Pani Śmierć bawi się z tobą, powiedział głos w mojej głowie.
– Kto? – zapytałem.
– Przysiągłem na honor mojej matki, że ci nie zdradzę.
– Na honor swojej matki? Ciągnęła tyle druta, że starczyłoby na okablowanie dzielnicy!
McKelvey wstał od biurka.
– Spokojnie, bo będziesz zbierał zęby na szufelkę – zagroziłem.
– Nie podoba mi się, jak sobie używasz na mojej matce.
– A to czemu? Połowa facetów w mieście jeździła na niej jak na łysej kobyle!
McKeWey obszedł biurko i ruszył w moją stronę.
– Jeszcze krok, a będziesz miał w zadku własny łeb.
Stanął. Wyglądam naprawdę groźnie, kiedy jestem wkurwiony.
– Dobra. A teraz gadaj. Czynsz opłaciła kobieta, prawda?
– Tak. Tak. Pierwszy raz widziałem taką laskę!
Oczy miał zamglone, ale zawsze miał takie.
– No już, McKeWey, puszczaj farbę…
– Nie mogę. Przysiągłem! Na honor matki.
– A niech to! – Westchnąłem. – Dobra, spadaj. Czynsz mam zapłacony.
McKeWey ruszył wolno do drzwi. Potem obejrzał się przez lewe ramię.
– W porządku – rzekł – ale dbaj o czystość i porządek.
Żadnych bali, baletów, balang. Masz rok.
Doszedł do drzwi, otworzył je, zamknął i już go nie było.
7
A więc znów miałem biuro.
Trzeba się było brać do roboty. Podniosłem słuchawkę i wystukałem numer mojego bukmachera.
– Pizzeria Tony'ego – usłyszałem.
– Tu Powolna Śmierć – podałem swoją ksywę.
– Belane, wisisz mi na 475 dolców – powiedział. – Nie przyjmę żadnego nowego zakładu, dopóki nie spłacisz długu.
– Chcę postawić 25. Jak wygram, to wygram 5 paczek i będziemy kwita. A jak umoczę, wszystko ureguluję, przysięgam na honor mojej matki.
– Belane, twoja stara wisi u mnie ma 230 dolców.
– Taa? A twoja ma kurzajki na tyłku!
– Poważnie? Słuchaj, Belane, czyżbyś…?
– Nie, nie ja. Jeden gość. To on mi powiedział.
– Chyba że tak.
– Dobra, chcę postawić 25 górą na Burnt Butterfly w szóstej.
– Niech będzie, przyjmuję. I życzę ci szczęścia. Bo ci się kończy.
Rozłączyłem się. Kurwa mać, człowiek musi walczyć o każdy centymetr. Rodzi się, żeby walczyć, rodzi się, żeby umrzeć.
Myślałem o tym. I myślałem o tym.
Potem odchyliłem się w fotelu, zaciągnąłem głęboko papierosem i wydmuchałem niemal idealne kółko.
8
Po lunchu postanowiłem wrócić do biura. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem faceta siedzącego przy moim biurku. Nie był to McKelvey. Pojęcia nie miałem, co to za jeden. Moje biurko robiło się coraz bardziej popularne. Oprócz faceta za biurkiem w pokoju był jeszcze jeden. Stał. Wyglądali na twardzieli. Zimnych twardzieli.
– Nazywam się Dante – oznajmił ten przy biurku.
– A ja Fante – oświadczył ten drugi.
Ja nie powiedziałem nic. Nie wiedziałem, co jest grane. Ciarki przeszły mi po grzbiecie i znikły pod sufitem.
– Przysłał nas Tony – powiedział ten, który siedział.
– Nie znam żadnego Tony'ego. Nie pomyliliście, panowie, przypadkiem adresu?
– Bynajmniej – stwierdził ten, który stał.
A potem Dante rzekł:
– Burnt Butterfly dał plamę.
– Zrzucił dżokeja zaraz po starcie – dodał Fante.
– Żartujesz.
– Wcale nie. Facet zwalił się na mordę.
– Pechowo obstawiłeś – zawyrokował Dante.
– I Tony twierdzi, że jesteś mu winien 5 paczek – rzekł Fante.
– Drobnostka – oznajmiłem. – Mam forsę w…
Ruszyłem w stronę biurka.
– Nic z tego, frajerze. – Dante roześmiał się. – Skonfiskowaliśmy twoją pukawkę.
Cofnąłem się.
– No więc – zaczął Fante – chyba sam rozumiesz, że nie możemy pozwolić na to, żebyś chodził sobie po ziemi i oddychał jak gdyby nigdy nic, skoro wisisz u Tony'ego na 5 paczek?
