Выбрать главу

Potem na drodze spacerujących pojawił się Karwer.

Obserwatorzy, przyciskając nosy do szyb, mogli zobaczyć jak poklepawszy studenta po ramieniu, gwardzista pokłonił się niemal do samej ziemi. Młodzik odpowiedział ukłonem. Karwer rozpoczął jakąś wesołą rozmowę i przeprosiwszy Torię, odprowadził na stronę uczonego młodzika. Gestykulując gwałtownie, odciągał go coraz dalej i dalej, aż za róg ulicy. Wtedy Soll stanął w drzwiach tawerny.

Toria odpowiedziała tym razem na ceremonialne powitanie Egerta tylko chłodnym skinieniem głowy. Nie wydawała się zmieszana ani wystraszona. Spoglądała na oficera z ostrożną uwagą, pytająco.

– Jaka pani niesłowna – stwierdził Egert z goryczą. – Przecież obiecała pani… Czekałem na ciąg dalszy opowieści, tymczasem pani ani razu nie zeszła na dół!

Westchnęła.

– Proszę się przyznać. To pana nic a nic nie obchodzi.

– Mnie?! – obruszył się Soll.

– Toria obejrzała się, szukając narzeczonego. Pochwyciwszy to niespokojne spojrzenie, Egert nachmurzył się i rzekł półgłosem:

– Czemu ma służyć ta nieprzystępność? Czyżby zamierzała się pani stać pokorną służebnicą męża tyrana? Co takiego strasznego w rozmowie, spacerze… we wspólnym obiedzie, w pływaniu łodzią? Czyżbym w czymś panią uraził? Czyżby pani należała już do innego?

Odwróciła się odeń. Oficer rozkoszował się jej profilem.

– Jest pan bardzo natarczywy – oznajmiła z wyrzutem.

– A pani czego oczekuje? – zapytał ze szczerym zdziwieniem. – Skoro w moim mieście gości najpiękniejsza kobieta na świecie…

– Dziękuję. Ma pan specyficzne wyobrażenie o gościnności. Muszę pana jednak opuścić.

Toria zrobiła krok w stronę, w którą gadatliwy Karwer odciągnął studenta.

– Więc to pani woli uganiać się za mężczyzną? – zaoponował Soll. – Pani?

Panna zarumieniła się, lecz zrobiła kolejny krok. Oficer zastąpił jej drogę.

– Drogocenny klejnot oprawiony w tak liche drewienko… Gdzie pani ma oczy! Stworzona jest pani do czegoś lepszego…

Zza węgła wyskoczył student. Był potargany i czerwony na twarzy, chyba brał udział w bójce z Karwerem, który wyskoczył w ślad za nim, wrzeszcząc na całą ulicę:

– Jeszcze się nie ożeniłeś, a już odgrywasz rogacza! Jeśli kobieta chce porozmawiać z kimś miłym na ulicy, to jeszcze nie powód do histerii!

Przechodzący obok rzemieślnicy zaśmiali się w głos. Siwy mężczyzna, który właśnie wychodził z gospody, obejrzał się powoli. Na ganek „Solidnej Tarczy” wyszli porucznik Dron i wiecznie zasępiony Lagan.

Student posiniał na twarzy i odwrócił się do Karwera, jakby zamierzając go uderzyć, lecz po chwili namysłu pospieszył w stronę stropionej panny. Chwycił mocno jej dłoń.

– Chodźmy stąd.

Drogę jednak nadal zastępował im Soll, który spojrzał Torii prosto w oczy i rzekł łagodnie:

– Da się pani potulnie poprowadzić temu… komuś drogą smutnego, ciężkiego życia, jakie wam szykuje?

Karwer nadal wołał z daleka:

– Jeszcze zdążysz stać się prawdziwym rogaczem! Nie minie nawet tydzień od weseliska, jak ona przyozdobi rogami twój uczony łeb!

Student drżał na całym ciele. Toria, wczepiona kurczowo w jego nadgarstek, nie mogła tego znieść.

– Proszę pozwolić nam przejść, panie Soll…

– W sytuacjach, kiedy mężczyzna wyciąga szpadę, ty będziesz bódł rogami! – kontynuował Karwer. – Da ci to pewną przewagę…

Student rzucił się na oślep, prosto na Solla, lecz jego żelazne ramię odtrąciło go na poprzednie miejsce.

– Jak się nazywa ten rodzaj ataku, panie studencie? – pytał z ciekawością Karwer. – Bykiem go, bykiem? Tego was uczą na uniwersytecie?

– Panie Soll – powiedziała cicho Toria, patrząc prosto w oczy oficera – wydawało mi się, że jest pan dobrze wychowanym człowiekiem.

