– Tak jest! I właśnie dlatego powinniśmy bardzo dokładnie zbadać wodospad, zobaczyć, czy są tam jakieś ślady.
Goram głośno myślał:
– Może na drodze do źródła, w grotach, znajduje się jakieś podziemne jezioro? Może zostały tam z jakiegoś powodu uwięzione i powoli przekształciły się w stworzenia wodne?
– A czy nie sądzisz, że możliwość wyjścia na zewnątrz nadarzyła się już wtedy, kiedy Shira znajdowała się w grocie jasnej wody? – zapytał Dolg. – Pamiętacie przecież, że Góra Czterech Wiatrów pogrążyła się w morzu i już nigdy nie wyłoniła się na powrót.
– To możliwe. Ale żeby troje naraz?
– Czy to, co widzieliśmy, mogło kiedykolwiek być człowiekiem? – protestowała Lilja.
– Niewątpliwie. Zło znajdujące się w grotach, a także w nich samych, dokonało reszty.
Znowu zaległa cisza.
– No… to co teraz zrobimy? – zapytała w końcu Lilja.
Dolg westchnął.
– Nie mamy wyboru, musimy wracać do wodospadu. Uff, co takiego zatrzymuje gdzieś Shirę i Mara?
– Oni też nie mogliby tu zdziałać za wiele – rzekł Goram. – Potrzebujemy pomocy wielu duchów.
– Tak. Tylko że wszystkie duchy są zajęte problemami rozwiązywanymi przez Marca.
– Nie wszystkie – zaprotestował Goram. – Duchy czterech żywiołów pracują w norweskich górach, to prawda, ale pozostały duchy Móriego, po pracy w Zurychu są teraz wolne.
Dolg przeliczał w myśli duchy ojca, zastanawiał się, które mogłyby być tutaj przydatne.
– Owszem, dla kilku z nich znajdzie się u nas zajęcie – rzekł na koniec.
Goram wezwał Farona i otrzymał przygnębiającą odpowiedź, że wszystkie duchy znajdują się na Ziemi, gdzie razem z Shirą, Marem i wieloma innymi szukają Móriego, Berengarii i Armasa, którzy zaginęli!
– Och, nie – jęknęła Lilja.
– No tak – rzekł Dolg ponuro. – To teraz już wiemy, która grupa ma kłopoty.
Lilja i Goram milczeli. Wielka szkoda, że coś się stało z Armasem i Berengaria, najgorsze jednak, że chodzi również o ojca Dolga.
Starali się okazać swemu przyjacielowi jak najwięcej współczucia.
– Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby Faron był taki… poruszony – stwierdził Goram z niepokojem. – To niezrozumiałe zniknięcie całej grupy musiało zrobić na nim głębokie wrażenie.
Dolg, pochłonięty własnymi myślami, nie odpowiadał.
– Podobno Faron zamierzał sam udać się na Ziemię – ciągnął dalej Goram. – W końcu mu jednak odradzono.
– To dobrze, bo jako Obcy byłby szczególnie narażony.
Dolg jednak miał własne zmartwienia. Jego ojciec, czarnoksiężnik Móri, nie mógł tak po prostu zaginąć. Już dwa razy do tego dochodziło i zawsze wtedy leżał głęboko pod ziemią, pogrzebany za życia. Nie wolno dopuścić, żeby się to stało jeszcze raz.
Za pierwszym razem sam Dolg, jeszcze jako mały chłopiec, uratował Móriego. W drugim przypadku to Marco tchnął w niego nowe życie.
A gdyby to się miało powtórzyć? Dolgowi pociemniało w oczach, nie był w stanie słuchać toczącej się obok rozmowy.
W końcu dotarło do niego, co zamierzają. Muszą wrócić do zamarzniętego wodospadu, zaczaić się na tę istotę i…
No właśnie, i co?
– Czyście to dobrze przemyśleli? – zapytał.
– Nie – przyznał Goram. – Ale czy masz lepszy pomysł?
Dolg, oczywiście, żadnego pomysłu nie miał. Goram liczył na to, że gdyby prysnęli kroplę eliksiru na lód na wodospadzie, to ona go stopi i wtedy będą mieli lepszy widok.
Dolg spoglądał na ciemne chmury gromadzące się na horyzoncie. Zauważył, że przesuwają się coraz bardziej w ich stronę.
– Czy nie lepiej byłoby wylać tę kroplę z gondoli?
– Owszem – odparł Goram. – Ale w takim razie istota będzie miała czas zniknąć, zanim zdążymy się do niej dostać. Czy też do nich. Są przecież trzy.
