Выбрать главу

Poczułem, że wgniata mi się w bok krótka lufa rewolweru. Celinę trzymał go pod marynarką.

– Masz pozwolenie na broń? – zapytałem.

– Teraz ja będę zadawał pytania – odparł, dźgając mnie spluwą.

– Dobra.

– Kto napuścił cię na mnie?

– Pani Śmierć.

– Pani Śmierć? – Parsknął śmiechem. – Nie rób ze mnie balona.

– Nie robię. Tak się przedstawia: „Pani Śmierć”.

– Wariatka?

– Może.

– Gdzie mogę dorwać tę zdzirę?

– Nie wiem. To ona kontaktuje się ze mną.

– Myślisz, że dam sobie wcisnąć ten kit?

– Mówię jak jest.

– Czego chce?

– Chce wiedzieć, czy jesteś prawdziwym Celine'em.

– Tak?

– Tak.

– Który koń ci się podoba? – zapytał.

– Green Moon.

– Green Moon? Właśnie go obstawiłem.

– Też chciałbym to zrobić – powiedziałem. – Pójdę do kasy i zaraz wrócę.

Zacząłem wstawać.

– Siadaj! – warknął. – Bo odstrzelę ci jaja.

Usiadłem.

– Ściągniesz mi tę babę z karku. I dowiesz się, jak się naprawdę nazywa. Nie wystarczy mi jej ksywa. Pani Śmierć. Dobre sobie!

I masz się tym zająć od razu. Natychmiast!

– Ale ona jest moją klientką. Jak mogę pracować równocześnie dla ciebie?

– Możesz, grubasie.

– Grubasie?

– Bebech sterczy ci na kilometr.

– Sterczy czy nie, jeśli mam dla ciebie pracować, musisz mi płacić. A nie jestem tani.

– Ile bierzesz?

– 6 dolców za godzinę.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka zwiniętych banknotów. Wrzucił mi je za rozpiętą koszulę.

– Masz tu za miesiąc z góry.

Tłum zaczął wrzeszczeć. Konie szły już po prostej i który z nich prowadził o 3 długości? I który wygrał o 4? Green Moon. Płacili 6 do 1.

– Kurwa – warknąłem. – Przez ciebie straciłem kawał szmalu.

Nie dałeś mi obstawić.

– Stul pysk i bierz się do roboty!

– No dobrze, dobrze. Jak mam się z tobą kontaktować?

– Tu jest mój numer – powiedział, dając mi maleńką karteczkę.

Po czym wstał, skierował się do przejścia między rzędami i znikł mi z oczu.

Wiedziałem, że kroi się jakaś grubsza afera, ale nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. No cóż, chyba rzeczywiście musiałem się brać do roboty.

Otworzyłem „Informator wyścigowy” i sprawdziłem, jakie konie biegną w 5 gonitowie.

24

Nazajutrz udałem się do zakładu pogrzebowego SREBRNA PRZYSTAŃ, żeby się nieco rozejrzeć. Naprawdę świetny interes, niech ich cholera – żadnych zastojów. Zaparkowałem garbusa przed budynkiem i wszedłem do środka. Sympatyczne miejsce. Cichy hali. Grube, brudne dywany. Wszedłem do najbliższego pomieszczenia. Pełno w nim było trumien. Dużych, małych, pękatych, wąskich. Niektórzy ludzie kupują sobie trumnę na zapas. Ale ja nie zamierzam. Pieprzę.

Nikogo nie było w pobliżu. Mogłem zwędzić trumnę. Przywiązać do dachu garbusa i odjechać. Gdzie się podziewał Grovers? I jego pracownik?

Zaczęło mnie świerzbić i świerzbiło coraz bardziej. Wreszcie nie wytrzymałem. Podniosłem wieko trumny i zajrzałem. WRZASNĄŁEM. I zatrzasnąłem je z powrotem.

W środku leżała goła babka. Młoda, ładna, ale martwa. Rany!

Hal Grovers wbiegł do pomieszczenia.

– BELANE! CO PAN TU ROBI!

– CO ROBIĘ? CO ROBIĘ? JAK TO CO? A PAN GDZIE BYŁ, DO JASNEJ CHOLERY?

– W TOALECIE. DLACZEGO TAK PAN WRZESZCZY?

Wskazałem na trumnę.

– BO TAM LEŻY TRUP! BABKA Z CYCAMI JAK MELONY!

Grovers podszedł do trumny i podniósł wieko.

– Tu nie ma żadnych zwłok, panie Belane.

– Co?

Podszedłem i zajrzałem. Trumna była pusta. Odwróciłem się błyskawicznie i złapałem Groversa za klapy marynarki.

