Выбрать главу

– Ach, Seniu… to taka smutna historia!

– Tak myślałam! – krzyknęła małżonka Wapy. – Uwiódł cię i porzucił, czy tak?

Bertina zakołysała głową i znowu ciężko westchnęła.

Jakiś czas panowała w pokoju zupełna cisza. W pewnej chwili z ulicy dobiegł wesoły śmiech, wydobywający się chyba z dwudziestu młodych gardeł.

– Gwardziści… – mruknęła kupcowa, podchodząc do okna. – Z czego się ciągle tak śmieją?

Bertina chlipnęła. Senia wróciła do niej i usiadła obok.

– Posłuchaj… czy ten twój ukochany… był gwardzistą?

– Gdyby chociaż… – szepnęła panienka – Gwardziści są czuli i dobrze wychowani, wierni i mężni…

Senia skrzywiła się sceptycznie.

– Nie sądzę, aby byli wierni… Czy twój oblubieniec nie nazywał się czasem Egert Soll?

Panna aż podskoczyła na poduszkach. Znowu nastała cisza.

– Moja droga – zaczęła szeptać Senia – a czy ty… mnie możesz to powiedzieć… czy próbowałaś… Mówią, że kobieta także pragnie… rozkoszy. Rozumiesz mnie?

Żona kupca zarumieniła się, widocznie taka szczerość nie przyszła jej lekko.

Bertina znowu podniosła oczy, tym razem pełne zdziwienia.

– Ależ, kochana… Jesteś mężatką!

– I o to właśnie chodzi.

Senia szybko wstała z wyrazem niezadowolenia na twarzy.

– Zamężna… – wycedziła przez zęby. – O to właśnie chodzi! Jej przyjaciółka powoli odłożyła robótkę.

Ich poufna rozmowa trwała prawie godzinę.

Bertina długo opowiadała bez zająknięcia, coraz bardziej gładko i melodyjnie. Chwilami opuszczała powieki i wspierała się lekko główką o oparcie fotela. Zamarła z szeroko otwartymi oczyma Senia wielokrotnie wstrzymywała oddech i oblizywała spieczone wargi.

– I takie rzeczy się naprawdę zdarzają? – zapytała w końcu drżącym głosem.

Panna skinęła twierdząco głową.

– I nigdy czegoś takiego nie zaznam? – szepnęła kupcowa z goryczą.

Bertina wstała. Wciągnęła głęboko powietrze, jakby zamierzała skoczyć w głęboką toń. Rozchyliła suknię na piersi… Na podłogę spadły dwa wywatowane woreczki.

Senia siedziała jak skamieniała, nie będąc w stanie krzyczeć.

Suknia spełzła z ciała Bertiny niczym wężowa skórka. Wynurzyły się spod niej muskularne ramiona, szeroka, owłosiona pierś, brzuch ze wzgórkami mięśni…

Kiedy szata opadła jeszcze niżej, kupcowa zakryła oczy dłońmi.

– Jeśli zaczniesz krzyczeć – oznajmił szeptem ten, kto udawał Bertinę – mąż mnie i ciebie…

Reszty kupcowa nie słyszała, tracąc zmysły.

Naturalnie Egert nie miał zamiaru wykorzystywać słabości bezbronnej kobiety. Udało mu się dość szybko ją ocucić i szczera rozmowa toczyła się dalej, chociaż w trochę innych okolicznościach.

– Obiecujesz? – pytała Senia, drżąc na całym ciele.

– Słowo gwardzisty.

– Jesteś… gwardzistą?

– Jeszcze pytasz! Egert Soll!

– Nie…

– Tylko, jeśli pozwolisz…

– Nie…

– Jedno twoje słowo, a odejdę!

– Nie…

– Mam odejść?

– Nie!!!

Kupiec Wapa, siedzący wciąż na parterze, skrzywił się ze złością, albowiem wykrył pomyłkę w obliczeniach. Gwardziści na zewnątrz chyba się znudzili, zaczęli się bowiem rozchodzić.

Koszyczek z robótką dawno spadł na podłogę, rozwijając kłębki barwnych nici. Kanarek w klatce przycichł, jakby nieco zdziwiony.

– Och, wielkie nieba… – wydyszała Senia, obejmując szyję Solla.

Mężczyzna milczał, miał bowiem coś lepszego do roboty.

Biedna ptaszyna zaniepokoiła się nie na żarty. Jej klatka, wisząca nad samą pościelą, kołysała się coraz mocniej. Stary zegar rozdzwonił się długim kurantem.

– Och, dobre duchy… wielkie nieba…

Senia nie wiedziała, kogo by tu jeszcze wezwać i z trudem się powstrzymywała, żeby nie zakrzyczeć na całe gardło.

