Dolg jej nie dotknął, ale miała wrażenie, jakby położył rękę na jej dłoni, by dodać jej otuchy.
– Nie smuć się, moja mała! Dane ci jest coś wspaniałego i wielkiego, kochasz kogoś i on ciebie kocha.
Delikatność, zrozumienie, a zarazem ból w głosie Dolga sprawiły, że z oczu Lilji pociekły łzy.
– Ale to strasznie boli, kochać na odległość, nigdy nie móc mu powiedzieć o swoich uczuciach, nigdy mu tego nie okazać.
– Mogę to zrozumieć, chociaż nie do końca. Wiem, że ludzie odczuwają do siebie nawzajem pociąg, że łączą się, by przeżyć ze sobą całe życie, wiem, że to jest właśnie coś, czego ja nie mam, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jakie uczucia temu towarzyszą. Marco i ja często filozofujemy na ten temat, no ale teraz znowu jestem sam, bez niego.
Czy to stąd się bierze jego smutek? Że jest kimś, kto stoi jakby na zewnątrz normalnego, ludzkiego życia? Że nigdy nie będzie mógł nikogo kochać?
Jakie to musi być dziwne, rozmyślała naiwnie. Nie była w stanie wczuć się w taką sytuację.
– Czy to właśnie za tym tęsknisz? – zapytała cicho.
Długo na nią patrzył. Kompletnie czarne oczy, jego lemuryjskie dziedzictwo, sprawiały, że zakręciło jej się w głowie. Nie zaczaruj mnie teraz, synu czarnoksiężnika, myślała. Nie doprowadzaj mnie do tego, bym zemdlała i upadła na podłogę lub zapadła w sen czy zrobiła coś równie niemądrego!
A właściwie to dlaczego wszyscy nazywają Dolga synem czarnoksiężnika, skoro on sam jest co najmniej równie wytrawnym czarnoksiężnikiem? Chociaż nie tego samego rodzaju, co jego ojciec, Móri.
– Dlaczego uważasz, że ja tęsknię?
Lilja patrzyła niepewnie. Czyżby powiedziała coś niestosownego? Dolg sam odpowiedział na swoje pytanie:
– Owszem, masz rację. Ale ja nie mogę o tym rozmawiać.
– Przepraszam – szepnęła.
– Och, kochanie, nie zrozumiałaś mnie. Ja nie mogę o tym rozmawiać z nikim, nawet z Markiem, to zbyt… skomplikowane!
Wyjrzał na moment przez okno i odetchnął głęboko.
– Ja wiem, że jest coś, co mnie bardzo pociąga. Rozpaczliwie za tym tęsknię, ale nie jestem w stanie sprecyzować, co to jest.
– Czy mogę ci zadać bardzo osobiste pytanie?
– Naturalnie!
– To chyba nie jest… śmierć? To znaczy, kiedy myślisz, kim jesteś?
Uśmiechnął się leciutko.
– Nie, to nie to. To coś bardziej… subtelnego. Coś, co ma związek z pochodzeniem. A zarazem coś więcej. Nie potrafię tego opisać. Ufam jednak, że pewnego dnia to odnajdę.
– Ja też mam taką nadzieję – szepnęła Lilja i nie przejmowała się już tym, że łzy spływają jej po policzkach.
– Goram to szczęśliwy mężczyzna – rzekł Dolg ciepło. – On tylko nie wie, co jest dla niego najlepsze. Myślę, że w końcu odzyska rozsądek. A teraz chyba do nas wraca.
Wstali, Lilja pospiesznie otarła łzy.
– Wiesz co, Dolg – powiedziała, pociągając nosem. – Są w tej podróży chwile, których nigdy nie zapomnę. Takie, jak tamten wieczór na Kamczatce. Albo jak ta rozmowa z tobą. I dziś rano, kiedy szliśmy brzegiem morza. To niezwykłe, że mogę te chwile przeżywać z tobą i z Goramem. Najpiękniejsze chwile mojego życia… sama nie wiem, jak mam je określić.
– Cieszę się, że zamiast Armasa jest z nami Goram – wyznał Dolg. – Armas nie był dla ciebie miły.
– E, niegrzeczny też nie był, po prostu nie zwracał na mnie uwagi. Rzeczywiście było mi z tego powodu przykro.
– Rozumiem. Wiem, że z Goramem też masz kłopoty, ale chyba wolisz go mimo wszystko?
– Milion razy! – zawołała Lilja rozgorączkowana. – To wielkie szczęście, że mogę być z wami dwoma!
– Dziękuję ci – roześmiał się Dolg i otworzył Goramowi drzwi.
Teraz każdy dzień Lilji był piękny i radosny z powodu miłości do Gorama, ale też pełen rozpaczy, że musi się tak obojętnie uśmiechać do ukochanego i nie może mu powiedzieć tego wszystkiego, co w niej aż goreje.
