Pociągnąłem jeszcze sake. Dochodziłem do siebie. Po wirażu. Dobra nasza. Ja, Nick Belane, superdetektyw.
Zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę tak, jak się zwykle podnosi słuchawkę. No, może niezupełnie. Bo skojarzyła mi się ze słoniowym balasem. Bądź co bądź tyle gównianych rzeczy słyszy się przez telefon. Słuchawka to słuchawka, ale to, co z niej płynie, to całkiem inna sprawa.
– Słaby z ciebie filozof – stwierdziła Pani Śmierć.
– Osobiście uważam, że niezły.
– Ludzie żyją złudzeniami.
– Czy to źle? Czy jest coś oprócz złudzeń?
– Koniec – odparła.
– E tam, do diabła!
– Może niebawem go ujrzysz – oznajmiła Pani Śmierć. – Ale na razie powiedz, jak posuwa się sprawa Celine'a?
– Kochana, wszystko załatwione.
– To znaczy, grubasku?
– Spotkajmy się jutro u Mussa o 2.30.
– Dobrze. Ale lepiej dla ciebie, żebyś coś dla mnie miał. Co masz?
– Kochana pani, nie uprzedzajmy faksów.
– Co takiego?
– Przepraszam. Chciałem powiedzieć, nie uprzedzajmy faktów.
– Lepiej, żebyś coś dla mnie miał.
– Ręczę głową – powiedziałem.
– Jeśli mnie wpuszczasz w maliny, naprawdę ją stracisz – oświadczyła Pani Śmierć i rozłączyła się.
Odłożyłem słuchawkę. Przez chwilę się w nią wpatrywałem. Wyjąłem z popielniczki stare cygaro i zapaliłem. Smakowało jak brudne skarpetki.
Podniosłem słuchawkę i wystukałem numer Celine'a.
Po 4 sygnale usłyszałem jego głos.
– Taa?
– Wygrał pan kilogramową bombonierkę wiśni w czekoladzie i wycieczkę do Rzymu.
– Odpierdol się, palancie.
– Mówi Nick Belane…
– Dobra, przyjmuję bombonierkę…
– Chcę, żebyśmy się spotkali jutro u Mussa o 2.30.
– Po co?
– Przyjdź, żabojadzie, a skończą się twoje kłopoty.
– Stawiasz?
– Tak.
– No to będę…
Rozłączył się.
Nikt już nie mówił do widzenia. Przynajmniej na tym świecie. Wbiłem wzrok w butelkę sake. Po czym zabrałem się do niej.
27
Była 2.15 po południu. Siedziałem przy stoliku w Musso & Frank Grill. Przede mną stała wódka 7. Celinę i Pani Śmierć mieli się wkrótce spotkać. Interes jakoś się kręcił, tyle że powoli. Facet przy stoliku po drugiej stronie przejścia wciąż się na mnie gapił. Niektórzy ludzie gapią się jak krowy. Nie zdają sobie sprawy, że to robią. Pociągnąłem łyk wódki, odstawiłem szklankę, podniosłem głowę. Facet nadal wytrzeszczał gały. Dam mu 2 minuty, postanowiłem, a jak w tym czasie nie przestanie, przywalę mu w ryj.
Minęła minuta i 45 sekund, gdy facet nagle wstał i ruszył w moją stronę. Sprawdziłem, czy mam spluwę w kaburze. Miałem. Lepsza mała spluwa od dużego kutasa… Facet wyglądał jak parkingowy. Albo dentysta. Miał brzydki wąsik i fałszywy uśmiech.
A może fałszywy wąsik i brzydki uśmiech. Podszedł do mojego stolika i stanął nade mną.
– Przykro mi, koleś – powiedziałem – ale nie mam drobnych.
– Wcale nie chcę forsy! – odparł.
Zaniepokoiłem się. Miał oczy jak śnięta ryba.
– Więc o co żywisz pretensje do świata? – zapytałem. – Wyrzucono cię z motelu?
– Nie – rzekł. – Mieszkam z matką.
– Ile masz lat?
– 46.
– W tym wieku to chore.
– Nie, to ona jest chora. Nie może utrzymać moczu. Musi nosić gumowe pieluchy i w ogóle.
– Przykro mi.
– Mnie też.
Wciąż stał nade mną i wytrzeszczał gały.
