Выбрать главу

– Tylko nie zrób mu nic złego. Jest mój!

– Oczywiście, oczywiście, gdzieżbym śmiał go tknąć. Słowo skauta!

– Czasami, Belane, mam wrażenie, że jesteś niedorozwinięty.

– KONIEC TRANSMISJI! – wrzasnąłem i zgasiłem radio.

Siedziałem, patrzyłem na czerwonego mercedesa i dumałem o Cindy. Miałem przy sobie zapasową kamerę. I świerzbiło mnie, żeby wziąć się do działania. Pomyślałem, że może warto zakraść się do domu. Może zdołam podsłuchać, jak Cindy rozmawia przez telefon? Może wpadnę na jakiś trop? Pewnie, że było to niebezpieczne. Sam środek dnia. Ale ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, że uszy mi dzwonią, a zwieracz w tyłku mocniej się zaciska. Żyje się raz, no nie? Chyba że jest się Łazarzem. Biedny skurwiel, musiał zdychać 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. Świat należy do odważnych.

Wysiadłem z wozu, ściskając kamerę. Dla niepoznaki zabrałem także teczkę. Nasunąłem melonik nisko na oczy i ruszyłem w stronę domu. Moje wewnętrzne czujniki pracowały całą parą. Od razu zorientowałem się, że coś się tam dzieje. Czułem to bardzo wyraźnie. Z podniecenia aż ugryzłem się w język. Splunąłem krwią i podszedłem do drzwi. Znów nie miałem żadnych kłopotów. W 47 sekund byłem w środku.

Skradałem się przez hali, nadstawiając uszu. Miałem wrażenie, że słyszę głosy. Nie myliłem się. 2 głosy, kobiecy i męski. Zatrzymałem się u dołu schodów. Tak jest, głosy dobiegały z góry. Zacząłem się wolno wspinać po schodach. Coraz lepiej słyszałem głosy. Jeden na pewno należał do Cindy. Szedłem dalej, aż znalazłem się przed zamkniętymi drzwiami. Były to najwyraźniej drzwi sypialni. Przyłożyłem ucho.

Usłyszałem śmiech Cindy.

– No i co zamierzasz z tym zrobić? – spytała.

– Zgadnij, maleńka! To, na co od dawna mam ochotę!

– No to trafiłeś pod właściwy adres, chłoptasiu!

– Będę na tobie jeździł do białego rana, maleńka!

– E, tak tylko mówisz!

– Przekonasz się, dziwko!

Usłyszałem, że Cindy znów się śmieje. Potem umilkła. Przez pewien czas nie słyszałem nic. A potem zaczęły dobiegać mnie różne odgłosy. Słyszałem przyśpieszone oddechy, jakby miarowy stukot, no i skrzypienie sprężyn.

– Och! – To był głos Cindy. – Och, rety!

Postawiłem teczkę na podłodze, włączyłem kamerę i kopnąłem drzwi.

– MAM CIĘ! TYM RAZEM CIĘ DOPADŁEM!

– Co? – Facet obejrzał się, nie zmieniając pozycji. A Cindy opuściła nogi i zaczęła. KRZYCZEĆ.

Facet zeskoczył z łóżka i stanął naprzeciwko mnie. Obrzydliwy tłuścioch.

– CO TO MA ZNACZYĆ, KURWA TWOJA MAĆ? – wrzasnął.

Był to Al Ed Upek. Chryste Panie, to był Al Ed Upek.

Obróciłem się na pięcie i rzuciłem ku schodom.

– O, W PIZDĘ! – zawołałem.

Gnałem w stronę drzwi frontowych. Właśnie chwyciłem klamkę i je otwierałem, kiedy kątem oka zobaczyłem Upka. Stał z jajami na wierzchu i coś trzymał w dłoni. Gnata. Strzelił. Kula zakręciła moim melonikiem. Upek znów strzelił. Poczułem, jak śmierć przelatuje mi koło ucha. W następnej chwili pędziłem chodnikiem. Wbiegłem na jezdnię, kierując się w stronę garbusa. Za późno dojrzałem staruszka na rowerze jedzącego jabłko. Nie zdążyłem się zatrzymać; wylądował na asfalcie, wpleciony w ramę swojego pojazdu, a ja pognałem dalej.

Dopadłem garbusa i ruszyłem z piskiem opon. Staruszek właśnie się podnosił. Wykonałem gwałtowny skręt, żeby go nie przejechać, i znalazłem się na chodniku. Minąłem pędem dom Upka. Mój klient stał w drzwiach, wciąż goły jak święty turecki. 3 razy nacisnął spust. Pierwsza kula przeszyła małpkę wiszącą pod lusterkiem. Druga przeleciała centymetr ode mnie. Trzecia przebiła od tyłu oparcie fotela po mojej lewej, uderzyła w schowek na mapy i zrobiła w nim dziurę.

