Wszyscy wokół chichotali, tylko Karwer spochmurniał na wspomnienie młodej kupcowej.
– No myślę – rzucił przez zęby. – Ktoś nagadał głupot kupcowi, a ten teraz oka nie zmruży i ciągle pilnuje żony…
Potrząsnął głową z irytacją. Najwidoczniej piękna kupcowa nie od dzisiaj zajmowała jego myśli, a zazdrosny mąż wielce utrudniał sprawę swoją czujnością.
Egert zatrzymał się chwiejnie. Błogie rozmarzenie na jego twarzy ustąpiło miejsca ciekawości.
– Nie łżesz?
– Czemu miałbym łgać – odparł młodzik niechętnie, widocznie ta rozmowa była mu nie na rękę.
Reszta kompanów stanęła wokół, pomrukując z zainteresowaniem.
Egert wydobył z pochwy swą słynną, cudnie zdobioną szpadę i unosząc cienkie ostrze, rzekł triumfalnie:
– Przysięgam, że kupiec nie uchroni się od zarazy, ognia ani od…
Ostatnie słowa utonęły w kolejnym wybuchu śmiechu. Karwer skrzywił się ponuro i nisko pochylił głowę.
Sławetny gród Kawarren był równie starożytny, jak i wojowniczy. W żadnym innym mieście nie mieszkało tylu wspaniałych potomków wielkich dynastii i w żadnym innym nie dojrzewało tyle owoców prastarych drzew genealogicznych. Nigdzie bardziej niż tu nie ceniono odwagi i umiejętności władania bronią. Z ową walecznością mogła się jedynie równać umiejętność tresury bojowych dzików.
Każdy dom w tym mieście mógł w razie konieczności wytrzymać atak licznego wojska, tak mocne były jego mury, tak niedostępne wąskie okna, tak wiele stalowych kolców sterczało z bram i drzwi. W każdej piwnicy znajdował się cały arsenał wszelakiej broni, a nad dachami dumnie falowały na wietrze przyozdobione frędzlami rodowe godła. Każdą bramę zdobił herb, którego sam widok z pewnością skłoniłby napastników, by wzięli nogi za pas. Najeżone kłami i pazurami, błyskały groźnie źrenicami i wściekle wyszczerzonymi paszczami heraldycznych bestii. Cały gród otaczały potężne mury, bramy zaś ozdobione były tak srogimi atrybutami, że nawet wielki Hars Opiekun Wojowników straciłby głowę albo uciekał gdzie pieprz rośnie.
Przede wszystkim jednak Kawarren szczycił się swoim elitarnym pułkiem gwardii. Kiedy tylko jakaś szanująca się rodzina wydała męskiego potomka, natychmiast starała się, by malec, podobnie jak jego ojciec, zasilił szeregi gwardzistów. Każde oficjalne święto uświetniała parada wojskowa, na co dzień zaś spokoju na ulicach strzegły wojskowe patrole. Karczmy się zapełniały, matki srogo napominały córki, od czasu do czasu dochodziło także do pojedynków, o których potem długo opowiadano z zachwytem.
Gwardziści wsławili się zresztą nie tylko pijatykami i przygodami. W historii pułku były także zwycięstwa w krwawych zmaganiach, które wszakże należały do odległej przeszłości. Obecni gwardziści, potomkowie dawnych bohaterów, niejednokrotnie przejawiali swe męstwo w potyczkach z dobrze uzbrojonymi bandami zbójców, grasujących od czasu do czasu w okolicznych lasach. Wszyscy ważni mieszkańcy miasta przepędzili młodość w siodle i z orężem w dłoni.
Najstraszniejszym wydarzeniem w dziejach miasta nie były jednak wojny, czy oblężenia, lecz Czarny Mór, który zdarzył się przed dziesiątkami lat i w ciągu trzech dni zmniejszył liczbę ludności niemal o połowę. Przeciwko zarazie potężne mury, umocnienia i stalowe ostrza okazały się całkiem bezsilne. Ci starcy, którzy przeżyli ową plagę w dzieciństwie, opowiadali o niej wnukom przerażające historie. Biednym dzieciakom mogłoby się od nich pomieszać w głowie, gdyby nie cudowna umiejętność młodości wypuszczania jednym uchem tego, co usłyszało się drugim.
Egert Soll był nieodrodnym synem Kawarrenu i uosobieniem jego waleczności. Gdyby zginął w wieku swoich dwudziestu pięciu lat, mógłby stać się duchem miasta, jednakże w jego urodziwej, jasnowłosej głowie nie postała nawet myśl o śmierci.