W ciągu swego nie tak znowu długiego życia Egert zdążył dość dobrze poznać kobiety. Spotkał wiele kokietek, których „odejdź precz!” znaczyło: „przyjdź, ukochany!”, a „podły łajdaku!” oznaczało: „sprawdzimy to później w nocy!”. Mężatki demonstracyjnie okazywały mu swą oziębłość, gdy były w towarzystwie małżonka, aby potem rzucać mu się na szyję, kiedy zostali sami. Potrafił odczytywać rozmaite delikatne sygnały. W oczach Torii wyczytał jednak nie tylko kompletną obojętność wobec swoich popisów męskości, ale wręcz wściekłą odrazę.

Porucznik poczuł się dotknięty do żywego. Na oczach niemal całego pułku, zasiadającego w „Solidnej Tarczy”, ktoś wybrał zamiast niego jakiegoś studencinę, eunucha bez szpady…

Niechętnie usunął się z drogi.

– No cóż – wycedził przez zęby – gratuluję… Welinowa karta w objęciach mola książkowego: wspaniała para! A może uczony małżonek będzie tylko parawanem dla dwóch albo trzech kochanków?

Z okien gospody wychyliły się głowy ciekawskich mieszczan i przyjezdnych, przywabionych hałasem.

Student puścił dłoń Torii. Nie zwracając uwagi na jej błagalne spojrzenie, z całej siły wyrył zakurzonym noskiem buta głęboką bruzdę przed botfortami Solla. Było to tradycyjne wyzwanie na pojedynek.

Oficer zaśmiał się pogardliwie.

– Co? Nie walczę z babami, które nie noszą broni!

Lekko się zamachnąwszy, student wymierzył Sollowi głośny, siarczysty policzek.

Wzburzony tłum gwardzistów, mieszkańców gospody, mieszczan, służących i przypadkowych przechodniów wypełnił tylny dziedziniec „Wspaniałego Miecza”. Karwer wyłaził ze skóry, żeby jak najszybciej oczyścić pole do pojedynku.

Jakaś dobra dusza obdarowała studenta szpadą, lecz całkiem porządna klinga wyglądała w jego dłoni niezbyt groźnie. Egert widział także, iż narzeczona studenta za chwilę straci panowanie nad sobą: jej twarz pobladła jak chusta i pokryła się nierównymi, czerwonymi plamami, które znacznie ujęły jej urody Przygryzając wargi, zaczęła się miotać na wszystkie strony.

– Przerwijcie to! Wielkie nieba, Dinarze… Niech ktoś ich powstrzyma!

Przerywać uczciwie rozpoczęty pojedynek byłoby wbrew prawu i obyczajom, każdy mieszkaniec Kawarrena wiedział to od dziecka. Spoglądali na Torię ze współczuciem i ciekawością. Wiele kobiet jej zazdrościło: gdyby tak samej stać się przyczyną pojedynku!

Jedna z mieszczanek chciała z dobrego serca pocieszyć biedaczkę. Toria odepchnęła jej dłonie i widząc, że nie ma już wpływu na postępowanie Dinara, spróbowała ucieczki, lecz za raz zawróciła, jak na uwięzi. Rozstępowali się przed nią prędko, w milczeniu, aby mogła zobaczyć wszelkie szczegóły mającej nastąpić walki. Toria stanęła na koniec wsparta o resor czyjejś karety, jakby pozostając w osłupieniu.

Przeciwnicy byli gotowi, stojąc naprzeciwko siebie, jak przystało na śmiertelnych wrogów. Soll szczerzył złośliwie zęby. Skoro miłość nie wyszła, będzie chociaż pojedynek! Wprawdzie rywal dosyć nikczemny. Widać, jak się mozoli, by stanąć na właściwej pozycji! Zdaje się, że jednak kiedyś brał lekcje fechtunku…

Egert powiódł wzrokiem po otaczających go twarzach, szukając Torii. Czy widzi to wszystko? Zrozumie wreszcie, że wybrała kijek zamiast siekierki? Pojmie swój błąd?

Zamiast Torii Soll spotkał się wzrokiem ze starszym mieszkańcem gospody, którego siwa głowa wznosiła się nad głowami tłumu niczym czubek sosny nad sadem owocowym. Spojrzenie starca było przenikliwe, lecz nie wyrażało żadnej emocji. Było w nim jednak coś, co się nie spodobało oficerowi. Potrząsnął głową i zamachnął się szpadą na studenta jak nauczyciel rózgą na niesfornego ucznia.

– A masz!

Student szybko odskoczył. W tłumie rozległy się śmiechy.

– Daj mu nauczkę, Soll!

Egert wyszczerzył się jeszcze bardziej.