– Jakście tu przylecieli?
– Rurą kosmiczną.
– Rurą kosmiczną, tak? A ilu was tu jest?
– 6.
– Nie wiem, czy mogę wam pomóc, skarbie…
– Pomożesz mi, Belane.
– A jak nie?
– Zginiesz.
– Chryste, najpierw Pani Śmierć, a teraz ty. Wszystkie tylko grozicie mi śmiercią. A może ja też mam coś do powiedzenia!
Sięgnąłem do szuflady po lugera. Zacisnąłem dłoń na kolbie. Odbezpieczyłem spluwę i wymierzyłem w brzuch Jeannie.
– Jak nacisnę spust, twoje flaki polecą aż na Zaroś, laluniu!
– No to już, naciskaj!
– Co?
– Pociągnij za cyngiel, Belane!
– Myślisz, że tego nie zrobię?
Czułem, jak pot zbiera mi się na skroniach.
– Myślisz, że nie zrobię? – powtórzyłem.
Jeannie tylko się uśmiechnęła.
– Strzelaj, do cholery!
Całą twarz miałem mokrą od potu.
– Proszę cię, wracaj na Zaroś, maleńka!
– NIE!
Nacisnąłem spust. Rozległ się huk i spluwa podskoczyła mi w dłoni. Otarłem pot z oczu i spojrzałem na Jeannie.
Wciąż stała tam gdzie przedtem i uśmiechała się od ucha do ucha. Przyjrzałem się jej uważnie. Trzymała coś w zębach. Był to wystrzelony przeze mnie pocisk. Złapała go zębami. Po chwili podeszła do biurka i wypluła go do popielniczki.
– Laluniu, możemy się wzbogacić dzięki tej twojej sztuczce!
– zawołałem. – Będziemy występować razem i zbijemy kupę szmalu! Zastanów się!
– Nic z tego, Belane. Byłoby to nadużyciem moich mocy.
Pociągnąłem jeszcze jeden haust wódki. Miałem problem z tą damulką.
– Czy ci się to podoba czy nie, właśnie zostałeś przeze mnie zwerbowany i będziesz służył Sprawie Zarosu. Wciąż modyfikuje my nasz plan zasiedlenia Ziemi. Skontaktujemy się z tobą, kiedy uznamy za stosowne.
– Słuchaj, Jeannie, nie mogłabyś zwerbować kogoś innego na moje miejsce?
Uśmiechnęła się.
– Ciesz się, Belane, zostałeś Wybrany!
Błysnęło fioletowe światło i Jeannie znikła.
31
Zadzwoniłem do Groversa.
– Jak interesy, Grovers?
– W porządku – odparł. – W tej branży nie czuje się recesji.
– Pańskie kłopoty z Jeannie skończyły się. Nie będzie pana więcej niepokoić. Wysyłam rachunek.
– Znów mam bulić? Nie naciąga mnie pan?
– Grovers, uwolniłem pana od kosmitki. Musi mi pan zapłacić.
– No dobrze, dobrze… Ale jak to się panu udało?
– Tajemnica zawodowa, kochany.
– Aha. Pewnie powinienem być wdzięczny.
– Zgadza się. I proszę mi zaraz wysłać czek, chyba że chce pan wylądować w sosnowej trumnie. Czy wolałby pan dębową?
– Chwileczkę, niech się zastanowię… – zaczął.
Westchnąłem i rozłączyłem się. Posuwałem się do przodu.
Musiałem już tylko dobrać się do tyłka Cindy Upek i znaleźć Czerwonego Wróbla. No i teraz to ja miałem na karku Jeannie Nitro. Sam byłem swoim klientem. Ale Celine'a i Groversa miałem z głowy. Zaczynałem się czuć jak prawdziwy zawodowiec. Zanim jednak wpadłem w naprawdę szampański humor, przypomniała mi się Pani Śmierć. Wciąż krążyła w pobliżu.
Zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę. To była Pani Śmierć.
– Wciąż tu jestem, Belane.
– Kochana, dlaczego nie zafunduje sobie pani wakacji?
– Nie mogę. Za bardzo lubię swoją pracę.
– Czy mogę panią o coś spytać?
– Pewnie.
– Czy pani działalność ogranicza się do Ziemi?
– Co takiego?
– No, chodzi mi o to, czy w zakres pani obowiązków wchodzą również, no, kosmici?
– Jasne. Kosmici, robaki, psy, pchły, lwy, pająki i cała reszta.
– Dobrze wiedzieć.
– Co dobrze wiedzieć?
– Że umie sobie pani radzić z kosmitami.
– Nudzisz mnie, Belane.
– Bardzo się cieszę, naprawdę.
– Słuchaj, mam sporo pracy…
– Tylko jedno pytanko…
– No dobra. Wal.
– Jak się załatwia kosmitę?
– Nic prostszego.
– Nie można ich zastrzelić. Więc jak?
– Tajemnica zawodowa.
