Выбрать главу

— Co się stało, do cholery?! — usiłował przekrzyczeć jazgot.

FROB był całkowicie pokryty substancją odżywczą, nie mógł więc być głodny.

Kiedy malec ujrzał O’Marę, natężenie i natarczywość okrzyków wzrosły. Przypominający miech fałd skórny na grzbiecie Hudlarianina — który służył jedynie do wydawania dźwięków, gdyż osobniki klasy FROB nie oddychały — przez cały czas gwałtownie nadymał się i opadał. O’Mara zatkał uszy dłońmi, ale nic to nie pomogło.

— Cicho bądź! — ryknął.

Wiedział, że niedawno osierocony Hudlarianin wciąż pewnie jest przerażony i zdezorientowany, a samo karmienie nie może zaspokoić wszystkich jego potrzeb emocjonalnych. Wiedział o tym i głęboko mu współczuł. Ale myśli te schroniły się w jakimś zacisznym, rozsądnym i cywilizowanym zakątku jego umysłu, który oderwał się od tego całego bólu, zmęczenia oraz nawrotów przeraźliwego jazgotu torturujących jego ciało. Doznał rozdwojenia jaźni i z powstałych w ten sposób osobowości jedna znała powód hałasu i akceptowała go, podczas gdy druga — czysto fizyczny O’Mara — zareagowała instynktownie i gwałtownie, by uciszyć malca.

— Cicho! CICHO! — wrzasnął O’Mara i zaczął okładać FROB-a.

Jakimś cudownym trafem po dziesięciu minutach Hudlarianin przestał płakać.

O’Mara, trzęsąc się, wrócił na kanapę. Na te dziesięć minut opanowała go mordercza, nieopanowana wściekłość. Zajadle tłukł i kopał malca, aż w końcu ból rąk i chorej nogi zmusił go do rezygnacji z tych kończyn. W dalszym ciągu jednak kopał zdrową nogą i wykrzykiwał obelgi. Okropność tego, co zrobił, wstrząsnęła nim i poczuł do siebie obrzydzenie.

Na nic zdała się świadomość, że wytrzymały Hudlarianin mógł nawet nie poczuć tego lania; malec przestał płakać, więc coś jednak do niego dotarło. Oczywiście FROB-y są wytrzymałe, ale to było małe dziecko, a małe dzieci mają czułe miejsca. Na przykład u ludzkiego niemowlęcia jest takie na szczycie czaszki…

Kiedy całkowicie wyczerpany OTMara padał w otchłań snu, zdążył jeszcze pomyśleć, że jest najgorszym, najpodlejszym szubrawcem, jakiego Ziemia wydała.

* * *

Przebudził się po szesnastu godzinach. Powrót na jawę był procesem powolnym i naturalnym, jednak O’Mara ledwie przekroczył próg świadomości. Przelotnie zdziwił się, że to nie malec go obudził, i po chwili znów zapadł w sen. Po raz drugi obudził się po dalszych pięciu godzinach na odgłos kroków Waringa wchodzącego przez śluzę.

— D-d-doktor Pelling kazał mi to przynieść — rzekł, rzucając O’Marze niewielką książeczkę. — Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie robię tego z uprzejmości dla pana. Doktor powiedział mi, że to dla dobra małego. Jak się czuje?

— Śpi — odparł O’Mara.

Waring zwilżył wargi.

— M-m-mam to sprawdzić. C–C-Caxton mi kazał.

— T-t-to do niego podobne — zadrwił O’Mara.

Przyglądał się w milczeniu, jak krew napływa Waringowi do twarzy. Waring był szczupłym młodzieńcem, wrażliwym i niezbyt silnym, ponoć jednak stanowił dobry materiał na bohatera. Zaraz po przybyciu O’Mara został dosłownie zasypany opowieściami o tym operatorze pola siłowego. Pewnego razu w czasie montowania siłowni zdarzył się wypadek i Waring uwiązł w segmencie, który nie był odpowiednio ekranowany. Nie stracił jednak głowy i postępując według instrukcji przekazywanych mu przez znajdującego się na zewnątrz technika, zdołał zapobiec niekontrolowanej reakcji jądrowej, która mogła kosztować życie wszystkich zatrudnionych w tej sekcji. Wszystko to robił, przekonany, że dawka promieniowania, którą otrzymał, za kilka godzin spowoduje jego śmierć.

Osłona okazała się wszakże znacznie skuteczniejsza, niż przypuszczano, i Waring nie umarł. Jednak wypadek ten wycisnął na nim swoje piętno, jak przekonywano O’Marę. Operator miewał okresy utraty przytomności, zaczął się jąkać. W jego systemie nerwowym nastąpiły podobno drobne, ale nieodwracalne zmiany. Było też jeszcze parę innych rzeczy, które O’Mara miał sam zauważyć, a potem nie zwracać na nie uwagi. Waring uratował im wszystkim życie i należało mu się za to specjalne traktowanie. I dlatego, kiedy dokądkolwiek szedł, wszyscy ustępowali mu z drogi, dawali mu wygrywać we wszystkich utarczkach, sporach, grach zręcznościowych i losowych, a generalnie rzecz biorąc, otulali go kołderką z sentymentalnej waty.