Potem byłem już poza zasięgiem ognia. Krążyłem bocznymi ulicami, aż natknąłem się na szeroki bulwar. Włączyłem się w ruch. Dzień był typowy dla Los Angeles; smog, ledwo widoczne słońce i ani kropli deszczu od miesięcy.

Podjechałem pod McDonalda, zamówiłem duże frytki, kawę i kanapkę z kurą.

17

Wszedłem do biura. Brewster i Celinę wydostali się ze sracza. Wyłamali drzwi. Przesunąłem biurko na dawne miejsce. Zabrało mi to kwadrans.

Usiadłem i próbowałem rozeznać się w sytuacji.

Teraz wszyscy mnie chcieli się dobrać do tyłka: Celinę, Brewster, Cindy, Al Ed Upek i Pani Śmierć. Może nawet Barton. Nie miałem pewności, kogo nadal mogę uważać za klienta. Jeśli w ogóle kogoś.

Mogłem zostać aresztowany za którykolwiek z ostatnich numerów. Albo ktoś mógł przyjść i mnie załatwić. Biuro było teraz dość niebezpiecznym miejscem. Sprawdziłem, czy wciąż mam w kaburze moją.45. Siedziała na miejscu. Grzeczne maleństwo. E tam, nie dam się wykurzyć z własnego biura. Detektyw bez biura to żaden detektyw.

Nie wiedziałem, czy Celinę to naprawdę Celinę, i nie znalazłem Czerwonego Wróbla. Tkwiłem w martwym punkcie.

Miałem za sobą ciężki dzień. Położyłem nogi na biurku, odchyliłem się w fotelu i zamknąłem oczy. Wkrótce zasnąłem.

Śniło mi się, że siedzę w jakiejś nędznej knajpie. Piłem podwójną whisky z wodą sodową. Byłem tam jedyną osobą oprócz barmana, którego ledwo widziałem. Stał przy drugim końcu baru i czytał „The National Enquirer”. Potem wszedł jakiś umorusany, obdarty typ. Nie wiadomo, kiedy ostatni raz golił się, strzygł, kąpał. Miał na sobie brudny żółty płaszcz przeciwdeszczowy, który sięgał prawie do ziemi, a pod płaszczem biały podkoszulek i spłowiały pomarańczowy krawat. Doleciał do mnie niczym cuchnący podmuch. Usiadł na sąsiednim stołku. Pociągnąłem haust whisky. Barman zerknął w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się.

– Jestem głodny – oznajmił. – Tak głodny, że mógłbym zjeść konia z kopytami.

– Proponuję jednego z tych, które daremnie obstawiałem – rzekłem.

Nic dziwnego, że ledwo go widziałem. Był chudy jak patyk. Policzki miał zapadłe, skórę cienką jak papier. Żałosny mizerak. Odwróciłem wzrok.

Obdartus wciąż siedział na stołku koło mnie.

– Pst… – szepnął.

Zignorowałem go. Znów spojrzałem na barmana.

– Słuchaj pan – powiedziałem – zaraz dopiję whisky i się zmywam. Będzie pan mógł pójść coś przekąsić.

– Dzięki – odparł – ale nie mogę zamknąć knajpy. Jakoś sobie poradzę. Coś wymyślę.

– Pst! – mój sąsiad ponownie usiłował zwrócić moją uwagę.

– Odczep się pan! – burknąłem.

– Mam cenne informacje…

– Guzik mnie to obchodzi. Sam umiem czytać gazety.

– Takich informacji nie znajdzie pan w gazetach.

– Na przykład jakich?

– Chodzi o Czerwonego Wróbla.

– Hej! – zawołałem do barmana. – Rum z colą dla tego dżentelmena!

Barman wziął się do roboty.

– Mieszka pan w Rodendo Beach? – spytał obdartus.

– We wschodnim Hollywood.

– Znam gościa, który wygląda zupełnie jak pan. Mieszka w Rodendo Beach.

– Poważnie?

– No.

Barman postawił przed nim szklankę. Obdartus od razu ją opróżnił.

– Miałem brata – rzekł. – Mieszkał w Glendale. Zabił się.

– Wyglądał jak pan? – zapytałem.

– Aha.

– To nic dziwnego.

– Mam siostrę, mieszka w Burbank.

– Skończ pan te wygłupy.

– To nie wygłupy.

– Opowiedz mi o Czerwonym Wróblu.

– Dobra. Nie ma sprawy.

– No więc?

– Zaschło mi w gardle.

– Barman! – zawołałem. – Jeszcze jeden rum z colą dla tego dżentelmena!

Facet milczał, czekając na swojego drinka. Kiedy szklanka stanęła przed nim, opróżnił ją jednym haustem. Po czym skierował na mnie swoje kaprawe, mętne oczka.

– Mam go przy sobie – rzekł.

– Co?