Выбрать главу

Podszedłem do baru i usiadłem na stołku.

– Macie tu coś do picia? – zapytałem.

– Hę…? – mruknął barman.

– Wódka 7, bez limony.

Możecie darować sobie następne 4 i pół minuty, po prostu kopnąć je w tyłek. Tyle trwało, zanim barman podał mi drinka.

– Dzięki – powiedziałem. – I weź się pan za następnego, żeby nie tracić czasu.

Pociągnąłem haust. Drink nie był zły. Barmanowi nie brakowało praktyki.

Dwaj rumple siedzieli bez słowa i gapili się na mnie.

– Ładny dzień, co, koledzy? – rzuciłem.

Nie odpowiedzieli. Miałem wrażenie, że nie oddychają. Nie powinno się przypadkiem zakopywać umarłych?

– Słuchajcie, koledzy, kiedy ostatni raz któryś z was ściągnął majtki jakiejś cizi?

Jeden ze staruchów zaniósł się śmiechem:

– He, he, he, he!

– Zeszłej nocy, tak?

– He, he, he, he!

– Fajnie było?

– He, he, he, he!

Ogarnęło mnie przygnębienie. Moje życie nie posuwało się naprzód. Potrzebowałem migoczących świateł, blasku, cholera wie czego. A tkwiłem w tej dziurze i gadałem z umrzykami.

Dokończyłem pierwszego drinka. Drugi już czekał.

Do baru weszło dwóch drabów w pończochach na głowach.

Wypiłem drugiego drinka.

– DOBRA! ŻADNYCH NUMERÓW! PORTFELE, SYGNETY I ZEGARKI NA LADĘ! SZYBKO! – wrzasnął jeden z drabów.

Drugi przeskoczył przez kontuar, podleciał do kasy i walnął ją piąchą.

– HEJ, JAK TO SIĘ, KURWA, OTWIERA?

Rozejrzał się, zobaczył barmana.

– HEJ, STARY, CHODŹ TU I OTWÓRZ TEN SZAJS! – Wycelował w niego gnata. Barman nagle dostał przyspieszenia.

Migiem był przy kasie i już ją otwierał.

Drugi drab pakował do worka rzeczy, które położyliśmy na kontuarze.

– BIERZ PUDEŁKO PO CYGARACH! JEST POD LADA!

– wrzasnął do kumpla.

Drab za kontuarem wrzucał do worka szmal z kasy. Znalazł pudełko. Było pełne banknotów. Wepchnął je do worka i przeskoczył na naszą stronę kontuaru.

Przez moment obaj stali bez ruchu.

– Mam ochotę zrobić coś szalonego/ – zawołał ten, który skakał przez kontuar.

– Daj spokój, spadamy! – zawołał drugi.

– MAM OCHOTĘ ZROBIĆ COŚ SZALONEGO! – wrzasnął pierwszy. Wycelował broń w barmana i oddał 3 strzały. Mierzył w brzuch. Starym szarpnęło 3 razy i upadł.

– TY PIERDOLONY IDIOTO! PO CHUJ TO ZROBIŁEŚ? – ryknął wspólnik tego, który strzelał.

– NIE NAZYWAJ MNIE IDIOTA! CIEBIE TEŻ ZABIJĘ! – wrzasnął pierwszy, obrócił się i wycelował broń w kumpla. Ale się spóźnił. Kula tamtego trafiła go w nos i wyszła mu tyłem głowy.

Zwalił się na ziemię, przewracając stołek. Drugi drab rzucił się do drzwi. Policzyłem do 5 i pognałem za nim. Dwaj starcy wciąż byli żywi, kiedy wybiegałem. Chyba.

Wskoczyłem do wozu. Ruszyłem z piskiem, dotarłem do najbliższej przecznicy, skręciłem w prawo, potem w jakąś alejkę. Zwolniłem i po prostu jechałem przed siebie. Dopiero wtedy usłyszałem syrenę. Zajarałem papierosa zapalniczką z tablicy rozdzielczej, włączyłem radio. Trafiłem na rap. Nie rozumiałem, o czym gość nawija.

Nie wiedziałem, czy jechać do domu czy do biura.

Znalazłem się w supermarkecie. Pchałem wózek. Kupiłem 5 grejpfrutów, pieczonego kurczaka i nieco kartoflanej sałatki. 3/4 litra wódki i papier toaletowy.

13

Wylądowałem u siebie w mieszkaniu. Zabrałem się za kurczaka i kartoflaną sałatkę. Potoczyłem grejpfruta po dywanie. Czułem się sfrustrowany. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie.

Zadzwonił telefon. Wyplułem nie dopieczone skrzydełko i podniosłem słuchawkę.

– Tak?

– Pan Belane?

– Tak?

– Wygrał pan podróż na Hawaje.