Dolg nadal odnosił się do tego sceptycznie, jak bowiem Goram zamierzał podporządkować sobie trzy nieśmiertelne wodne potwory?
– Mamy przecież pistolety ze znieczulającymi nabojami – wyjaśnił Goram.
Dolg pokręcił głową.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Poza wszystkim nikt absolutnie nie przypuszczał, że na Ziemi napotkamy takie potwory! Naprawdę nieźle wpadliśmy!
Ciężkie chmury wisiały teraz nad ziemią nisko niczym mgła, powoli spowijały las, przez który Lilja, Dolg i Goram mieli przejść. Chmury, jak się okazało, były śniegowe. Śnieg początkowo zaczął padać leciutkimi płatkami, w miarę upływu czasu jednak gęstniał w zadymkę, tłumił głosy ludzi, które brzmiały bezdźwięcznie i głucho jak w tunelu.
Śnieg od dawna nie stanowił już dla Lilji tak wielkiej sensacji jak w pierwszych dniach na Ziemi. Znajdowali się przecież przez cały czas na północ od sześćdziesiątego równoleżnika i cokolwiek by mówić o oznakach wiosny, to przychodziła tu ona późno. Las, w którym się znajdowali, początkowo wolny był od śniegu, przynajmniej korony drzew, na ziemi zaś leżało to obrzydliwe czarne paskudztwo. W żlebach i miejscach zacienionych nadal zalegała skorupa niebieskawego, lśniącego lodu.
Teraz jednak pojawił się śnieg. I padał okropnie gęsty.
Nagle wszyscy troje zatrzymali się. Popatrzyli po sobie.
– Co to? – wyszeptała Lilja, szukając ręki Gorama. On natychmiast ujął jej dłoń, chciał ją uspokoić, chociaż sam był przerażony.
8
Usłyszeli jakiś dźwięk. Szeleszczący, syczący, coś jak ostrzeżenie. Lilja miała nawet wrażenie, że słyszy też groźne słowa, ale to pewnie tylko pobudzona wyobraźnia podsuwała jej takie przekonanie.
Stali wysoko w lesie, śnieżna zadymka wciskała się między drzewa niczym lepka wata. Nieco w bok od nich wzdłuż górskiej ściany rozciągało się osypisko wielkich kamieni, które musiały stoczyć się z gór. Ogromne głazy leżały jeden na drugim. To właśnie stamtąd przyszło owo przerażające ostrzeżenie.
– Nigdzie tutaj nie ma wody – stwierdziła Lilja.
– Nie – powiedzieli równocześnie obaj mężczyźni tak samo cicho.
Znowu rozległ się szelest, niczym stąpanie wielu lekkich stóp.
– Wziąłeś aparat fotograficzny, Goram? – zapytał Dolg.
– Tak, ten do robienia zdjęć w ciemnościach.
– Znakomicie!
Goram był najodważniejszy, zaczął się wspinać po kamieniach.
– Bądź ostrożny – błagali Dolg z Lilja.
Goram zapalił reflektor i wypatrywał między kamieniami. Lilja stała jak na szpilkach. Wbijała palce w ramię Dolga tak mocno, że na pewno będzie miał siniaki.
– Te kamienie zalegają bardzo głęboko – poinformował Goram. – Rumowisko jest wielkie, w dole mnóstwo różnych przejść i korytarzy. Ciągną się daleko w głąb, nie widzę, jak daleko.
– Zejdź stamtąd – błagała Lilja nerwowo.
Goram nie odpowiadał, zgasił reflektor, ujął aparat fotograficzny. W tej samej chwili pod kamieniami znowu zasyczało, zabulgotało, zaszeleściło. Obrzydliwe dźwięki zbliżały się bardzo szybko. Goram uniósł aparat w górę i nacisnął spust, potem zeskoczył z kamienia i wrócił do przyjaciół.
– Chodźcie! Nie wiem, czy udało mi się zrobić zdjęcie, ale musimy się stąd zbierać!
Złapał Lilję za rękę i wszyscy pobiegli. Dolg jeszcze się obejrzał.
– Cokolwiek to było, nie wyszło na powierzchnię.
– Wiem o tym. Zatrzymało się tam na dole w pół drogi.
– Chciało nas tylko przestraszyć?
– Chyba ostrzec. Następnym razem uderzy.
– To była tylko jedna istota? Zdawało się, że jest tego mnóstwo – wykrztusiła Lilja. Miała problemy, żeby nadążyć za mężczyznami.
– Tylko jedna.
– Ale to coś dużego? – zapytał Dolg.
– Mniej więcej naszego wzrostu.