Выбрать главу

– Niech pan tam pojedzie, Belane. Sam się pan przekona.

– Dla twojego dobra, Amos, mam nadzieję, że nie robisz mnie w konia.

– Muszę iść, bo się spóźnię – rzekł. Odwrócił się, ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz.

A ja zostałem z kartką, uboższy o 60 dolców.

41

Zaczekałem do wieczora, pojechałem pod wskazany adres i zaparkowałem wóz. Ładna dzielnica. Definicja ładnej dzielnicy: taka, na którą cię nie stać. Łyknąłem wódki, wysunąłem się zza kierownicy, zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę budynku. Nacisnąłem guzik przy plakietce „Deja Fountain”. Usłyszałem głos, słodki, ale jakby zdenerwowany:

– Tak?

– Do pani Dej i Fountain. W sprawie Czerwonego Wróbla.

Skierował mnie Amos Redsdale. Nazywam się Nick Belane.

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, do licha.

– Kurwa!

– Słucham?

– Nic, nic. Nabrał mnie…

– Tylko żartowałam. Proszę wejść.

Rozległo się głośne bzyczenie. Pchnąłem drzwi. Otworzyły się. Szedłem po puszystej wykładzinie, aż dotarłem do mieszkania numer 9. Co takiego ma w sobie 9? Zawsze wydawała mi się groźna. Ale też większość cyfr napawa mnie lękiem. Lubię tylko 3, 7 i 8 oraz ich kombinacje.

Zadzwoniłem. Usłyszałem kroki. Po czym drzwi otworzyły się.

Była oszałamiająca. Czerwona sukienka. Zielone oczy. Długie ciemne włosy. Młoda. Z klasą. Zgrabny tyłek. Zapach mięty. Jej wargi ułożyły się w uśmiech.

– Proszę, panie Belane.

Wszedłem za nią do pokoju. Nagle coś twardego wbiło mi się w plecy.

– Stój, białasie! Łapy do góry! Zobacz, czy dasz radę dotknąć nimi sufitu, białasie!

Gość zaczął mnie obmacywać. Znalazł moją spluwę i ją zabrał.

– W porządku, może się pan odwrócić, panie Belane.

Odwróciłem się. Duży facet, ale biały.

– Pan jest biały! – zdziwiłem się.

– Pan też – rzekł.

– No tak, ale tylko czarni nazywają białych białasami.

– Najwyraźniej nie tylko – oznajmił. – Oddam panu spluwę, kiedy będzie pan wychodził.

Udałem się za Deją do następnego pokoju. Wskazała mi fotel. Był to obszerny pokój. Zimny. Tchnęło w nim grozą.

Deja ulokowała się na kanapie, wyjęła z pudełka małe cygaro, zdjęła celofan, polizała je, odgryzła koniec, przytknęła zapałkę, zaciągnęła się, po czym wypuściła seksownie kłąb błękitnego dymu. Wbiła we mnie zielone ślepia.

– Rozumiem, że szuka pan Czerwonego Wróbla.

– Tak, dla klienta.

– Kim jest pański klient?

– Tego nie mogę zdradzić.

– Coś mi się zdaje, że się zaprzyjaźnimy, panie Belane. Bardzo serdecznie zaprzyjaźnimy.

– Naprawdę, hę?

– Na swój sposób jest pan niezwykle przystojnym mężczyzną.

Na pewno pan o tym wie. Widać, że dobrze się pan czuje w swoim ciele. To bardzo pociągające. Większość mężczyzn krępuje się tego, że ich ciało zmienia się z wiekiem.

– Mówi pani poważnie?

– Proszę mi mówić po imieniu.

– Mówisz poważnie, Deja?

– Uhm… może usiądziesz koło mnie?

Podniosłem tyłek i posadziłem obok niej, na kanapie. Uśmiechnęła się.

– Napijesz się?

– Pewnie. Najchętniej szkockiej z wodą sodową.

– Bernie, przynieś, proszę, szkocką z wodą sodową – powiedziała.

Po kilku chwilach zjawił się białas, który zabrał mi spluwę. Na stoliku przede mną postawił szklankę.

– Dziękuję, Bernie.

Odszedł, zostawiając nas samych.

Pociągnąłem haust szkockiej. Niezła. Całkiem niezła.

– Polecono mi, żebym ci przekazała, że masz przestać się interesować Czerwonym Wróblem – oznajmiła Deja.

– Nigdy nie rezygnuję z żadnej sprawy, chyba że na życzenie klienta.

– Z tej zrezygnujesz.

– E tam.

– Przeszkadza ci, że palę cygaro?

– E tam.

– Chcesz pociągnąć?

– Aha.