Rozłączyłem się. Poszedłem do kuchni i nalałem sobie wódki z wodą mineralną i odrobiną sosu tabasco. Usiadłem ze szklanką i ledwo zamoczyłem usta, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Nie bardzo mi się podobało, ale mimo to powiedziałem:

– Otwarte.

I zaraz pożałowałem. Był to mój sąsiad spod 301, listonosz. Ręce zawsze zwisały mu jakoś tak dziwnie. Z głową też było u niego coś nie tak. Nigdy nie patrzył na mnie, tylko gdzieś nad moją głową. Jakbym stał nie tuż przed nim, a kilka metrów od niego. Jeszcze parę innych rzeczy było z nim nie w porządku.

– Hej, Belane, dasz mi coś golnąć?

– W kuchni znajdziesz butelkę, obsłuż się sam.

– Dobra.

Poszedł do kuchni, gwiżdżąc Dixie.

Wrócił pewnym krokiem, w każdej ręce niosąc szklankę. Usiadł naprzeciwko mnie.

– Nie chciałem chodzić 2 razy – rzekł, wskazując brodą szklanki.

– Wiesz, w niejednym sklepie sprzedają wódę – powiadomiłem go. – Mógłbyś sam kupić flaszkę.

– Daj spokój, Belane… Przychodzę w ważnej sprawie.

Opróżnił szklankę w prawej ręce i gruchnął nią o ścianę.

Nauczył się tego ode mnie.

– Słuchaj, Belane, wiem, jak obaj moglibyśmy się obłowić.

– Wal śmiało.

– Loco Mikę. Biegł wczoraj. Jest szybki jak język trędowatego na dziewiczym cycku – pierwsze 400 metrów pokonał w równo 21 sekund! Wychodząc na prostą prowadził o 5 długości, przegrał zaledwie o półtora. Teraz ma biec na 1200 metrów. Wierz mi, sadzi jak napalony zając, więc inne konie będą tylko wąchały jego dziurę w zadku. Według „Informatora wyścigowego” zakłady stoją 1 do 15! Stary, to jest szansa! Wzbogacimy się razem!

– Po kie licho chcesz się bogacić razem ze mną? Dlaczego nie zagrasz sam?

Opróżnił drugą szklankę, po czym uniósł ją, szykując się do rzutu.

– Stój! – ryknąłem. – Jak ją rozwalisz, będziesz miał w tyłku dwie dziury!

– Hę?

– Zastanów się.

Grzecznie odstawił szklankę.

– Jest jeszcze coś do picia?

– Wiesz, że tak. Mnie też nalej.

Poszedł do kuchni. Czułem, że zaczynam tracie cierpliwość. Wrócił i wręczył mi szklankę.

– Nie, wezmę twoją – powiedziałem.

– Dlaczego?

– Sobie dolałeś mniej wody.

Dał mi drugą szklankę i usiadł.

– No dobra, mądralo, więc dlaczego chcesz bogacić się razem ze mną?

– Bo… hm… – zaczął.

– Słucham.

– Trochę krucho u mnie ze szmalem. Nie mam co postawić.

Ale jak wygramy, zwrócę ci z mojej działki.

– Nie podoba mi się ten pomysł.

– Słuchaj, Belane, niewiele mi trzeba.

– Ile?

– 20 dolców.

– To kupa szmalu.

– 10 dolców.

– 10, kurwa, dolców?

– Dobra. 5.

– Co?

– 2.

– Wypierdalaj!

Dopił drinka i się podniósł. Ja też opróżniłem szklankę. Ale listonosz nie wychodził.

– Dlaczego te grejpfruty leżą na podłodze? – spytał.

– Bo tak mi się podoba.

Wstałem i ruszyłem w jego stronę.

– Czas się zmywać, stary.

– Czas się zmywać, tak? Pójdę sobie, kurwa, ale dopiero wtedy, kiedy sam będę miał ochotę!

Wódka rozzuchwaliła go. Bywa.

Walnąłem go pięścią w brzuch. Wcześniej nałożyłem mosiężny kastet. Moja ręka prawie przebiła go na wylot.

Upadł.

Podszedłem do ściany i zebrałem z podłogi kilka odłamków szkła. Wróciłem, otworzyłem mu gębę i wsypałem szkło do środka. Potem natarłem mu policzki i zdzieliłem go parę razy po pysku. Jego usta zrobiły się czerwone.

Wróciłem do picia. Minęły ze 3 kwadranse, zanim listonosz drgnął. Przekręcił się na bok, wypluł kawałek szkła i zaczął się czołgać w stronę wyjścia. Wyglądał żałośnie. Kiedy doczołgał się do drzwi, otworzyłem je. Wygramolił się na korytarz i ruszył w kierunku swojego mieszkania. Wiedziałem, że w przyszłości muszę na niego uważać.