Выбрать главу

30

Przekręciłem klucz w zamku, otworzyłem szeroko drzwi i zobaczyłem Jeannie Nitro. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na moim biurku, bębniąc o nie obcasami.

– Belane, ty nędzny pijaczyno, jak leci? – Uśmiechnęła się.

Wyglądała świetnie. Nic dziwnego, że Grovers nie umiał sobie z nią poradzić. Co z tego, że była kosmitką? Jeśli wszystkie odznaczały się taką urodą, to szkoda, że nie kręciły się ich tu całe tabuny. Ale Grovers był moim klientem. Musiałem go od niej uwolnić, wysiudać ją z jego życia. Nigdy nie mam chwili wytchnienia. Wciąż muszę spełniać czyjeś zachcianki.

Obszedłem biurko, klapnąłem w fotelu, rzuciłem melonik na wieszak, zapaliłem cygaro i westchnąłem. Jeannie wciąż siedziała na biurku, machając nogami.

– Skoro pytasz, to wiedz, że całkiem nieźle.

– Przyszłam ubić z tobą interes, Belane.

– Wolałbym posłuchać sonaty Scarlattiego.

– Jak dawno nie miałeś kobiety, Belane?

– Kogo to obchodzi?

– Ciebie powinno.

– A jak mnie nie obchodzi?

– A może jednak?

– Czyżbyś chciała mi się oddać, Jeannie?

– Może.

– Co znaczy może? Albo chcesz, albo nie.

– To się wiąże z ofertą, którą przyszłam ci złożyć.

– Na czym polega ta oferta?

Jeannie zeskoczyła z biurka i zaczęła przechadzać się po dywanie. Świetnie wyglądała, przechadzając się po dywanie.

– Belane, należę do forpoczty inwazji kosmicznej – powiedziała, nie przestając się przechadzać. – Zamierzamy podbić Ziemię.

– Dlaczego?

– Pochodzę z planety Zaroś. Jest przeludniona. Część mieszkańców chcemy przesiedlić na Ziemię.

– Więc czemu, kurde, po prostu tu nie przylecą? Wyglądacie tak jak my. Nikt się nie zorientuje.

Jeannie przestała chodzić i stanęła naprzeciw mnie.

– Belane, my wcale tak nie wyglądamy. To, co widzisz, to tylko iluzja.

Podeszła do biurka i znów na nim usiadła.

– A jak naprawdę wyglądacie? – zapytałem.

– Tak – odparła.

Błysnęło fioletowe światło. Spojrzałem na biurko. Coś na nim leżało. Przypominało dużego węża, ale było całe porośnięte szczeciną i na samym środku miało guzowate, wilgotne zgrubienie z pojedynczym okiem. Głowa nie posiadała oczu, tylko wąski otwór gębowy. Obrzydliwa maszkara. Chwyciłem telefon, uniosłem i zamachnąłem się z całej siły. Ale nie trafiłem. Maszkara ześlizgnęła się z biurka i zaczęła pełznąć po podłodze. Rzuciłem się za nią, usiłując zmiażdżyć ją butem. Ponownie błysnęło fioletowe światło i znów miałem przed sobą Jeannie.

– Ty kretynie! – zawołała. – Próbowałeś mnie zabić! Jak mnie zirytujesz, ukatrupię cię!

Oczy jej płonęły.

– Już dobrze, skarbie, już dobrze, nie wiem, co mnie naszło.

Przepraszam.

– W porządku, nic się nie stało. No więc, jak mówiłam, należę do grupy wysłanej na zwiady, żeby sprawdzić, czy Ziemia nadaje się do zasiedlenia przez mieszkańców Zarosu. Ale uważamy, że rozsądnie byłoby uzyskać dla naszej sprawy poparcie części Ziemian. Takich jak ty.

– Jak ja? Dlaczego?

– Pasujesz idealnie. Jesteś łatwowierny, egocentryczny i bez charakteru.

– A dlaczego Grovers? Dlaczego on? I te trupy? Jaką rolę odgrywa w waszych planach?

Jeannie roześmiała się.

– Żadnej! Po prostu tam wylądowaliśmy. Trochę się do niego przywiązałam, po prostu flirtowałam z nim, ot tak, dla rozrywki…

– A ze mną to co? Masz na mnie chętkę?

– Przydasz się Sprawie Zarosu.

Przysunęła się bliżej. Byłem całkowicie pod jej urokiem. Ciało Jeannie przycisnęło się do mojego, przywarliśmy do siebie. Objęliśmy się, nasze wargi się zetknęły. Jej język wsunął się w moje usta – był gorący i wił się jak mały wąż.

Odepchnąłem ją.

