– Wielka szkoda – szepnął z uśmiechem. Ujął ją za podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie. – Następnym razem, jak będę się dla ciebie rozbierał, bardziej się przyłożę, obiecuję. – Potem otworzył drzwi. – Dobranoc pani – mruknął. – Miło mi było panią poznać. A tym pocałunkiem proszę nie zawracać sobie dziś głowy, jeszcze to nadrobimy.
Erin wściekła wyszła na korytarz i cicho zamknęła za sobą drzwi, ale już po chwili drzwi do swojego pokoju zatrzasnęła z furią i ciężko opadła na łóżko.
– Co za cham – warknęła pod nosem, chwytając za szczotkę do włosów. Energicznie zaczęła je rozczesywać.
– Co za dupek! Świnia! Nic sobie z nikogo nie robi! O nic się nie troszczy! Całe życie traktuje jak jeden wielki żart!
Cisnęła szczotkę w kąt, wsunęła się pod kołdrę i naciągnęła ją aż pod brodę.
Kiedy emocje nieco opadły, doszła do wniosku, że gdyby nie ta „dzidzia”, z pewnością udałoby mu się ją pocałować. Ale nie zamierzała o tym teraz rozmyślać. Jutro, gdy wstanie, już go tu nie będzie i prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkają. Przy odrobinie szczęścia być może pozostanie jej wrażenie, że wydarzenia tej nocy to tylko zły sen.
ROZDZIAŁ DRUGI
Erin, na przemian ziewając i przeciągając się, wstała z łóżka i wyszła ze swojego pokoju jak lunatyczka. Wszędzie roznosił się cudowny zapach kawy; kawy, o której teraz marzyła. Leniwie przetarła oczy. Czy to jeszcze jeden dręczący sen, czy może zaskakująco piękna rzeczywistość? Sen czy nie, postanowiła podążyć za boskim aromatem. Ale zaraz, przecież kawa nie mogła zrobić się sama. Zatem ktoś tutaj jest. A któż mógłby to być, jeśli nie Jonathan Chase? Cholera, ciekawe, która godzina, że on jeszcze tu się plącze? Nie miała na ręce zegarka – pewnie zostawiła go wczoraj koło prysznica. Nie lubiła wstawać w sobotę przed dziewiątą, a do tego po tym, co wczoraj między nimi zaszło, wcale nie miała ochoty zobaczyć go ponownie. A już na pewno nie w sytuacji, kiedy siedzi sobie rozparty w kuchni i popija kolumbijski nektar bogów. Może lepiej byłoby się ubrać, przemknęło jej przez myśl. Wahanie trwało jednak tylko kilka sekund. Nie, najpierw kawa, a potem się zobaczy.
Kuchnia tonęła w promieniach porannego słońca, które odbijało się w wypolerowanych naczyniach. Wypolerowanych? Wczoraj wieczorem z całą pewnością nie były wypolerowane. Kto zatem sprawił ten cud? Zmrużyła oczy. W rogu, na jej miejscu, siedział Nathan i czytał poranną gazetę. Jej gazetę.
– Dzień dobry – mruknęła pod nosem na jego wesołe powitanie i sięgnęła po kubek. Nalała sobie kawy i wypiła ją niemal duszkiem. Dopiero potem wzięła się do przygotowania śniadania. Kątem oka widziała, że Nathan odłożył gazetę i patrzył na nią badawczym wzrokiem. Nie miała jednak ochoty spojrzeć mu teraz w twarz. Zresztą po co, w poświacie księżyca prezentował się dużo lepiej.
– Zastanawiałem się dziś rano, czy przypadkiem nie byłaś tylko snem. Ale to byłaś ty, prawda? W tym skąpym ręczniczku, na tle uśmiechniętego księżyca? Wiesz co? – Przymrużył nieco oczy i obrzucił ją spojrzeniem z góry na dół. – Muszę ci powiedzieć, że w mojej koszuli jest ci dużo bardziej do twarzy.
Dopiero teraz zauważyła, że wciąż ma na sobie jego koszulę. No, to znowu świetnie się spisałaś, zbeształa się w myślach.
– Przepraszam – burknęła. – Nie zwróciłam na to uwagi. Zaraz ci ją oddam. – Już chciała ściągnąć koszulę przez głowę, gdy uprzytomniła sobie, że nic pod spodem nie ma. – To znaczy za chwilę – poprawiła się.
– Nie ma pośpiechu, nie przejmuj się. Wiesz, to w nocy, to nie był najlepszy początek. Można by spróbować jeszcze raz… Jeśli cię wystraszyłem, to przepraszam.