– Dajcie mi 3 dni…
– Masz 3 minuty – rzekł Dante.
– Co z wami jest? – zapytałem. – Dlaczego ciągle gadacie na zmianę, najpierw jeden, potem drugi, i tak w kółko? Nigdy się nie mylicie?
– Ktoś inny się tu pomylił – odpowiedzieli równocześnie. – Ty.
– Ładnie. Duet. Podobało mi się.
– Stul pysk – warknął Dante. Wyjął szluga i wsunął do ust.
– Hmm, chyba zapomniałem zapalniczki. Chodź tu, dupku, i mi przypal.
– „Dupku”? Rozmawiasz sam ze sobą?
– Nie, dupku, do ciebie mówię. Chodź tu! Zapal mi fajkę!
Migiem!
Postąpiłem kilka kroków, pstryknąłem zapalniczką i zbliżyłem płomień do papierosa tkwiącego w chyba najohydniejszej mordzie, jaką widziałem w życiu.
– Grzeczny chłopczyk – pochwalił Dante. – A teraz wyjmij tego peta z moich ust i wsadź sobie do gęby, żarzącym się końcem do środka. I nie waż się go wyjąć, dopóki ci nie pozwolę.
Pokręciłem głową.
– Albo zrobisz, jak mówi, albo cię tak podziurawimy, że myszy wezmą cię za kawałek sera.
– Chwileczkę…
– Masz 15 sekund – poinformował mnie Dante, po czym wyjął i nastawił stoper. – Start. 14, 13, 12, 11…
– Chyba nie mówisz poważnie?
– 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3…
Usłyszałem trzask odbezpieczanej broni.
Wyrwałem Dantemu papierosa z ust i wsunąłem we własne, żarem do środka. Próbowałem zebrać jak najwięcej śliny i cofnąć język, ale mi się nie udało, trafiłem papierosem w sam jego środek, trafiłem tak, że mnie porządnie ZAPIEKŁO!!! Było to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacząłem się krztusić i wyplułem peta.
– Brzydki chłopczyk! – skarcił mnie Dante. – A mówiłem, że masz go trzymać w ustach, dopóki nie pozwolę ci wyjąć! Przez ciebie musimy zaczynać od początku!
– Odpierdol się! – zawołałem. – Jak chcesz, to strzelaj!
– Dobrze – zgodził się.
Nagle drzwi się otworzyły i weszła Pani Śmierć. Odstawiona tak, że mucha nie siada. Prawie zapomniałem, że mam poparzony język.
– Cholera, ale laska! – zachwycił się Dante. – Znasz ją, Belane?
– Pewnie.
Podeszła do krzesła, usiadła i skrzyżowała nogi. Kiecka podjechała jej do góry. Żaden z nas nie mógł uwierzyć, że takie nogi istnieją. Nawet ja, choć już je widziałem.
– Co to za pajace? – spytała.
– Przysłał ich gość imieniem Tony.
– Odpraw ich. Ja jestem twoją klientką.
– Dobra, chłopaki – powiedziałem. – Zmywajcie się.
– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Dante.
– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Fante.
Obaj zaczęli się śmiać. I nagle przestali.
– Zabawny z niego gość – rzekł Dante.
– Nawet bardzo – dodał Fante.
– Ja ich wykurzę – oznajmiła Pani Śmierć.
Wbiła wzrok w Dantego. Zgiął się natychmiast. Twarz mu pobladła.
– Jezu… – jęknął. – Niedobrze mi…
– Albo zrobisz, jak mówi, albo cię tak podziurawimy, że myszy wezmą cię za kawałek sera.
– Chwileczkę…
– Masz 15 sekund – poinformował mnie Dante, po czym wyjął i nastawił stoper. – Start. 14, 13, 12, 11…
– Chyba nie mówisz poważnie?
– 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3…
Usłyszałem trzask odbezpieczanej broni.
Wyrwałem Dantemu papierosa z ust i wsunąłem we własne, żarem do środka. Próbowałem zebrać jak najwięcej śliny i cofnąć język, ale mi się nie udało, trafiłem papierosem w sam jego środek, trafiłem tak, że mnie porządnie ZAPIEKŁO!!! Było to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacząłem się krztusić i wyplułem peta.
– Brzydki chłopczyk! – skarcił mnie Dante. – A mówiłem, że masz go trzymać w ustach, dopóki nie pozwolę ci wyjąć! Przez ciebie musimy zaczynać od początku!