– Hej, Eddie, jak leci?
– Nie jestem Eddie – powiedziałem.
– Nie? Wyglądasz jak Eddie.
– Gówno mnie obchodzi, czy wyglądam jak Eddie czy nie.
– Szukasz guza? – zapytał.
– Tak. Nabijesz mi go?
Barman przyniósł mojego drinka, wziął pieniądze, które położyłem na kontuarze, i rzekł:
– Chyba nie jest pan sympatycznym człowiekiem.
– Pytał cię ktoś o zdanie?
– Nie muszę pana obsługiwać.
– Nie chcesz mojej forsy, nie będę jej tu wydawał.
– Aż tak bardzo mi na niej nie zależy…
– A jak bardzo ci zależy, co? – zapytałem.
– NIE OBSŁUGUJ WIĘCEJ TEGO GOŚCIA! – wrzasnął facet na końcu baru.
– Piśniesz jeszcze jedno słowo, mądralo, a tak cię kopnę w dupę, że mój but wyjdzie ci gębą! Nie będziesz wiedział, czy iść na pogotowie, czy do szewca!
Facet uśmiechnął się niepewnie. Barman wciąż stał naprzeciwko mnie.
– Cholera jasna – powiedziałem – wszedłem się napić w spokoju, a tu nagle awantura na 4 fajerki! Nie widziałeś przypadkiem Czerwonego Wróbla?
– Czerwonego Wróbla? Co to takiego?
– Nieważne. Przekonasz się, jak go zobaczysz.
Dopiłem drinka i wyniosłem się stamtąd. Wolałem już być na ulicy. Szedłem przed siebie. Niech szlag trafi wszystkich, byle nie mnie. Zacząłem liczyć durni, którzy mnie mijali. W ciągu 2 i pół minuty naliczyłem 50, po czym skręciłem do najbliższego baru.
29
Wszedłem do środka i usiadłem na stołku. Podszedł barman.
– Cześć, Eddie – powiedział.
– Nie jestem Eddie – oznajmiłem.
– Ja jestem Eddie – rzekł.
– Nie chcesz mnie chyba wpieprzyć? – zapytałem.
– Nie. Nie wyglądasz pan apetycznie.
– Słuchaj, koleś, jestem spokojny gość. I w miarę normalny.
Nie wącham niczyich pach i nie noszę damskiej bielizny. Ale gdziekolwiek dziś wejdę, zaraz ktoś się mnie czepia. Wiesz może dlaczego?
– Myślę, że ma pan zły dzień.
– Lepiej przestań myśleć, Eddie, tylko przyrządź mi podwójną wódkę z tonikiem i kawałkiem limony.
– Nie mamy ani jednej limony.
– A właśnie że macie. Widzę ją stąd.
– Tej nie mogę panu dać.
– Tak? A dlaczego? Trzymasz ją może dla Elizabeth Taylor?
Jeśli chcesz spędzić najbliższą noc w swoim własnym łóżku, wrzucisz mi do drinka kawałek tej limony. I to szybko.
– Taa? A bo co? Załatwisz mnie sam, czy zawołasz brata?
– Jeszcze jedno słowo, koleś, a będziesz miał trudności z oddychaniem.
Patrzył na mnie zastanawiając się, czy blefuję czy nie. Wreszcie rozsądek zwyciężył. Barman zamrugał, odszedł i zabrał się za przyrządzanie mi drinka. Obserwowałem go uważnie. Żadnych kawałów. Po chwili przyniósł szklankę.
– Tylko żartowałem, proszę pana. Nie zna się pan na żartach?
– Zależy, czy są zabawne.
Odmaszerował i stanął na końcu baru, jak najdalej ode mnie. Podniosłem szklankę i opróżniłem jednym haustem. Wyciągnąłem z portfela banknot. Wyjąłem ze szklanki ćwiartkę limony, wycisnąłem na banknot. Po czym owinąłem ją banknotem i poturlałem w stronę barmana. Zatrzymała się przed nim. Spojrzał na nią. Wstałem wolno, pokręciłem głową, żeby rozluźnić mięśnie karku, i ruszyłem do wyjścia. Postanowiłem wrócić do biura. Czekała mnie kupa roboty. Miałem błękitne oczy i nikt mnie nie kochał. Oprócz mnie samego. Szedłem ulicą nucąc ulubioną melodię z Carmen.
30
Przekręciłem klucz w zamku, otworzyłem szeroko drzwi i zobaczyłem Jeannie Nitro. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na moim biurku, bębniąc o nie obcasami.
– Belane, ty nędzny pijaczyno, jak leci? – Uśmiechnęła się.
Wyglądała świetnie. Nic dziwnego, że Grovers nie umiał sobie z nią poradzić. Co z tego, że była kosmitką? Jeśli wszystkie odznaczały się taką urodą, to szkoda, że nie kręciły się ich tu całe tabuny. Ale Grovers był moim klientem. Musiałem go od niej uwolnić, wysiudać ją z jego życia. Nigdy nie mam chwili wytchnienia. Wciąż muszę spełniać czyjeś zachcianki.
