Выбрать главу

– Kto to był? – zapytał. – Aż mi się zrobiło słabo, kiedy mnie mijała.

– Ma pan szczęście, że tylko słabo.

– Dlaczego?

– Gdybym panu powiedział, i tak by mi pan nie uwierzył.

– Niech pan powie.

– Nie mam ochoty. Proszę nas zostawić samych, chcę pogadać z tą damą.

– Dobrze. Ale niech mi pan powie jedno.

– Co?

– Jak to się dzieje, że piękne laski lgną do takiego ohydnego tłuściocha?

– To dzięki temu, że zawsze smaruję wafle maślanką. A teraz zmykaj.

– Trochę grzeczniej, koleś – powiedział.

– A twoje pytanie było grzeczne?

– Ale nie tak chamskie jak to „zmykaj”!

– Zmykaj, bo powiem coś takiego, że dopiero się zdziwisz!

– Pierdol się! – zawołał.

– Bardzo ładnie – pochwaliłem. – A teraz szpulaj się, póki jeszcze możesz.

Powoli podreptał na koniec baru, stanął i zaczął drapać się po tyłku.

Zwróciłem się do Jeannie.

– Przepraszam, skarbie, ale jakoś ostatnio wdaję się w nieprzyjemne rozmowy ze wszystkimi barmanami. – Nie przejmuj się, Belane.

Miała smutną minę.

– Belane, muszę cię opuścić.

– Trudno, idź, ale wypij chociaż strzemiennego.

– Chodzi o to, że cała nasza grupa opuszcza Ziemię. Sama nie wiem, jak to się stało, ale cię polubiłam.

– To zrozumiałe. – Zaśmiałem się. – Ale dlaczego opuszczacie Ziemię?

– Długo zastanawialiśmy się nad tym i zdecydowaliśmy, że nie chcemy kolonizować waszej planety. Wszystko jest takie okropne.

– Co jest okropne, Jeannie?

– Ziemia. Smog, morderstwa, zatrute powietrze, zatruta woda, zatruta żywność, nienawiść, beznadziejność, wszystko razem. Jedyne, co tu jest piękne, to zwierzęta, ale je zabijacie, niedługo zostaną tylko oswojone szczury i konie wyścigowe. To takie smutne, nic dziwnego, że tyle pijesz.

– Masz rację, Jeannie. No i nie zapominaj o arsenałach broni jądrowej.

– Tak, wygląda na to, że się z tego nie wykaraskacie.

– Hm. Może szlag trafi ludzkość za 2 dni, a może jeszcze przetrwamy z 1000 lat. Sami nie wiemy, co będzie, i dlatego tak trudno jest nam myśleć poważnie o czymkolwiek.

– Będzie mi cię brakowało, Belane, ciebie i zwierząt…

– Nie dziwię się, że nas opuszczasz, Jeannie…

Jej oczy zaszkliły się.

– Proszę cię, nie płacz, Jeannie, niech to cholera…

Podniosła szklankę, dopiła szkocką i skierowała na mnie oczy, jakich nie widziałem u nikogo innego i nigdy już nie zobaczę. – Żegnaj, grubasku. – Uśmiechnęła się. I znikła.

40

Nazajutrz znów siedziałem w biurze. Miałem do rozwiązania już tylko jedną sprawę: musiałem znaleźć Czerwonego Wróbla. Nikt nie dobijał się do moich drzwi, żeby zaproponować mi kolejną robotę. W porządku. Nastał czas na rozrachunek, rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w życiu to, co zamierzałem. Do czegoś jednak doszedłem. Nie musiałem nocować na ulicy. A wielu wartościowych ludzi nocuje na ulicy. Nie są kretynami, po prostu nie ma dla nich miejsca w maszynerii teraźniejszości. Jej potrzeby zmieniają się ustawicznie. Ponury układ, toteż jeśli wciąż śpisz we własnym łóżku, to już samo w sobie jest dużym sukcesem. Ja miałem szczęście, ale fakt, że do czegoś doszedłem, był nie tylko kwestią szczęścia; był również moją zasługą. W sumie jednak świat jest dość potworny i dlatego zwykle żal mi większości ludzi.

Zresztą, niech to diabli. Wyciągnąłem wódkę i golnąłem sobie.

Często najlepsze chwile w życiu to te, kiedy nic nie robisz, tylko zastanawiasz się nad swoim istnieniem, kontemplujesz różne sprawy. I tak kiedy na przykład mówisz, że wszystko nie ma sensu, to nie może do końca nie mieć sensu, bo przecież jesteś świadom, że nie ma sensu, a twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens. Rozumiecie, o co mi chodzi? Optymistyczny pesymizm.