– Mnie może pani powiedzieć, słodziutka. Nikomu nie powtórzę, będę milczał jak grób.
– Akurat ja ci to mogę zapewnić, grubasie – oznajmiła, zanim się rozłączyła.
Odłożyłem słuchawkę i oparłem nogi o blat biurka. Chryste, 6 kosmitów łazi po Ziemi i w dodatku wybrało mnie, żebym im pomagał. Powinienem był zawiadomić władze. Pewnie, już widzę, co by to dało. Musiałem radzić sobie sam. Ale sprawa nie wydawała się łatwa. Należało się dobrze zastanowić. Zdjąłem nakrętkę z butelki i pociągnąłem wódki. No, miałem jeszcze dwie inne sprawy, czyli Czerwonego Wróbla i Cindy Upek. Wyjąłem monetę: orzeł – Czerwony Wróbel; reszka – Cindy Upek. Wypadła reszka. Uśmiechnąłem się, odchyliłem do tyłu i zacząłem myśleć o Cindy Upek. O tym, jak dobiorę się jej do tyłka.
32
A więc, żeby uczcić dotychczasowe sukcesy, które niechybnie czyniły ze mnie najlepszego detektywa w Los Angeles, zamknąłem biuro, zjechałem windą na dół i wyszedłem na ulicę. Skierowałem się na południe i skręciłem w Bulwar Zachodzącego Słońca. Niestety, w tej okolicy na bulwarze jest niewiele barów. Szedłem i szedłem. Wreszcie trafiłem na nieco pretensjonalny bar. Nie miałem ochoty siedzieć na stołku. Usiadłem przy stoliku. Zjawiła się kelnerka ubrana w mini, szpilki i przezroczystą bluzkę, przez którą prześwitywał wypchany stanik. Wszystko było dla niej za małe: jej strój, jej umysł, świat. Uśmiech miała twardy jak stal. Kiedy szczerzyła zęby, to aż bolało. I ją, i mnie. Uśmiechała się cały czas. Tak fałszywie, że aż dostałem gęsiej skórki. Odwróciłem wzrok.
– Cześć, skarbie! – zawołała. – Co podać?
Nie patrzyłem na jej twarz. Patrzyłem na jej brzuch. Był goły. Na pępku miała przyklejoną czerwoną papierową różę.
– Wódka z tonikiem i limoną – powiedziałem do róży.
– Już się robi, skarbie!.
Odeszła, usiłując powabnie kręcić tyłkiem. Nie wychodziło jej.
Nagle poczułem, że wpadam w depresję.
Nie, Belane, daj spokój, powiedziałem sam do siebie.
Nic to nie dało.
Wszyscy są popieprzeni. Nie ma zwycięzców. Jeśli nawet ktoś wygląda na zwycięzcę, to tylko złudzenie. Wszyscy uganiamy się za czymś, a tymczasem nie ma nic. I tak dzień w dzień. Ciągła walka o przetrwanie. Mizerny cel, skoro Pani Śmierć nie ominie nikogo. Kiedy tak o tym myślałem, czułem, że zaczynam świrować.
Przestań myśleć, Belane, powiedziałem sam do siebie.
Nic to nie dało.
Kelnerka przyniosła mojego drinka. Położyłem na stoliku banknot. Podniosła go.
– Dzięki, skarbie!
– Nie tak prędko! – powiedziałem. – Proszę wydać resztę.
– Nie należy się panu żadna reszta.
– W takim razie nie będzie napiwku.
Otworzyła szeroko oczy. Były zupełnie puste.
– A kim pan jest, do licha? Pieprzonym kowbojem?
– Kowbojem? – zdziwiłem się.
– Nie wie pan, co to kowboj?
– Nie.
– To taki gość, który lubi się przejechać za frajer.
– Sama to wymyśliłaś?
– Nie. Dziewczyny tak na nich mówią.
– Jakie dziewczyny? Kowbojki?
– Coś pan taki czepialski? Masz pan w dupie osę, czy co?
– Już prędzej „co”.
– MARY LOU! – zawołał ktoś głośno. – MASZ KŁOPOTY Z TYM KUTASEM?
Był to barman, nieduży gość z brwiami jak gąsienice.
– Nie przejmuj się, Andy, poradzę sobie z tym kutasem.
– No jasne, Mary Lou – powiedziałem. – Ktoś, kto ma tyle doświadczenia z kutasami co ty, nie powinien mieć problemów!
– TY DUPODAJCU! – wrzasnęła.
Zobaczyłem, że Gąsienica przeskakuje przez bar. Niezła sztuczka jak na takiego kurdupla. Postawiłem z rozmachem szklankę i wstałem. Chciał mnie załatwić prawym prostym, ale zrobiłem unik i walnąłem go kolanem w krocze. Upadł na podłogę i podkurczył nogi. Kopnąłem go w dupę i wyszedłem na Bulwar Zachodzącego Słońca.