Obszedłem biurko, klapnąłem w fotelu, rzuciłem melonik na wieszak, zapaliłem cygaro i westchnąłem. Jeannie wciąż siedziała na biurku, machając nogami.
– Skoro pytasz, to wiedz, że całkiem nieźle.
– Przyszłam ubić z tobą interes, Belane.
– Wolałbym posłuchać sonaty Scarlattiego.
– Jak dawno nie miałeś kobiety, Belane?
– Kogo to obchodzi?
– Ciebie powinno.
– A jak mnie nie obchodzi?
– A może jednak?
– Czyżbyś chciała mi się oddać, Jeannie?
– Może.
– Co znaczy może? Albo chcesz, albo nie.
– To się wiąże z ofertą, którą przyszłam ci złożyć.
– Na czym polega ta oferta?
Jeannie zeskoczyła z biurka i zaczęła przechadzać się po dywanie. Świetnie wyglądała, przechadzając się po dywanie.
– Belane, należę do forpoczty inwazji kosmicznej – powiedziała, nie przestając się przechadzać. – Zamierzamy podbić Ziemię.
– Dlaczego?
– Pochodzę z planety Zaroś. Jest przeludniona. Część mieszkańców chcemy przesiedlić na Ziemię.
– Więc czemu, kurde, po prostu tu nie przylecą? Wyglądacie tak jak my. Nikt się nie zorientuje.
Jeannie przestała chodzić i stanęła naprzeciw mnie.
– Belane, my wcale tak nie wyglądamy. To, co widzisz, to tylko iluzja.
Podeszła do biurka i znów na nim usiadła.
– A jak naprawdę wyglądacie? – zapytałem.
– Tak – odparła.
Błysnęło fioletowe światło. Spojrzałem na biurko. Coś na nim leżało. Przypominało dużego węża, ale było całe porośnięte szczeciną i na samym środku miało guzowate, wilgotne zgrubienie z pojedynczym okiem. Głowa nie posiadała oczu, tylko wąski otwór gębowy. Obrzydliwa maszkara. Chwyciłem telefon, uniosłem i zamachnąłem się z całej siły. Ale nie trafiłem. Maszkara ześlizgnęła się z biurka i zaczęła pełznąć po podłodze. Rzuciłem się za nią, usiłując zmiażdżyć ją butem. Ponownie błysnęło fioletowe światło i znów miałem przed sobą Jeannie.
– Ty kretynie! – zawołała. – Próbowałeś mnie zabić! Jak mnie zirytujesz, ukatrupię cię!
Oczy jej płonęły.
– Już dobrze, skarbie, już dobrze, nie wiem, co mnie naszło.
Przepraszam.
– W porządku, nic się nie stało. No więc, jak mówiłam, należę do grupy wysłanej na zwiady, żeby sprawdzić, czy Ziemia nadaje się do zasiedlenia przez mieszkańców Zarosu. Ale uważamy, że rozsądnie byłoby uzyskać dla naszej sprawy poparcie części Ziemian. Takich jak ty.
– Jak ja? Dlaczego?
– Pasujesz idealnie. Jesteś łatwowierny, egocentryczny i bez charakteru.
– A dlaczego Grovers? Dlaczego on? I te trupy? Jaką rolę odgrywa w waszych planach?
Jeannie roześmiała się.
– Żadnej! Po prostu tam wylądowaliśmy. Trochę się do niego przywiązałam, po prostu flirtowałam z nim, ot tak, dla rozrywki…
– A ze mną to co? Masz na mnie chętkę?
– Przydasz się Sprawie Zarosu.
Przysunęła się bliżej. Byłem całkowicie pod jej urokiem. Ciało Jeannie przycisnęło się do mojego, przywarliśmy do siebie. Objęliśmy się, nasze wargi się zetknęły. Jej język wsunął się w moje usta – był gorący i wił się jak mały wąż.
Odepchnąłem ją.
– Nie – powiedziałem. – Przepraszam, ale nie mogę!
Popatrzyła na mnie.
– O co chodzi, Belane? Za stary jesteś?
– Nie w tym rzecz, skarbie…
– A w czym?
– Nie chciałbym cię urazić…
– Wal śmiało, Belane…
– No wiesz, znów mogłabyś się zmienić w to paskudztwo ze zgrubieniem pośrodku jakby połknęło piłkę, i jednym okiem…
– Ty tłusty pierdoło, Zarosjanie są piękni!
– Podejrzewałem, że mnie nie zrozumiesz…
Obszedłem biurko, usiadłem, otworzyłem szufladę, wyjąłem półlitrówkę wódki, zdjąłem zakrętkę i golnąłem łyk.