Czerwony Wróbel. Czułem się tak, jakbym miał znaleźć świętego Graala. Może to za głęboka woda jak na mnie. I za gorąca.

Łyknąłem jeszcze wódki.

Rozległo się pukanie do drzwi. Zdjąłem nogi z biurka.

– Proszę.

Drzwi otworzyły się i wszedł obdarty gość o drobnej budowie. Śmierdział. Chyba naftą, ale nie byłem pewien. Miał małe oczka, zwężone w szparki. Szedł jakby bokiem. Zatrzymał się przy samym biurku i pochylił nad nim. Głowa lekko mu drżała.

– Belane – rzekł.

– Może – mruknąłem.

– Mam to, czego pan pragnie.

– Świetnie – powiedziałem. – A teraz niech się pan wynosi razem z tym, z czym pan przyszedł.

– Spokojnie, Belane. Zaczekaj pan, aż powiem hasło.

– Taa? Jakie hasło?

– Czerwony Wróbel.

– I co dalej?

– Wiemy, że go pan szuka.

– „Wiemy”? Kto wie?

– Tego nie mogę wyjawić.

Wstałem, obszedłem biurko i złapałem gościa za przód zniszczonej koszuli.

– A jak cię zmuszę do gadania? Jak tak cię kopnę, że wyleci z ciebie wszystko, co wiesz?

– To nic nie da. Niewiele wiem.

Jakoś mu uwierzyłem. Puściłem go. O mało nie upadł. Wróciłem na swoje miejsce.

– Nazywam się Amos – powiedział – Amos Redsdale. Mogę naprowadzić pana na trop Czerwonego Wróbla. Interesuje to pana?

– Co masz?

– Adres. Adres pewnej babki. Wie wszystko o Czerwonym Wróblu.

– Ile chcesz?

– 75 dolców.

– Szpulaj się, Amos.

– Nie chce pan? No to idę. Muszę zdążyć na pierwszą gonitwę.

Mam cynk, jak obstawić porządek.

– 50 dolców.

– 60 – powiedział Amos.

– Dobra, dawaj adres.

Wyciągnąłem 3 dwudziestki, a on podał mi złożoną kartkę. Rozłożyłem i przeczytałem: „Deja Fountain, Rudson Drive 3234 m. 9. Zachodnie Los Angeles”.

– Słuchaj, Amos, mogłeś wyssać ten adres z palca. Skąd mam wiedzieć, czy jest cokolwiek wart?

– Niech pan tam pojedzie, Belane. Sam się pan przekona.

– Dla twojego dobra, Amos, mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia.

– Muszę iść, bo się spóźnię – rzekł. Odwrócił się, ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz.

A ja zostałem z kartką, uboższy o 60 dolców.

41

Zaczekałem do wieczora, pojechałem pod wskazany adres i zaparkowałem wóz. Ładna dzielnica. Definicja ładnej dzielnicy: taka, na którą cię nie stać. Łyknąłem wódki, wysunąłem się zza kierownicy, zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę budynku. Nacisnąłem guzik przy plakietce „Deja Fountain”. Usłyszałem głos, słodki, ale jakby zdenerwowany:

– Tak?

– Do pani Dej i Fountain. W sprawie Czerwonego Wróbla.

Skierował mnie Amos Redsdale. Nazywam się Nick Belane.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, do licha.

– Kurwa!

– Słucham?

– Nic, nic. Nabrał mnie…

– Tylko żartowałam. Proszę wejść.

Rozległo się głośne bzyczenie. Pchnąłem drzwi. Otworzyły się. Szedłem po puszystej wykładzinie, aż dotarłem do mieszkania numer 9. Co takiego ma w sobie 9? Zawsze wydawała mi się groźna. Ale też większość cyfr napawa mnie lękiem. Lubię tylko 3, 7 i 8 oraz ich kombinacje.

Zadzwoniłem. Usłyszałem kroki. Po czym drzwi otworzyły się.

Była oszałamiająca. Czerwona sukienka. Zielone oczy. Długie ciemne włosy. Młoda. Z klasą. Zgrabny tyłek. Zapach mięty. Jej wargi ułożyły się w uśmiech.

– Proszę, panie Belane.

Wszedłem za nią do pokoju. Nagle coś twardego wbiło mi się w plecy.

– Stój, białasie! Łapy do góry! Zobacz, czy dasz radę dotknąć nimi sufitu, białasie!