Właściwie młodzieniec w ogóle nie wierzył w jej istnienie w stosunku do siebie. W końcu zdołał zabić w pojedynkach dwóch ludzi! Oba zdarzenia cieszyły się wielkim rozgłosem, przy czym podkreślano, że owe sprawy odbyły się honorowo i z zachowaniem wszelkich prawideł, toteż o poruczniku mówiło się z wielkim szacunkiem i nikt nie próbował go osądzać. Opowieści o tych potyczkach, w których przeciwnicy Solla odnieśli rany i okaleczenia, stanowiły pouczający przykład dla dorastających młodzików.
Od pewnego czasu Egert pojedynkował się coraz rzadziej, nie dlatego bynajmniej, jakoby opuściło go bojowe szczęście, lecz coraz mniej było ewentualnych kandydatów, gotowych wystawić się na sztych jego rodowej szpady. Soll był samozwańczym mistrzem szermierki. Kiedy trzynaście lat temu zamiast dziecięcej szabelki jego ojciec wręczył mu uroczyście rodową relikwię z kunsztownie rzeźbioną rękojeścią, stała się ona dla niego główną radością życia.
Nic zatem dziwnego, że nie miał żadnych wrogów, co w pewnym stopniu równoważył nadmiar przyjaciół. Mógł ich napotkać w każdej tawernie i ciągle deptali mu po piętach, stając się świadkami i uczestnikami jego szalonych zabaw.
Uwielbiając wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa, najlepiej się czuł, stąpając bezustannie na ostrzu brzytwy. Pewnego razu, wskutek zakładu, wszedł po zewnętrznej ścianie na szczyt wieży strażackiej, najwyższej w całym mieście, po czym trzykrotnie uderzył w dzwon, wywołując tym spory popłoch. Porucznik Dron, który się z nim założył, musiał pocałować w same usta pierwszą napotkaną damę. Okazała się starą panną i ciotką burmistrza, co wywołało niemały skandal!
Innym razem pokonał gwardzistę o imieniu Lagan. Tenże przegrał zakład, gdy Soll na oczach wszystkich osiodłał ogromnego buhaja, całkiem osłupiałego od takiej bezczelności. Zaciskając w zębach końską uzdę, nieszczęsny Lagan dźwigał zwycięzcę od miejskiej bramy aż do jego domu.
Najwięcej ze wszystkich dostało się jednak Karwerowi.
Byli nierozłączni od dzieciństwa. Karwer lgnął do Egerta i był do niego przywiązany jak młodszy brat. Niezbyt urodziwy, ale też nie pokraka, niezbyt silny, ale i nie najsłabszy, chłopak zawsze przegrywał w porównaniu ze swym idolem, zarazem grzejąc się w blasku jego sławy. Od małego starał się zasłużyć na miano najlepszego przyjaciela tak ważnej osobistości, znosząc czasem rozmaite poniżenia i złośliwości.
Gorąco pragnął być taki, jak Soll, przejmując bezwiednie styl jego zachowania, a nawet sposób mówienia. Nauczył się pływać i chodzić po linie i tylko niebiosa wiedziały, czego jesz cze mu brakło… Nauczył śmiać się w głos, gdy zdarzyło mu się poślizgnąć w kałuży, i nie płakał, kiedy rzucony przez druha kamyk pozostawiał siniak na ramieniu albo kolanie. Wspaniałomyślny przyjaciel cenił jego poświęcenie i na swój sposób lubił Karwera, co nie przeszkadzało mu zapominać o jego istnieniu, gdy nie widział go cały dzień. Pewnego razu czternastoletni Karwer zrobił swego rodzaju eksperyment. Twierdząc, że jest chory, cały tydzień nie zjawiał się w gronie przyjaciół, przesiadując w domu i czekając w napięciu, kiedy Soll sobie o nim przypomni. Nie przypomniał sobie jednak, zbyt zajęty rozlicznymi rozrywkami, zabawami i piknikami. Naturalnie nie miał pojęcia, że chłopak przesiedział w milczeniu siedem dni u okna swego dobrowolnego więzienia, pogardzając sam sobą i łykając łzy goryczy. Cierpiąc w samotności, przysięgał sobie zerwać na zawsze z Egertem, potem jednak sam przyszedł do niego i był przyjęty z tak niespodziewaną radością, iż całkiem zapomniał przysięgi…
Niewiele zmieniło się, kiedy obaj podrośli. Nieśmiały Karwer nie miał szczęścia do miłosnych podbojów, tym bardziej, że Egert bezustannie zdmuchiwał mu sprzed nosa najładniejsze miejscowe dziewczęta. Cierpiał zatem w milczeniu, utwierdzając się w swym poświęceniu w imię przyjaźni.