– Hm. Nie wiem, co mógłbym na to poradzić – powiedziałem.
– Nic…
Dopiłem wódkę.
– Chciałem cię tylko o coś spytać – oznajmił. – O jedną rzecz.
– Dobra. Wal.
– Czy ty jesteś Spike Jenkins?
– Kto?
– Spike Jenkins. Bokser wagi ciężkiej z Detroit. Oglądałem twoją walkę z Tygrysem Forsterem. Jedna z najlepszych walk, jakie w ogóle widziałem.
– Kto wygrał? – zapytałem.
– Tygrys Forster.
– Nie jestem Jenkins. Wracaj na miejsce.
– Nie robisz mnie w konia? Naprawdę nie jesteś Spike Jenkins?
– Nie.
– A niech mnie!
Odwrócił się i wrócił do swojego stolika, tak jak mu kazałem. Spojrzałem na zegarek. Była dokładnie 2.30. Gdzie oni się podziewali?
Skinąłem na kelnera, żeby przyniósł mi następną wódkę.
O 2.35 przybył Celinę. Przez chwilę stał w przejściu, rozglądając się po sali. Pomachałem mu serwetką przywiązaną do widelca. Podszedł i usiadł.
– Napiję się szkockiej z wodą sodową – rzekł. Wiedział, skurczybyk, kiedy się zjawić. Akurat zbliżał się kelner z moją drugą wódką. Powiedziałem mu, co ma przynieść dla Celine'a.
Opróżniłem szklankę jednym haustem. Czułem się dziwnie. Jakby nic nie było ważne. Pani Śmierć. Śmierć. Celinę. Ta cała zabawa mnie wypompowała. Straciłem werwę. Istnienie było nie tylko absurdalne, stanowiło ciężką harówę. Wystarczy pomyśleć, ile razy człowiek musi zmieniać w ciągu życia bieliznę. To wszystko jest przykre, odrażające, głupie.
Nagle facet z sąsiedniego stolika znów stanął przy naszym, wytrzeszczając gały.
– Hej, czy ten gość z panem to Spike Jenkins? – spytał Celine'a.
– Drogi panie – zaczął Celinę – jeśli nie chce pan mieć między nogami jajecznicy, radzę panu natychmiast odejść.
Facet odszedł.
– No dobra, po co mnie tu ściągnąłeś? – spytał Celinę.
– Chcę, żebyś poznał Panią Śmierć.
– Od kiedy to śmierć jest panią?
– Czasem jest…
Kelner przyniósł whisky. Celinę od razu ją wypił.
– Dowiemy się, kim jest ta babka?
– Widziałeś kiedy Spike'a Jenkinsa na ringu?
– Nie.
– Jestem do mego podobny – pochwaliłem się.
– Nie jest to wielki powód do dumy.
Wtedy weszła. Ona. Pani Śmierć. Odstawiona na zabój. Usiadła przy naszym stoliku.
– Whisky z cytryną – powiedziała.
Skinąłem na kelnera. Przekazałem mu zamówienie.
– Nie wiem, jak mam was przedstawić, bo właściwie nie wiem, kim naprawdę jesteście – oświadczyłem.
– To co z ciebie za detektyw? – spytał Celinę.
– Najlepszy w L.A.
– Tak? A co znaczy skrót L.A.?
– Lipna Agencja.
– Piłeś?
– Przed chwilą – odparłem.
Kelner przyniósł whisky z cytryną. Pani Śmierć opróżniła szklankę jednym haustem. Po czym spojrzała na Celine'a.
– No, niech się pan przedstawi. Jak się pan nazywa?
– Spike Jenkins.
– Spike Jenkins nie żyje.
– Skąd pani wie?
– Wiem.
Skinąłem na kelnera i zamówiłem 3 nowe drinki. Siedzieliśmy spoglądając na siebie.
– Mamy patową sytuację, zdecydowanie patową sytuację – oznajmiłem. – Dotąd ja stawiałem. Teraz proponuję mały zakład.
Ten, kto przegra, postawi następną kolejkę.
– Jaki zakład? – spytał Celinę.
– Ach, bardzo prosty. Każdy musi zgadnąć, z ilu cyfr składa się numer jego prawa jazdy. Kto się pomyli, stawia.
– Głupi pomysł – burknął Celinę.
– Nie daj się prosić – powiedziałem.
– Tchórz! – zawołała Pani Śmierć.