huckabees.

Teraz cały świat to widzi, pomyślała z dumą Nico. Sukcesy Victory zawsze były ekscytujące, ale ten szczególnie satysfakcjonował Nico, gdyż to ona pomogła zawrzeć umowę między Victory Ford a Huckabees. Było coś niezwykle przyjemnego w tym, że nie tylko ma się świetne pomysły, ale na dodatek można wcielić je w życie.

Zaaranżowała spotkanie Petera Borscha z Victory pół roku wcześniej, kiedy Victory wróciła z Francji po katastrofalnym incydencie z Pierre'em Berteuilem na jego jachcie. Nico nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego, ale Victory miała inny styl. Była twórcza, nie korporacyjna: musiała zrzucić więzy, kiedy zmuszano ją do postępowania z korporacyjną hipokryzją. Zachowywała się jak nastolatka zdecydowana na bunt przeciwko dorosłym. Victory robiła pewne rzeczy albo po swojemu, albo wcale. Zasłużyła na prawo do takiego ryzyka, a teraz miała się stać najbogatsza z nich wszystkich. Nico i Wendy zawsze jednak wiedziały, że tak powinno być.

Wyciągnęła komórkę.

– Skarbie – powiedziała z ożywieniem. – Właśnie mijam twój billboard. Jestem z ciebie taka dumna.

– Sama go przed chwilą mijałam. Zmusiłam kierowcę, żeby przejechał po West Side Highway, żebym go sobie mogła obejrzeć. Rozwiesili go po północy – oświadczyła Victory. – Podoba ci się?

– Ogromnie – odparła Nico. – Jest doskonały. Gdzie jesteś?

– Na Trzydziestej Dziewiątej Ulicy.

– A ja na Trzydziestej Pierwszej. Każ kierowcy zwolnić, zaraz cię dogonię.

Uśmiechnęła się do siebie jak dziecko. Uwielbiała to. Nie wiedziała dlaczego, ale wydawało się jej to zabawne – rozmawiasz przez telefon w aucie, pytasz przyjaciółkę, gdzie jest, a okazuje się, że dzieli was parę metrów.

Victory siedziała w nowym złotym cadillacu deville; Dimitri zrównał się z autem i obie kobiety opuściły szyby, podczas gdy samochody powoli jechały przez skrzyżowanie.

– Skąd masz to auto? – wrzasnęła Nico.

– Właśnie je kupiłam. – Victory wychyliła się z okna. – Sprzedałam już dwadzieścia tysięcy białych czap, a jeszcze nie minęła dziewiąta rano.