Kupiec zatarł z zadowoleniem dłonie. Błąd został wykryty i poprawiony, a niesumienny rachmistrz straci posadę. Jak to dobrze, że jego żona zaprzyjaźniła się z siostrą pana Karwera! Cały dzień nie słuchać jej ani nie oglądać, nie plącze się poci nogami, nie trajkocze nad głową, że chce spacerować… Spokojnie, jak nigdy. Wapa uśmiechnął się. A może by tak odwiedzić mistrzynie haftowania?

Już się unosił, zamierzając odsunąć fotel, skrzywił się jednak, czując ból w krzyżach, znowu więc przysiadł.

Egert wyjrzał przez okno na nadbrzeżną promenadę. Stanął w nim nagi i wyczerpany, spoglądając z wyrzutem na kolegów. Kupiec na dole wzdrygnął się i zmarszczył brew. Przeklęci gwardziści! Te ich śmiechy i wycia!

Jakiś czas potem Senia i Bertina zeszły na dół. Kupcowi wydało się, że jego żona jest jakby nieswoja, być może zmęczyła ją nauka wyszywania. Przy pożegnaniu spojrzała w oczy przyjaciółki ze szczególną czułością.

– Odwiedzisz mnie jeszcze?

– Koniecznie – odparła z westchnieniem panienka – w ogóle mi nie wychodzi ten ścieg, kochana Seniu…

Kupiec skrzywił się lekceważąco: ależ te kobiety są czułostkowe…

– Utnę język każdemu – oświadczył Egert kolegom w knajpce – kto będzie o tym plotkował. Jasne?

Nikt nie miał wątpliwości, że tak właśnie uczyni, skoro tajemnica romansu z kupcową stałaby się głośna w mieście. Pamiętali o rodowej klindze, woleli zatem milczeć.

Wszyscy za to gorąco ściskali dłonie Karwera, który odegrał w tej aferze istotną rolę. Gratulacje nie sprawiały mu szczególnej radości. Nie bacząc, że znowu grzeje się w blasku sławy przyjaciela, „brat” szybko wychylił szklankę i równie szybko wyszedł.

Wiosna wybuchła uporczywymi deszczami. Krętymi zaułkami płynęły mętne potoki, na których dzieci kucharek i sklepikarzy puszczały drewniane chodaki z postawionym żagielkiem, a młodzi potomkowie arystokracji spoglądali na nie zazdrośnie z wysokich, strzelistych okien.

Pewnego ranka przed gospodę „Wspaniały Miecz”, która znajdowała się niemal w centrum Kawarrena, zajechała zwykła podróżna kareta. Stangret, wbrew przyjętemu zwyczajowi, nie zeskoczył, by otworzyć drzwiczki, lecz pozostał na koźle. Być może pasażerowie nie byli jego panami, lecz tylko go wynajęli. Drzwi same się otwarły i niewysoki, bardzo chudy młodzieniec sam sobie rozłożył stopień, by wysiąść.

Przyjezdni nie byli w tym mieście szczególną rzadkością i być może ten przyjazd przeszedłby niezauważenie, gdyby po drugiej stronie ulicy, w karczmie „Solidna Tarcza” nie spędzał czasu Egert Soll z przyjaciółmi.

– Patrzcie! – zawołał Karwer, siedzący u samego okna. W jego stronę odwróciły się dwie, może trzy głowy, gdyż reszta zanadto zajęta była rozmowami przy winie.

– Zobacz!

Karwer szturchnął lekko w bok siedzącego obok Solla.

Egert spojrzał we wskazanym kierunku. Młodzieniec zeskoczył właśnie na mokry bruk i podawał dłoń komuś niewidocznemu, siedzącemu jeszcze we wnętrzu karety. Ubrany był od stóp do głów na czarno. Oficer zauważył od razu bystrym okiem pewien brak w wyglądzie nieznajomego.

– Nie ma szpady – stwierdził Karwer.

Poza nim tylko Egert spostrzegł, że nowo przybyły jest bezbronny, nie ma u pasa rapciów ani kindżału, ani nawet zwykłego, kuchennego noża. Przyjrzał się jeszcze uważniej. Strój obcego przypominał trochę uniform, ale na pewno nie był to wojskowy mundur.

– To student – zgadywał Karwer. – Na pewno student.

Młodzieniec tymczasem, zamieniwszy parę słów z osobą we wnętrzu karety, poszedł zapłacić stangretowi. Tamten nie okazał w związku z tym ni odrobiny szacunku, najwidoczniej student nie był majętny.

– Cóż to – wycedził przez zęby Egert – studenci teraz nie noszą broni, jak dziewczyny?