– No, nie wiem, czy mogę ci zaufać… – Na jej twarzy widoczne było wahanie.
– Jak słowo, to słowo! Możesz na mnie liczyć, Erin.
– W takim razie od dzisiaj jestem twoją młodszą siostrzyczką – powiedziała uradowana.
– W porządku, ale pod jednym warunkiem…
– Słucham? – Jego oczy roziskrzyły się podejrzanie i ogarnęło ją jakieś złe przeczucie. – Niby pod jakim?
– Umowa ważna jest przez tydzień. W następny piątek wieczorem wygaśnie. Wtedy urządzimy zebranie, przeprowadzimy renegocjacje i zadecydujemy, czy zostanie przedłużona.
– Co masz na myśli?
– Poddamy całą sprawę szczegółowej analizie, potem przedyskutujemy i zadecydujemy, czy przedmiot umowy pozostaje bez zmian.
– Mówisz tak, jakbyś studiował prawo. – Spojrzała na niego spod oka.
– Nie przejmuj się, po prostu złóż podpis tam, gdzie jest wykropkowana linia.
– Nie ma sprawy – powiedziała po krótkim namyśle. W końcu wystarczy tylko, że w każdy kolejny piątek potwierdzi aktualność dzisiejszych ustaleń. To niewielkie obciążenie. – Zgoda. – Wyciągnęła rękę, by przypieczętować zawarty pakt.
Jednak na twarzy Nathana malował się bardzo podejrzany, pełen satysfakcji uśmiech. Trochę ją to zaniepokoiło. A gdy cmoknął ją w dłoń, wyrwała mu rękę i spojrzała karcąco.
– Wystarczy, gdy podamy sobie ręce – burknęła i zaczęła pocierać wierzchnią stronę dłoni o dżinsy. Po plecach przemknął jej silny dreszcz. Popatrzyła na Nathana niepewnie i już wiedziała, że wpakowała się w niezłe kłopoty.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dziś jest piątek. To była pierwsza myśl, która przyszła Erin do głowy po przebudzeniu. A do tego miała dziś wolne. Cały tydzień czekała na ten moment. Nathan zachowywał się bez zarzutu, choć czuła, że wytwarza się między nimi jakaś nić porozumienia. Trudno było jej uwierzyć, że ten wiecznie uśmiechnięty facet, który zawsze potrafił ją rozbawić, czuły i ciepły, który już nie raz ocierał jej łzy, inteligentny i męski, to ten sam Nathan Chase, o którym wcześniej miała takie złe zdanie. Wytłumaczenie mogło być tylko jedno: istniała jakaś ważna przyczyna, że traktował swoją rodzinę tak, a nie inaczej. Erin zaczęła się zastanawiać, od kogo mogłaby się czegoś dowiedzieć. A może by porozmawiać z samym Nathanem? Może on wszystko jej wyjaśni? Przypomniało się jej, co czuła, gdy przytulał ją do siebie. Szybko naciągnęła kołdrę na głowę. Spędzali razem poranki, paplając beztrosko przy porannej kawie. Potem zazwyczaj patrzyła przez okno, jak Nath wychodzi z domu, idzie do swojego samochodu i odjeżdża. Dokąd, nie wiedziała. Wracał naprawdę późno, ale zawsze zdążyli jeszcze obejrzeć razem wiadomości i trochę pogadać. Starał się zachowywać odpowiedni dystans – był dla niej jak kochający brat. Dzień w dzień wydzwaniali do niego najróżniejsi ludzie, już nie tylko kobiety. Wszyscy mieli jakieś ważne sprawy. Oczywiście, nie miała pojęcia, co robił, gdy go nie było, ale w domu zachowywał się nienagannie. Nie spodziewała się, że będzie go na to stać. Tym bardziej paliła ją ciekawość, jak będą wyglądały te dzisiejsze pertraktacje i czy w ogóle o nich pamiętał.
Nagle coś ją zaintrygowało za oknem. Odsunęła zasłony. Śnieg! Pierwszy śnieg! Aż podskoczyła z radości. Na moment zupełnie zapomniała o Nathanie. Cały ogród i ulica pokryte były świeżym puchem, który ciągle sypał się z nieba.
W zawrotnym tempie zbiegła na dół, wypiła kawę, która na szczęście stała na podgrzewaczu, i rzuciła się do szafy w przedpokoju w poszukiwaniu narciarskiego kombinezonu Sally. Ubrała się ciepło i wyszła na dwór. Było cudownie, zupełnie jak w bajce. Z nieba leciały wielkie płatki śniegu – miękkiego, lekko wilgotnego, wprost idealnego do lepienia bałwana. Spokoju i ciszy nie mącił nawet najlżejszy podmuch wiatru. Po prostu wspaniale! Erin z entuzjazmem małego dziecka zabrała się do pracy i już wkrótce przed domem pojawiła się para wspaniałych śnieżnych postaci, a po chwili dołączyły do niej trzy małe bałwaniątka.
