– O rany, o rany, o rany!
– O rany – powtórzył drugi.
– O rany – powtórzył trzeci.
Wypiłem szkocką, wody nie ruszyłem.
– Dziadyga zgrywa się na twardziela – powiedział wyrostek w środku.
– Może sprawdźmy, czy rzeczywiście jest taki twardy – rzekł drugi.
– Czemu nie? – dodał trzeci.
Boże, jacy oni byli nudni. Prawie tak samo jak wszyscy. Nikogo nie stać na nic nowego, oryginalnego. Wciąż te same stare, oklepane grepsy. Jak w kinie.
– Jeszcze raz to samo – poleciłem barmanowi.
– Miał pan szkocką i wodę, tak?
– Tak – potwierdziłem.
– Chujowo tak zdziadziać! – zawołał wyrostek w środku.
– Zdziadzieć – powiedziałem.
– Co?
– Chujowo tak zdziadzieć.
– Potwierdzasz moje słowa, staruszku?
– Poprawiam cię, szczylu. I mam nadzieję, że nie będę musiał udzielić ci dłuższej lekcji.
Barman przyniósł mi szkocką i wodę. Po czym odszedł.
– A może my poprawimy twój wygląd, staruszku – powiedział wyrostek, który gadał najwięcej.
Zignorowałem zaczepkę.
– Może wepchniemy ci baniak do dupy – zagroził jeden z jego koleżków.
Cholerni nudziarze. Pełno ich na świecie. I tylko rodzą coraz więcej cholernych nudziarzy. Potworność. Świat aż się od nich roi.
– Może stary piernik lubi ciągnąć druta?
– Może chciałby obciągnąć 3 druty?
Nic nie powiedziałem. Łyknąłem szkockiej, popiłem wodą, wstałem, skinąłem głową w stronę tylnych drzwi baru.
– O, chyba ma ochotę pogadać z nami na zewnątrz!
– Może chce obejrzeć nasze druty!
Szedłem do tylnych drzwi. Za sobą słyszałem wyrostków. Nagle dobiegł mnie chrzęst otwieranego sprężynowca. Odwróciłem się w porę, żeby jednym kopnięciem wytrącić chłopakowi nóż z ręki. A potem walnąłem szczyla za uchem. Pozostali dwaj odwrócili się i dali w długą. Przebiegli przez bar i wylecieli na ulicę frontowymi drzwiami. Nie ścigałem ich. Wróciłem do chłopaka, który leżał na podłodze. Wciąż był nieprzytomny. Podniosłem go, przerzuciłem przez ramię i wyniosłem na dwór. Położyłem go na ławce na przystanku autobusowym. Zdjąłem mu buty i cisnąłem do studzienki ściekowej. To samo zrobiłem z jego portfelem. Następnie wszedłem z powrotem do środka, podniosłem nóż, schowałem do kieszeni, wróciłem na swój stołek i zamówiłem kolejną szkocką. Babka zakasłała. Zobaczyłem, że zapala papierosa.
– Bardzo mi się to podobało – oświadczyła. – Lubię prawdziwych mężczyzn.
Nie zareagowałem.
– Nazywam się Tchawica – powiedziała.
Wzięła swoją szklankę i przesiadła się na stołek obok mojego. Na kilometr jechało od niej perfumami, a na ustach miała tygodniowy zapas szminki.
– Moglibyśmy się zaprzyjaźnić – oznajmiła.
– Nic by z tego nie wyszło. Głupi pomysł.
– Dlaczego tak uważasz?
– Mam doświadczenie.
– Może znałeś dotąd niewłaściwe kobiety?
– Może.
– Może ja mogłabym się okazać tą właściwą?
– Może.
– Postaw mi drinka.
Barman właśnie przyniósł mi szkocką.
– I coś dla Tchawicy – poleciłem.
– Gin z tonikiem, Bobby…
Bobby oddalił się.
– Nie powiedziałeś, jak ci na imię – zaszczebiotała.
– David.
– Ładnie. Znałam kiedyś Davida.
– I co się z nim stało?
– Nie pamiętam.
Tchawica oparła się o mnie. Miała ze 12 kilo nadwagi.
– Fajny jesteś, wiesz? – powiedziała.
– Dlaczego?
– Hm… Sama nie wiem. – Na moment umilkła. – A ja ci się podobam?
– Nie za bardzo.
– Szkoda. Jestem dobra.
– W czym, w tenisie? Umiesz skracać piłki?
– Nie, ale umiem wydłużać pewne rzeczy.
– Na przykład co?
– No, wiesz!
– Nie, nie wiem.
– Zgadnij.
– Kiecki?