Wydał się jej podejrzanie uprzejmy. Podniosła głowę i spojrzała na niego badawczym wzrokiem. Nieźle się prezentuje, to fakt, pomyślała. Czarne falujące włosy, choć jak na jej gust nieco przydługie, i ciemnozielone głębokie oczy robiły naprawdę wrażenie. Oczywiście, nie na niej, choć musiała przyznać, że w rzeczywistości wyglądał jeszcze lepiej niż na zdjęciach.
– Nie przestraszyłam się ciebie, ale tego, że ktoś włamał się do domu – odparła prawie obojętnie. – Wpadłam w panikę, a cała reszta była już tylko jej następstwem i najchętniej bym o tym zapomniała.
– Och, bez przesady, w sumie było całkiem zabawnie. Sama przecież się śmiałaś. Ale jak chcesz, zacznijmy od nowa. – Nathan wyciągnął rękę. – Nazywam się Jonathan i miło mi cię poznać, Erin.
Niezły z niego cwaniak, pomyślała z sarkazmem, patrząc w zielone oczy przepełnione samouwielbieniem i pewnością siebie. O nie, kochany, mnie tak łatwo nie zbajerujesz. Nie mam zamiaru zostać jedną z twoich dzidź, nie licz na to. Uśmiechnęła się z wyższością i z wyraźną rezerwą podała mu dłoń. Wstrząsnął nią miły dreszcz, a jej ciało przeszyła nagła fala ciepła. I co z tego, pomyślała natychmiast, to nic nie znaczy, po prostu w kuchni jest dziś bardzo gorąco. Postanowiła zająć się śniadaniem. Swoim, rzecz jasna. Na zaczepki Nathana i próby nawiązania konwersacji odpowiadała albo nieznacznym ruchem głowy, albo urywanymi słowami. Nie będzie się wysilać, nie ma po co.
Na zegarze kuchennym dochodziła jedenasta. Co on tutaj jeszcze robi? Miał się przecież zmyć rano! Wytrzymam z nim góra do dwunastej, a potem koniec zabawy.
– Chcesz jeszcze kawy? – zdobyła się na uprzejmość. Niech będzie, poświęci się dla Sally jeszcze przez tę godzinę. – Sally uprzedzała, że nie zostaniesz zbyt długo.
– Tak? Hm, wygląda na to, że jeszcze trochę pobędę.
O rany, czy to miało znaczyć, że będzie musiała go znosić cały dzień? Westchnęła zbyt ciężko jak na osobę zadowoloną z zaistniałej sytuacji.
– Aż tak źle? Spójrz, ten dom jest naprawdę duży, powinno starczyć miejsca dla nas obojga.
– Nic a nic cię nie martwi fakt, że w tym samym czasie gdzieś tam inni faceci sprzątają ci sprzed nosa kolejne dzidzie?
– Chyba mnie naprawdę nie lubisz – powiedział nieco znudzony Nathan.
– Lubię, i to bardzo, ale Sally, bo jest moją przyjaciółką i żoną mojego brata. A ty zbyt często sprawiasz jej przykrości, żebym miała cię lubić.
– Tak twierdzi moja siostra? – zapytał, mrużąc nieco oczy.
– Twoja siostra nigdy się nie żali, ale ma to wypisane na twarzy za każdym razem, kiedy na próżno liczy na to, że się zjawisz. Nie pojmuję, jak można nie pokazać się na pogrzebie własnego ojca!
Jej oburzenie nie wywołało w nim żadnej reakcji. Nadal spokojnie popijał swoją kawę, nie próbując nawet unikać jej rozzłoszczonego wzroku.
– No cóż, nie wiem, naprawdę nie wiem, Erin, jak można się tak zachować, a potem jeszcze, ni z gruszki, ni z pietruszki, zjawić się nagle i eksponować skarpetki z kopulującymi zajączkami.
– Wygląda na to, że dla ciebie życie to jeden wielki żart – wycedziła ze złością, teatralnie potrząsając przy tym głową.
– To prawda, ale to jedyny sposób w tym okrutnym świecie na zachowanie zdrowia i rozsądku. Znam już twój pogląd na mój temat, zrozumiałem, a jakże. W porządku, jestem zimnym draniem. Ale czy moglibyśmy na czas naszego wspólnego pobytu w tym domu ogłosić zawieszenie broni?
– Co masz na myśli? Jak długo zamierzasz tu siedzieć? – Żadnych więcej uprzejmości, nic z tych rzeczy.
– Tego jeszcze nie wiem, ale na pewno do Bożego Narodzenia.
– Słucham? – Erin wybałuszyła oczy i omal nie upuściła kubka na podłogę.
– Widzę, że nie jesteś szczególnie zachwycona – podsumował, wycierając rozlaną kawę.
– To niemożliwe – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. A taką miała nadzieję na odrobinę spokoju. Liczyła, że będzie mogła się wyciszyć, przemyśleć wiele trudnych spraw. Specjalnie wzięła tydzień urlopu.