Ale Dolg ma rację, myślała. Nic tak znowu wielu ludzi płonie z miłości, a to z tego powodu, że nie mają komu jej ofiarować. Ja mam Gorama. I wiem, że on także mnie kocha, nawet jeśli nasza miłość jest skazana na śmierć.
Dużą gondolę postanowili zostawić u pary Samojedów. Zapowiedzieli im, że w razie niebezpieczeństwa mają się w niej schować. Goram pokazał staremu, jak się otwiera i zamyka drzwi, prosił też, by zabrali ze sobą pieska. Z reniferami jest nieco gorzej, muszą pewnie zostać w zagrodzie jak przedtem. Stary dostał też pistolet z usypiającymi nabojami i odpowiednie instrukcje. Bardzo dumny machał im na pożegnanie, kiedy wyruszali mniejszą gondolą.
Ten pojazd miał swoje zalety. Zwrotny niczym błyskawica, nie tak widoczny, mógł się przedzierać przez lasy i wąskie przełęcze.
Niestety, nie można było zabrać na jego pokład zbyt wiele sprzętu.
Lilja, podróżując ponad syberyjską tundrą, rozmyślała, że tędy właśnie Vendel Grip wędrował w stronę Taran – gai. Tutaj wiele lat później przybył Daniel Lind z Ludzi Lodu i spotkał straszne potomstwo Tengela Złego.
Tutaj chodził z delikatną Shirą, córką Vendela, po jasną wodę dobra. Tutaj, w pięknych sosnowych lasach Taran – gai, słyszano tajemniczą grę na flecie. I tutaj Mar, pomocnik Shamy, żył w górach, do których teraz oni zmierzają. Tu wreszcie po długich walkach Mar skapitulował, pokonał złe dziedzictwo, jakie przyniósł na świat, i z miłości do Shiry odwrócił się od Tengela Złego.
Szybko zbliżali się do gór Taran – gai.
Pod nimi leżały opuszczone domostwa. Znowu widzieli czarne błocko, rozpylali więc gęste obłoki eliksiru Madragów. A potem patrzyli, jak wszystko za nimi zielenieje i rośnie, jak bujna roślinność pokrywa czarną maź.
Wracajcie do domów, Samojedzi! Obejmujcie znowu w posiadanie swoją własność! Ziemia jest żyzna, zapewni wam nowe życie!
Jeśli tylko potrafimy rozprawić się z tym, co was śmiertelnie wystraszyło, zakończyła Lilja niezbyt optymistycznie swoje rozmyślania.
Gondola leciała teraz wolniej. Na chybił trafił zaczęli przeszukiwać zbocza gór, choć nie bardzo przecież wiedzieli, czego szukają.
Nie było na czym się oprzeć. Tylko jakieś pogłoski o trzech strasznych bestiach, o zagrożeniu, jakimś dalekim wyciu, które sprawia, że ptaki milkną i szukają schronienia.
Nawet gest starego, kiedy pokazywał „w tamtą stronę”, był dość niepewny.
Latali tam i z powrotem ponad niższymi szczytami. Przeszukiwali wąwozy, łączyli się z Faronem i przedstawiali mu swoje koncepcje, on jednak nic nie mógł zrobić z tego miejsca, w którym się znajdował. Mówił tylko, że się z nimi zgadza i że muszą wyjaśnić tę tajemnicę, nim ruszą w dalszą drogę na zachód. Powiedział wyraźnie: „Myślę, że to nasz obowiązek”.
Marco miał własne zajęcia. Podobnie Mar i Shira; z Mórim nie udało im się nawiązać kontaktu, choć próbowali wielokrotnie. Dolg był zmartwiony.
Czuli się wydani na łaskę tych pustkowi, opuszczeni. W tym morzu naturalnego piękna i grozy oprócz nich znajdował się tylko samotny, stary Samojed z żoną, piesek i dwa renifery.
Jeśli pogłoski o trzech strasznych bestiach są prawdziwe, to mała rodzina znajduje się w niebezpieczeństwie. A w takim razie obowiązkiem trojga wysłanników Królestwa Światła jest owo ukryte zagrożenie usunąć. Oglądając się za siebie na miejsce, które przedtem odwiedzili, zyskiwali wspaniałe dowody na działanie swojego eliksiru. Cały teren na wschód od najdalszych krańców Uralu, od gór do ludzkiej siedziby, przy której zaparkowali swoją dużą gondolę, pokryty był bujną roślinnością. Wszystkie czarne zanieczyszczenia zostały usunięte, podobnie śnieg i lód. Nigdy chyba jeszcze tundra nic była taka zielona jak teraz.