– Zabawny jesteś.
– Już mi to mówiono.
Barman przyniósł jej drinka. Pociągnęła łyk.
Im dłużej na nią patrzyłem, tym mniej mi się podobała.
– Cholera, podziałam gdzieś zapalniczkę!
Otworzyła torebkę i zaczęła wszystko z niej wyciągać. Otwieracz do butelek. 3 szminki, każda o innym odcieniu. Guma do żucia. Gwizdek. I… co to?
– Mam, znalazłam! – zawołała, pokazując zapalniczkę. Wyjęła papierosa, zapaliła.
– Co to takiego? – spytałem.
– Co?
– To coś, co położyłaś na barze. To czerwone.
Wskazałem palcem.
– Ach, to mój wróbel – powiedziała.
– Wróbel? Prawdziwy? Latał kiedykolwiek?
– Nie, głuptasie, to tylko zabawka z materiału. Kupiłam ją dziś w sklepie zoologicznym. Jest wypchana kocimiętką. Moja koteczka uwielbia takie wróble.
– A niech to licho! Możesz schować tę zabawkę.
– David, przez chwilę naprawdę byłeś podniecony! Tak na ciebie działają ptaki?
– Tylko Czerwony Wróbel.
– Jak chcesz, mogę ci go dać.
– Nie, dziękuję.
– W domu mam jeszcze kilka wróbli wypchanych kocimiętką.
Chodź, poznasz moją koteczkę.
– Nie, dziękuję, Tchawico, spieszę się.
– Jak chcesz, ale nawet nie wiesz, co tracisz.
Wstałem, ruszyłem wzdłuż baru, rzuciłem barmanowi kilka banknotów i wyszedłem na dwór. Szczyla nie było już na ławce. Wsiadłem do wozu, zapaliłem silnik i włączyłem się w ruch. Dochodziła 10 wieczorem. Księżyc świecił, a moje życie toczyło się bez celu.
47
Nazajutrz siedziałem w biurze. Ktoś otworzył kopniakiem drzwi i do środka wparował Harry Sanderson ze swoimi 2 małpiszonami. Tym razem ubrany był w jasnofioletowy garnitur. Miał dziwny gust, jeśli chodzi o kolory. Znałem kiedyś babkę, która też lubiła takie niewydarzone kolorki. Kiedy szliśmy razem do knajpy, wszystkie głowy obracały się w jej stronę. Kłopot w tym, że ona sama niewarta była ani jednego spojrzenia. Nawet na kacu i z 3 – dniowym zarostem wyglądałem lepiej od niej. Ale wracając do Sandersona…
– Właśnie minęły 24 godziny, frajerze – powiedział. – Wciąż ćwiczysz palcówki na flecie czy podjąłeś decyzję?
– Wciąż ćwiczę palcówki.
– Chcesz dostać Czerwonego Wróbla czy nie?
– Chcę. Ale przypominacie mi facetów, którzy wyrolowali moją ciotkę w Illinois.
– Twoją ciotkę? Co ty mi tu, kurwa, gadasz za pierdoły?
– Ciotce przeciekał dach.
– I co z tego?
– Przyszło do niej 2 facetów i powiedziało, że naprawią dach, że mają nowy superklej. Kazali jej podpisać jakiś świstek, wystawić czek i wleźli.
– Gdzie wleźli?
– Na dach. Wleźli na dach i polali go starym olejem silnikowym. I poszli sobie. Kiedy spadł deszcz, wszystko przeciekło do środka, woda razem z olejem. Zapaćkało ciotce cały dom.
– Poważnie, Belane? Co za wzruszająca historyjka! Ale do rzeczy. Chcesz Czerwonego Wróbla czy mamy się zmywać?
– Pożyczycie mi 10 kafli, tak? Których nawet nie zobaczę, ale będę musiał płacić odsetki w wysokości 15% miesięcznie? Macie dla mnie jeszcze jakieś korzystne propozycje? No bo niech pan spojrzy na to w taki sposób: czy gdyby pan był mną, poszedłby pan na coś takiego?
Sanderson uśmiechnął się.
– Belane, jedną z niewielu rzeczy, za które dziękuję losowi, jest to, że nie jestem panem.
Oba małpiszony też się uśmiechnęły.
– Sypiasz pan z nimi, Sanderson?
– Czy sypiam z nimi? Co to, u chuja, ma znaczyć?
– Nie wie pan, co znaczy sypiać? Zamknąć oczy. Podłożyć łapę pod policzek. Takie rzeczy.
– Uważaj, Belane, bo jak ci przyjebię, zostanie z ciebie mniej niż z bąka puszczonego w pustym kościele!