Выбрать главу

– Tu John Barton – oznajmił głos.

– A tak, polecił mnie pan, dziękuję.

– Obserwuję cię, chłopie. Masz talent. Trochę jeszcze surowy, ale na tym polega twój urok.

– Dzięki za miłe słowa. Interesy nie idą mi najlepiej.

– Obserwuję cię. Dasz sobie radę, musisz tylko przetrzymać gorszy okres.

– Jasne. Co mogę dla pana zrobić, panie Barton?

– Usiłuję znaleźć Czerwonego Wróbla.

– Czerwonego Wróbla? A co to za ptaszek, u licha?

– Wiem, że istnieje, i chcę, żebyś mi go znalazł.

– Ma pan dla mnie jakieś wskazówki?

– Nie, ale jestem pewien, że gdzieś tam jest.

– Ten Wróbel nie ma jakiegoś imienia? Nazwiska?

– Nie rozumiem.

– Nie nazywa się Henry, Abner albo Celinę?

– Nie, po prostu Czerwony Wróbel i wiem, że zdołasz go znaleźć. Wierzę w ciebie.

– Ale to będzie kosztowało, panie Barton.

– Jeśli znajdziesz Czerwonego Wróbla, będę ci płacił 100 dolców miesięcznie do końca twojego życia.

– Hmm… A nie mógłby mi pan za jednym zamachem wypłacić całej sumy?

– Nie, Nick, przepuściłbyś wszystko na wyścigach.

– No dobrze, panie Barton, proszę mi podać swój numer telefonu. Zajmę się tym.

Barton podał mi numer, po czym rzekł:

– Mam do ciebie pełne zaufanie, Belane.

I rozłączył się.

No, interes zaczynał się rozkręcać. Ale sufit przeciekał coraz bardziej. Strząsnąłem z siebie nieco kropli, łyknąłem sake, skręciłem szluga, zapaliłem, zaciągnąłem się dymem i zaniosłem suchotniczym kaszlem. Włożyłem brązowy melonik, włączyłem automatyczną sekretarkę, podszedłem wolno do drzwi i je otworzyłem; za nimi stał McKelvey. Miał ogromną klatę i takie bary, jakby wepchnął pod marynarkę poduszki.

– Umowa ci wygasła, gnojku! – ryknął. – Bierz dupę w troki i wynoś się w cholerę!

Nagle zobaczyłem jego brzuch. Przypominał miękką górę gówna; pięść aż mi się zapadła po nadgarstek, kiedy zadałem cios. McKelvey zgiął się wpół i wyrżnął mordą w moje uniesione kolano. Upadł, przetoczył się na bok. Ohydny widok. Podszedłem i wyciągnąłem mu z kieszeni portfel. Zobaczyłem zdjęcia dzieci w pornograficznych pozach.

Miałem ochotę go zabić. Ale zabrałem mu tylko złotą kartę kredytową Visa, kopnąłem go w dupę i zjechałem windą na dół.

Postanowiłem pójść na piechotę do antykwariatu Reda. Ilekroć brałem wóz, dostawałem mandat za złe parkowanie, a na płatne parkingi nie było mnie stać.

Szedłem w stronę antykwariatu nieco przygnębiony. Człowiek rodzi się po to, żeby umrzeć. Co to właściwie oznacza? Zbijanie bąków i czekanie. Czekanie na właściwy pociąg. Czekanie na parę dużych cycków w sierpniową noc w pokoju hotelowym w Las Vegas. Czekanie, aż mysz zacznie śpiewać. Czekanie, aż wężowi wyrosną skrzydła. Zbijanie bąków.

Red był na miejscu.

– Masz szczęście – rzekł. – Minąłeś się z tym pijakiem Chinaskim. Właśnie tu był i chwalił się swoją nową wagą do listów.

– Chuj z nim – stwierdziłem. – Masz podpisany egzemplarz Kiedy umieram Faulknera?

– Pewnie.

– Za ile?

– 2800 dolców.

– Zastanowię się…

– Przepraszam – powiedział Red.

Po czym zwrócił się do faceta przeglądającego pierwsze wydanie Nie ma powrotu.

– Odstaw pan książkę na półkę i wynocha stąd!

Był to nieduży, przygarbiony facecik ubrany w coś, co przypominało żółty strój nurka.

Odstawił książkę i minął nas, kierując się do wyjścia; oczy mu się zawilgotniły. Przestało padać. Jego żółty gumowy strój był bezużyteczny.

Red spojrzał na mnie.

– Uwierzysz, że niektórzy wchodzą tu z lodami?

– Mogę uwierzyć w znacznie gorsze rzeczy.

Potem zauważyłem, że jeszcze ktoś jest w antykwariacie. Stał na końcu sali. Poznałem go ze zdjęć. Celinę. Celinę?