Erin przez kilka minut z wielką satysfakcją obserwowała swoje dzieło, a potem beztrosko pogrążyła się w radosnej zabawie robienia orłów na śniegu. Leżąc na plecach, wpatrywała się w puchate chmurki na niebie, do złudzenia przypominające stado wesołych baranków, gdy usłyszała kroki, a zaraz potem zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. Obejrzała się i zobaczyła Nathana, ubranego jak zwykle w czarne dżinsy i skórzaną kurtkę.
– Dzień dobry! – zawołała.
– Hej, co tam się wyprawia? – zapytał ze śmiechem i już po chwili stał obok, patrząc na nią z góry. Wyciągnął rękę. – Masz policzki rumiane jak dziecko, a na rzęsach płatki śniegu – powiedział z zachwytem. – Czym mnie jeszcze zaskoczysz? Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak rozkosznie bawił się na śniegu.
– Spróbuj sam, to wielka frajda!
Ukucnął, by ogrzać jej policzki. Powolnym ruchem przyłożył do nich dłonie, a zaraz potem, nie wiedziała, jak to się stało, poczuła na swoich zmrożonych ustach jego gorące wargi.
– Dzień dobry! – usłyszeli nagle za sobą. – Przepraszam, że przerywam tak romantyczną scenę.
Oboje spojrzeli w stronę podjazdu. Z samochodu wychylała się olśniewająco piękna blondynka.
Nathan wstał bez słowa i podszedł do niej. Rozmawiali tylko krótką chwilę i zaraz potem dziewczyna odjechała.
– Lubisz blondynki, co? – wymamrotała Erin, podnosząc się ze śniegu. Była wściekła. Dlaczego nieznajoma musiała zjawić się akurat w takim momencie? I w ogóle, kim były te wszystkie dziewczyny? Przecież to niemożliwe, żeby miał tyle kochanek!
– Naliczyłam ich już sześć. To już szósta… lala.
– To fakt, że lala, ale nie moja. – Nathan spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. – To już trzecia, którą ostatnio wygryzłaś w pięknym stylu.
– Ja? Przecież to nie ja cię pocałowałam, sam jesteś sobie winien. Nie powiedziałam ani słowa.
– Ale to ty wyglądasz tak ponętnie, tak rozkosznie i seksownie w tym kombinezonie.
Zrobiła zdziwioną minę. Więc wyglądała seksownie? Poczuła satysfakcję. A może stroił sobie z niej żarty?
– Dostrzegam wyraźny brak aureoli u aniołków – zauważył nagle Nathan.
– To nie aniołki, tylko orły – wyjaśniła trochę urażona.
– O, przepraszam. – Uklęknął i dorysował postaciom na śniegu rogi i ogonki. Potem wstał i klasnął w ręce. – Teraz wszystko gra. Co o tym sądzisz? – Wyszczerzył się do niej w uśmiechu.
– Pięknie. – Erin sprawiała wrażenie nieobecnej. – Czy tam, gdzie jesteś, kiedy cię nie ma tutaj, jest jeszcze więcej urodziwych blondynek?
– Prawdę mówiąc, to skończyły mi się wszystkie blondynki. Jestem tu całkiem obcy i skąd teraz wezmę nowe? To ty pozbawiłaś mnie szansy na piękną blond-przewodniczkę, muszę więc zadowolić się pewnym rudzielcem.
– Kupię ci w prezencie mapę okolicy. Nathan roześmiał się.
– Dam ci poprowadzić mój samochód – szepnął podstępnie.
Skąd wiedział o jej sekretnym marzeniu, nie miała pojęcia. Nim się zorientowała, zdążył zrobić pięć potężnych śniegowych kul i stał teraz, patrząc na nią z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Jego triumf nie trwał jednak długo. Nie spodziewał się ataku. Erin w mgnieniu oka zgarnęła cztery kule i zaczęła uciekać, a po chwili zbombardowała go śnieżkami. Ani razu nie chybiła. Zawsze potrafiła celnie rzucać, co w dzieciństwie uczyniło z niej wroga numer jeden wszystkich chłopaków z sąsiedztwa.
Schowała się za drzewem i prędko zaczęła lepić kolejne śnieżki.
– Jak daleko się jeszcze posuniesz? – zawołał Nathan, robiąc groźną minę. – Ukradłaś mi moje kule! To nieuczciwe!