– Nie – powiedziałem. – Przepraszam, ale nie mogę!

Popatrzyła na mnie.

– O co chodzi, Belane? Za stary jesteś?

– Nie w tym rzecz, skarbie…

– A w czym?

– Nie chciałbym cię urazić…

– Wal śmiało, Belane…

– No wiesz, znów mogłabyś się zmienić w to paskudztwo ze zgrubieniem pośrodku jakby połknęło piłkę, i jednym okiem…

– Ty tłusty pierdoło, Zarosjanie są piękni!

– Podejrzewałem, że mnie nie zrozumiesz…

Obszedłem biurko, usiadłem, otworzyłem szufladę, wyjąłem półlitrówkę wódki, zdjąłem zakrętkę i golnąłem łyk.

– Jakście tu przylecieli?

– Rurą kosmiczną.

– Rurą kosmiczną, tak? A ilu was tu jest?

– 6.

– Nie wiem, czy mogę wam pomóc, skarbie…

– Pomożesz mi, Belane.

– A jak nie?

– Zginiesz.

– Chryste, najpierw Pani Śmierć, a teraz ty. Wszystkie tylko grozicie mi śmiercią. A może ja też mam coś do powiedzenia!

Sięgnąłem do szuflady po lugera. Zacisnąłem dłoń na kolbie. Odbezpieczyłem spluwę i wymierzyłem w brzuch Jeannie.

– Jak nacisnę spust, twoje flaki polecą aż na Zaroś, laluniu!

– No to już, naciskaj!

– Co?

– Pociągnij za cyngiel, Belane!

– Myślisz, że tego nie zrobię?

Czułem, jak pot zbiera mi się na skroniach.

– Myślisz, że nie zrobię? – powtórzyłem.

Jeannie tylko się uśmiechnęła.

– Strzelaj, do cholery!

Całą twarz miałem mokrą od potu.

– Proszę cię, wracaj na Zaroś, maleńka!

– NIE!

Nacisnąłem spust. Rozległ się huk i spluwa podskoczyła mi w dłoni. Otarłem pot z oczu i spojrzałem na Jeannie.

Wciąż stała tam gdzie przedtem i uśmiechała się od ucha do ucha. Przyjrzałem się jej uważnie. Trzymała coś w zębach. Był to wystrzelony przeze mnie pocisk. Złapała go zębami. Po chwili podeszła do biurka i wypluła go do popielniczki.

– Laluniu, możemy się wzbogacić dzięki tej twojej sztuczce!

– zawołałem. – Będziemy występować razem i zbijemy kupę szmalu! Zastanów się!

– Nic z tego, Belane. Byłoby to nadużyciem moich mocy.

Pociągnąłem jeszcze jeden haust wódki. Miałem problem z tą damulką.

– Czy ci się to podoba czy nie, właśnie zostałeś przeze mnie zwerbowany i będziesz służył Sprawie Zarosu. Wciąż modyfikuje my nasz plan zasiedlenia Ziemi. Skontaktujemy się z tobą, kiedy uznamy za stosowne.

– Słuchaj, Jeannie, nie mogłabyś zwerbować kogoś innego na moje miejsce?

Uśmiechnęła się.

– Ciesz się, Belane, zostałeś Wybrany!

Błysnęło fioletowe światło i Jeannie znikła.

31

Zadzwoniłem do Groversa.

– Jak interesy, Grovers?

– W porządku – odparł. – W tej branży nie czuje się recesji.

– Pańskie kłopoty z Jeannie skończyły się. Nie będzie pana więcej niepokoić. Wysyłam rachunek.

– Znów mam bulić? Nie naciąga mnie pan?

– Grovers, uwolniłem pana od kosmitki. Musi mi pan zapłacić.

– No dobrze, dobrze… Ale jak to się panu udało?

– Tajemnica zawodowa, kochany.

– Aha. Pewnie powinienem być wdzięczny.

– Zgadza się. I proszę mi zaraz wysłać czek, chyba że chce pan wylądować w sosnowej trumnie. Czy wolałby pan dębową?

– Chwileczkę, niech się zastanowię… – zaczął.

Westchnąłem i rozłączyłem się. Posuwałem się do przodu.

Musiałem już tylko dobrać się do tyłka Cindy Upek i znaleźć Czerwonego Wróbla. No i teraz to ja miałem na karku Jeannie Nitro. Sam byłem swoim klientem. Ale Celine'a i Groversa miałem z głowy. Zaczynałem się czuć jak prawdziwy zawodowiec. Zanim jednak wpadłem w naprawdę szampański humor, przypomniała mi się Pani Śmierć. Wciąż krążyła w pobliżu.