Ruszyłem wolno w jego stronę. Podszedłem bardzo blisko. Tak blisko, że widziałem, co czyta. Thomas Mann. Czarodziejska góra.

Spostrzegł mnie.

– Ten gość ma nie po kolei – oświadczył, unosząc książkę.

– Dlaczego?

– Wydaje mu się, że nudziarstwo to Sztuka.

Odłożył książkę i przez chwilę tylko stał, wyglądając jak Celinę.

Patrzyłem na niego.

– To zdumiewające – powiedziałem.

– Co? – spytał.

– Myślałem, że pan nie żyje.

Spojrzał na mnie.

– Też myślałem, że pan nie żyje – rzekł.

Staliśmy i patrzyliśmy na siebie.

Wtem usłyszałem Reda.

– HEJ, TY! – ryknął. – WYNOCHA Z KSIĘGARNI!

Oprócz Reda byliśmy tylko my dwaj.

– Który z nas ma się wynosić? – spytałem.

– TEN, KTÓRY WYGLĄDA JAK CELINĘ! WYNOCHA!

– Ale dlaczego? – spytałem.

– BO WIDZĘ, ŻE NIE ZAMIERZA NIC KUPIĆ!

Celinę, czy kimkolwiek on był, skierował się do wyjścia. Ruszyłem za nim.

Szedł w stronę bulwaru, a potem zatrzymał się przy kiosku z gazetami.

Kiosk był tu, odkąd pamiętam. Przypomniało mi się, jak 20 czy 30 lat temu stałem przy nim z 3 prostytutkami. Potem zabrałem je do siebie i jedna z nich zaczęła masturbować mojego psa. Uważały, że to zabawne. Były pijane i na prochach. Później któraś poszła do łazienki, upadła, rąbnęła łbem o brzeg umywalki i zakrwawiła mi całe mieszkanie. Musiałem wszystko wycierać mokrymi ręcznikami. Położyłem ją do łóżka i siedziałem z dwiema pozostałymi, aż wreszcie się wyniosły. Ta w łóżku została przez 4 doby; wypiła mi cały zapas piwa i bez przerwy nawijała o dwójce swoich bachorów w East Kansas City.

Facet – czyżby naprawdę Celinę? – stał przy kiosku i czytał jakieś pismo. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że to „The New Yorker”. Odłożył je na druciany stojak i spojrzał na mnie.

– Mają problemy – rzekł.

– Jakie?

– Nie potrafią pisać. Nie umie ani jeden.

Wtem na ulicy pojawiła się wolna taksówka.

– HEJ, TAXI! – wrzasnął Celinę.

Taksówka zatrzymała się, a wtedy podbiegł do niej, otworzył drzwi i wskoczył do środka.

– HEJ! – zawołałem za nim. – CHCĘ PANA O COŚ SPYTAĆ!

Taksówka toczyła się coraz szybciej w stronę Hollywood Boulevard. Celinę wychylił się przez okno, wysunął jedną rękę, potem drugą, i pokazał mi wała. I już go nie było.

Była to pierwsza taksówka, jaką od wielu lat widziałem w tej okolicy. To znaczy pierwsza pusta taksówka.

Deszcz przestał padać, ale wciąż czułem się przygnębiony. Co więcej, zrobiło się chłodno i wszystko pachniało jak wilgotne pierdnięcia.

Wtuliłem głowę w ramiona i ruszyłem w stronę Mussa.

Miałem złotą kartę kredytową Visa. Żyłem. Może. Nawet zaczynałem się czuć jak Nick Belane. Zanuciłem jakąś melodię Erica Coatesa.

Każdy sam stwarza sobie piekło.

Sprawdziłem Celine'a w słowniku Webstera. 1891 – 1961. Był rok 1993. Gdyby Celinę żył, miałby 102 lata. Nic dziwnego, że Pani Śmierć go szukała.

Gość w antykwariacie wyglądał na 40 lat z okładem. To wyjaśniało sprawę. Nie był Celine'em. Chyba że znalazł sposób na zatrzymanie procesu starzenia. Tak jak gwiazdy filmowe, które przeszczepiają sobie na twarz skórę z tyłka. Bo na pośladkach najpóźniej pojawiają się zmarszczki. I tym sposobem na starość aktorzy chodzą z dupą na gębie. Czy Celinę poszedłby na coś takiego? Kto chciałby żyć 102 lata? Tylko czubek. Dlaczego Celine'owi miałoby zależeć na wegetowaniu? Szalony pomysł. Pani Śmierć była szalona. Ja byłem szalony. Piloci samolotów pasażerskich są szaleni. Nigdy nie patrz na pilota. Właź na pokład i zamawiaj drinki.

Zobaczyłem 2 pieprzące się muchy i postanowiłem zadzwonić do Pani Śmierć. Rozpiąłem rozporek i czekałem, aż podniesie słuchawkę.