Deja podała mi cygaro. Zaciągnąłem się głęboko, wypuściłem dym, oddałem je dziewczynie. Przez chwilę wszystko w pokoju wydawało mi się niezwykle wyraźne, po czym nagłe ściany zaczęły się przekrzywiać, dywan uniósł się i opadł. Tuż przede mną błysnęło niebieskie światło. Nagle poczułem jej wargi na swoich. Pocałowała mnie i odsunęła się. Parsknęła śmiechem.

– Jak dawno nie miałeś kobiety, Belane?

– Nie pamiętam…

Znów się roześmiała i znów poczułem jej wargi na swoich. Dawno nie miałem, bardzo dawno. Jej język wślizgnął się w moje usta jak wąż. Jej ciało też wyginało się jak wąż.

Usłyszałem kroki, a następnie głos:

– PRZESTAŃCIE!

Nad nami stał Bernie ze spluwą w każdej dłoni. Poznałem, że jedna ze spluw jest moja.

– Spokojnie, Bernie, spokojnie – powiedziałem.

Bernie oddychał ciężko, jakby w powietrzu brakowało tlenu. Wpatrywał się w Deję. Oczy miał zamglone.

– DEJA, PRZECIEŻ WIESZ, ŻE CIĘ KOCHAM! – zawołał.

– ZABIJĘ GO! ZABIJĘ CIEBIE! ZABIJĘ SIEBIE!

Znajdowałem się w doskonałej pozycji. Zamachnąłem się prawą nogą i kopnąłem go w jaja. Wrzasnął i padł na ziemię, łapiąc się za krocze. Podniosłem z podłogi obie spluwy, swoją schowałem do kabury, a jego ująłem w prawą dłoń. Lewą ręką dźwignąłem białasa do góry i cisnąłem na fotel. Pociągnąłem jego głowę do tyłu za włosy, aż mu opadła szczęka. Wtedy wsunąłem mu lufę w usta.

– Possij tego lizaka, koleś, a ja tymczasem zastanowię się, co dalej.

Bernie zacharczał w odpowiedzi.

– Nie zabijaj go! – zawołała Deja. – Nie zabijaj, błagam!

– Co wiesz o Czerwonym Wróblu, białasie? – spytałem.

Nie odpowiedział.

Wepchnąłem mu lufę głębiej w usta. Pierdnął. Było to głośne pierdnięcie. I śmierdzące. Wyciągnąłem spluwę białasowi z gęby i zrzuciłem go z fotela na podłogę.

– Jak mogłeś! Fuj!

Spojrzałem na Deję.

– Ma tu swój pokój?

– Tak.

Przeniosłem wzrok na Berniego.

– Idź do swojego pokoju i nie wychodź, dopóki ci nie pozwolę!

Bernie skinął głową.

– Jazda!

Wstał i podreptał przed siebie, po czym znikł za rogiem. Po chwili dobiegł mnie odgłos zamykanych drzwi. Deja zgasiła cygaro. Już się nie uśmiechała.

– No dobrze, laleczko. Wracajmy do przerwanej zabawy – powiedziałem.

– Nie chcę.

– Co? Dlaczego? Zaledwie minutę temu wpychałaś mi język aż w przełyk!

– Boję się ciebie, jesteś zbyt gwałtowny.

– Przecież groził, że cię zabije, nie słyszałaś?

– Tak tylko mówił.

– Nie mówi się „tak tylko”, kiedy trzyma się spluwę.

Deja westchnęła.

– Martwię się o niego. Siedzi teraz zupełnie sam.

– Nie ma telewizora? Krzyżówek? Komiksów?

– Błagam, niech pan już idzie, panie Belanę!

– Kochana, muszę wyjaśnić do końca sprawę Czerwonego Wróbla.

– Nie teraz… nie teraz.

– A kiedy?

– Jutro. O tej samej porze.

– Wyślij Berniego do kina albo coś.

– Dobrze.

Podniosłem szklankę ze stolika, opróżniłem. Po czym zostawiłem Deję siedzącą na kanapie, ze wzrokiem wbitym w dywan. Zamknąłem za sobą drzwi, wyszedłem na korytarz, a potem przez frontowe drzwi na ulicę i skierowałem się do swojego wozu. Wsiadłem, zapaliłem silnik. Czekałem, aż się nagrzeje. Była ciepła, księżycowa noc. I wciąż miałem erekcję.

42

Zatrzymałem się przed barem, w którym dotąd nie miałem kłopotów. U Blinky'ego. Na pierwszy rzut oka wyglądał w porządku: skórzane siedzenia, durnie, mrok, dym. Miła atmosfera rozkładu. Usiadłem przy stoliku odgrodzonym przepierzeniem. Podeszła kelnerka w idiotycznym stroju: obcisłe różowe szorty, obcisła różowa bluzka, sterczące piersi dosztukowane watą. Uśmiechnęła się ohydnie, błyskając złotym zębem. Wzrok miała tępy.

– Co sobie życzysz, skarbie? – zachrypiała.