– Nie ze mną takie numery, szczylu! Widziałem ją! Widziałem jej cipę! Młoda, ładna laska, tyle że martwa. Zasrane wampiry, ty i ten twój… jak mu tam… Billy French! Kawały się was trzymają, co? Ale nic z tego, bratku!

– Nie robimy panu żadnych kawałów, Belane. Ma pan halucynacje.

Puściłem jego klapy.

– Przepraszam, powinienem był się domyślić – powiedziałem.

– Domyślić?

– Tak, że to sztuczka Jeannie Nitro. Miesza mi w głowie. Wie, że pracuję dla pana.

– Nie widziałem jej ostatnio. Może już jej nie ma.

– Jest, jest, panie Grovers. Czeka.

– Na co?

– Jeszcze nie wiem.

Obróciłem się na pięcie i omiotłem wzrokiem pomieszczenie.

– Grovers, ile macie tu teraz nieboszczyków? No, szybko!

– Przygotowujemy dwóch. Są w Sali Snu.

– Muszę ich zobaczyć!

– Co?

– Chce pan, żebym panu pomógł, czy nie?

– No… chcę.

– Więc muszę obejrzeć tych dwóch umarlaków.

– Dlaczego?

– Nie zgadnie pan, jeśli panu powiem.

– Słucham?

– Nieważne. Niech mi pan ich pokaże i koniec.

– Nigdy tego nie robimy.

– Ale to wyjątkowa sytuacja! Szybko!

– Dobrze. Proszę za mną.

Przeszliśmy do Sali Snu. Szykowna. Ciemna. Oświetlona świecami. Stały w niej 3 trumny.

– Dobra, otwieraj pan – powiedziałem do Groversa.

– Czy mógłby mi pan wytłumaczyć dlaczego?

– Jeannie Nitro chce ulokować w trupach swoich kumpli z kosmosu. Dać im powłokę, kryjówkę. Coś jak skorupa żółwia. Nitro Me to przecież zwłoki, już postępuje w nich rozkład. Zresztą zostaną zakopane w ziemi. Jaki pożytek mieliby z nich?

Chowają się w trupach do czasu pogrzebu, a potem przenoszą do następnych umarlaków.

Me jeśli chcą się schować, dlaczego mieliby to robić w:h? Dlaczego nie w jaskiniach, cysternach czy czymś takim?;o nie w ciałach żywych ludzi?

Rusz pan głową! Żywi ludzie czuliby ich obecność. Niech dera te trumny, Grovers! Myślę, że w środku są kosmici! Chyba pan oszalał, Belane! No już, otwieraj pan!

Grovers otworzył pierwszą trumnę. Całkiem ładna, dębowa. Trup, który w niej leżał, miał ze 38 lat i szopę rudych włosów.

Był ubrany w tani garnitur.

Odwróciłem się i spojrzałem na Groversa. Jeden z nich w nim siedzi. Skąd pan wie?

Widziałem, jak się poruszył. Co?

Poruszył się! Wyciągnąłem rękę i chwyciłem trupa za szyję.

No już, wynocha! Wynocha! Wiem, że tu jesteś!

Kiedy poruszyłem jego głową, usta otworzyły się nieco i wypadł z nich kawałek waty.

Odskoczyłem.

O, KURWA! CO TO? – Grovers jęknął cicho.

Belane, męczyłem się z godzinę, wypychając mu policzki, wyglądał ładnie i zdrowo! A teraz znów się zapadły! Będę się męczyć od początku!

Przepraszam, nie wiedziałem. Ale zaraz ich dorwiemy! pan otwiera następną trumnę. Szybko!

Proszę samemu ją otworzyć. To naprawdę obrzydliwe. Nie wiem dlaczego się zgodziłem. Musiałem zwariować, odszedłem do sosnowej trumny i uniosłem wieko. Spojrzałem, zamurowało mnie. Nie wierzyłem własnym oczom.

– Czy to jakiś żart, Grovers? Jeśli tak, to bardzo kiepski. Wcale nie zabawny.

Mężczyzną leżącym w trumnie byłem ja. Trumna była wyłożona aksamitem, a ja miałem na ustach woskowy uśmiech. Ubrany byłem w wymięty ciemnobrązowy garnitur, a w skrzyżowanych na piersi dłoniach trzymałem białego goździka.

Odwróciłem się do Groversa.

– Co tu jest grane, koleś? Skąd go wytrzasnąłeś?

– Co? To jest pan Andrew Douglas, zmarł nagle na zawał.

Od kilkudziesięciu lat był jednym z filarów miejscowej społeczności.

– Nie wciskaj mi ciemnoty, Grovers. Ten sztywniak to ja! Ja!

– Nonsens – rzekł Grovers. Podszedł bliżej i zajrzał do trumny.