I dlatego Waring był zepsutym, nieznośnym, głupim gówniarzem.

O’Mara uśmiechnął się, patrząc na jego zbielałe wargi i zaciśnięte pięści. Sam nigdy nie pozwalał Waringowi wygrywać niezasłużenie, a pierwsza bójka, którą operator wszczął z nim, była zarazem ostatnią. Nie dlatego, że O’Mara poważnie go pobił — był po prostu na tyle brutalny, by wykazać młodzieńcowi, że bijatyka z nim nie jest najlepszym pomysłem.

— Wejdź i popatrz sam — powiedział w końcu O’Mara. — Rób, co C–C-Caxton każe.

Weszli do środka, spojrzeli przelotnie na malca, który łagodnie przebierał mackami, i wyszli. Waring wyjąkał, że musi już iść, i ruszył w stronę śluzy. O’Mara wiedział, że operator dawno już się tak nie jąkał jak teraz; prawdopodobnie ze strachu, że on wspomni o wypadku.

— Chwileczkę — powiedział O’Mara. — Kończy mi się substancja pokarmowa, więc może byś mi przyniósł…

— Niech p-p-pan sam sobie weźmie!

O’Mara popatrzył przeciągle na Waringa, aż ten odwrócił wzrok.

— Caxton nie może wymagać wszystkiego naraz. Jeśli o tego malca trzeba dbać tak, że nie mogę go trzymać albo karmić w próżni, poważnie zaniedbałbym go, gdybym odszedł po pożywienie i pozostawił go samego przez kilka godzin. Z pewnością to rozumiesz. Bóg jeden wie, co mogłoby się stać z malcem, gdybym zostawił go bez opieki. Jestem odpowiedzialny za jego stan, więc żądam…

— A-a-ale on nie…

— Dla ciebie to tylko godzina lub dwie, które poświęcisz co drugi czy trzeci dzień ze swego okresu odpoczynku — powiedział ostro O’Mara. — Nie marudź już. I przestań się zapluwać, bo jesteś w takim wieku, że powinieneś mówić dobrze.

Waring zazgrzytał zębami. Nabrał głęboko powietrza w płuca, a następnie, przez ciągle zaciśnięte szczęki, wypuścił je. Towarzyszący temu dźwięk przypominał odgłos, jaki wydaje pęknięty zawór śluzy powietrznej.

— To… będzie… mnie… kosztowało… pełne… dwa okresy odpoczynku — powiedział bardzo powoli. — Kwatera Hudlarian, w której znajduje się żywność… zostanie pojutrze wmontowana do głównego kompleksu. Substancję pokarmową trzeba będzie przenieść wcześniej.

— No widzisz, jakie to łatwe. Trzeba tylko próbować. — O’Mara wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Na początku mówiłeś trochę nerwowo, ale wszystko zrozumiałem. Idzie ci świetnie. A przy okazji, kiedy będziesz rozmieszczał zbiorniki z pożywieniem koło śluzy, nie hałasuj za bardzo, bo obudzisz malucha.

Przez następne dwie minuty Waring obrzucał O’Marę przeróżnymi obelgami. Nie powtórzył się i ani razu nie zająknął.

— Mówiłem już, że idzie ci świetnie — rzekł O’Mara karcącym tonem. — Wcale nie musiałeś się popisywać.

III

Po wyjściu Waringa O’Mara zaczął się zastanawiać nad tym, co usłyszał o demontażu kwatery Hudlarian. Ponieważ rasa ta potrzebowała tylko siły ciążenia rzędu czterech g, a poza tym niewielu innych udogodnień, umieszczono ich w jednym z zasadniczych elementów Szpitala. Skoro przyszedł czas na wmontowanie go w główny korpus, budowa Szpitala musiała się zakończyć za pięć, może sześć tygodni. Ostatnie etapy będą ekscytujące. Operatorzy pól siłowych na stanowiskach umieszczonych w zagłębieniach montowanych płaszczyzn będą rzucać po niebie tysiąctonowymi ciężarami, zbliżając je łagodnie ku sobie, podczas gdy pasowacze sprawdzą ułożenie, poprawią je i odpowiednio ustawią do połączenia. Wielu z nich zlekceważy światła ostrzegawcze, aż do ostatniej chwili porywając się na mrożące krew w żyłach ryzyko, aby tylko oszczędzić sobie czasu i roboty z demontażem segmentów i ponownymi próbami.