Pokrywa lodowa znowu stawała się grubsza. Cały archipelag Svalbard zniknął pod masami lodu, zalegającymi od północnej Norwegii do bieguna północnego. Martwił ich ten widok. Do czego to wszystko doprowadzi?
Znajdowali się teraz nad pokrytym lodem morzem, więc Lilja mogła się trochę przespać. Była wiosenna noc, z tym szczególnym, lekko mieniącym się blaskiem, który przynosi zapowiedź lata. Lampki na tablicy rozdzielczej błyszczały niczym różnokolorowe latarenki.
Dolg przyszedł do Gorama i usiadł obok.
– Czy mogę cię o coś zapytać? – rzekł tym swoim łagodnym, jakby ostrożnym głosem.
– Naturalnie – odparł przyjaźnie Goram, który bardzo lubił i podziwiał Dolga.
– Słyszałem, że jakiś czas temu miałeś zamiar opuścić Królestwo Światła. Na zawsze. Że nie byłeś w stanie pełnić dłużej swojej elitarnej służby. Ale potem jednak zmieniłeś zdanie. Nie do końca zrozumiałem, o co to wtedy chodziło.
– O Lilję, jak zawsze – odparł Goram ochryple.
– Tak, no tak, to jasne. Ale dokąd zamierzałeś się wtedy udać? Nad tym się zastanawiam…
Goram opowiedział mu dokładniej o służbie elity Strażników dla Świętego Słońca. O tym, że ich obietnice są jak śluby, święte i absolutnie wiążące. Jest tylko jedno wyjście. Jeśli taki Strażnik stwierdzi, że nie jest już godzien pełnić służby, to powinien odejść do tego ogromnego światła, z którego powstało Słońce.
– Jak się to ma stać? – pytał Dolg, a Goram wyjaśnił, że trzeba wtedy polecieć na siostrzaną planetę, na której znajduje się przejście, tajemna droga do sfery wielkiego światła. Tam Strażnik zostaje opiekunem tych, którzy potrzebują pomocy. Wchodzi do grupy tych, którzy przyjmują umarłych, wspierają słabe duchy opiekuńcze…
Dolg się zamyślił.
– Żałujesz, że zmieniłeś zdanie?
To była dla Gorama trudna sprawa.
– Wiele razy się nad tym zastanawiałem. Nie, nie żałuję. Móc być razem z tobą i z Lilją… Bardzo się wtedy bałem ponownego z nią spotkania, ale za nic bym nie oddał tych dni. Niezależnie od tego, jakie straszne przeżycia czekały nas pod koniec, uważam…
Goram przerwał.
– Teraz jednak zastanawiam się nad porzuceniem naszego związku czy zakonu, jakby się to powiedziało dawniej. To znaczy nie chcę już należeć do elitarnych Strażników.
Dolg spoglądał na niego spod oka.
– Mógłbyś to zrobić?
– Chyba nie. Nasz przywódca ma się z nami spotkać na Islandii, żeby ze mną porozmawiać.
Dolg uśmiechnął się:
– A to znaczy, że musimy wylądować na Islandii!
– Tak.
– To najlepsze, co mogłeś mi powiedzieć! Znowu zobaczę Islandię! Wybacz mi, ty masz takie poważne problemy, nie powinienem się tak cieszyć.
– Ależ powinieneś, możemy sobie na to pozwolić. Sprawiasz wrażenie, jakby ci ubyło lat, cienie z twoich oczu gdzieś zniknęły. Czy wyspa sag naprawdę aż tak wiele dla ciebie znaczy?
– To nie tylko to, mój przyjacielu. Przeczuwam mianowicie, że nareszcie znalazłem ukojenie dla mojej wiecznej tęsknoty. Dzięki Lilji.
Dolg wrócił na swoje miejsce. Goram nic a nic z tego nie rozumiał.
Przywódca Strażników czekał na nich w umówionym miejscu, daleko od jakichkolwiek ludzkich siedzib, na od dawna opuszczonych terenach Raudnestadir u podnóża wulkanu Hekla. Opowiadano, że okropnie tam straszy. Do tego stopnia, że wszyscy osadnicy szybko zwijają swoje manatki i uciekają. Ale to chyba bliskość Hekli nadawała okolicy ten ponury wygląd i góra była także odpowiedzialna za złą sławę.
Lilja, która łatwo ulegała nastrojom, rozglądała się z lękiem wokół, przyglądała się porośniętym trawą ruinom zabudowań, wyglądającym teraz jak wzniesienia, i na równinie, i wyżej na zboczach wulkanu. Krajobraz był cudownie piękny, lecz taki smutny, że Lilja patrzyła głęboko wzruszona. Ale jej nadgarstek wciąż pokryty był rozległym sińcem po uścisku żelaznej ręki demona, a jej dusza znajdowała się po spotkaniu z nim w okropnym stanie.
Wolałaby, żeby Dolg nie wspominał o tutejszych strachach.
Skuliła się jeszcze bardziej na widok idącego im na spotkanie szefa Strażników. Taki był wysoki, surowy, pełen godności. Przy tym nie mógł być zadowolony z jej obecności w życiu Gorama, o, nie.
Przywitał się powściągliwie i najpierw zwrócił się do syna czarnoksiężnika, rozradowanego teraz, że znowu znalazł się „w domu”.
– Dolg, są wiadomości o twoim ojcu.
– Tak? – ucieszył się Dolg.
– Po tym, jak duchy natrafiły na jego ślad, usłyszeliśmy słabe sygnały. Wygląda na to, że żyją, wszyscy troje, chyba wkrótce ich zlokalizujemy. Jedno tylko nas niepokoi. Otóż oni na pewno nie znajdują się tam, gdzie powinni, czyli w Ameryce Środkowej.
– A gdzie?
Głębokie westchnienie.
– Nigdzie.
Ta odpowiedź na moment odebrała wszystkim zdolność rozumowania.
W końcu Dolg powiedział matowym głosem:
– No tak, to dająca do myślenia wiadomość.
Chętnie dowiedziałby się czegoś więcej, szef Strażników sprawiał jednak wrażenie, że najbardziej zajmuje go sytuacja Gorama, wobec czego Dolg zrezygnował.
Zamyślony chodził po okolicy. Miasta takie jak Reykjavik czy Akureyri nie bardzo go interesowały, ponad wszystko natomiast pragnął raz jeszcze zobaczyć centralne tereny wyspy. Lilja zdążyła z dużej wysokości rozpylić tutaj eliksir i rezultaty nie dawały na siebie czekać. Wczesnowiosenna roślinność bujnie pokrywała ziemię, śnieg topniał na potęgę. Islandia była piękniejsza niż kiedykolwiek.
W milczeniu pozdrawiał drogie, tak dobrze znane szczyty gór wokół Raudnefstadir. Tindafjallajökul. Thrihyrningur… Te trzy szczyty nosiły nazwy Ymir i Yma oraz imię małego synka tych dwojga postaci z mitologii nordyckiej, Sindri. Dolg znał Islandię bardzo dobrze dzięki swemu długiemu pobytowi u elfów. Elfy, rzecz jasna, miały na wszystko zupełnie inne określenia, on wiedział jednak także, jak mieszkańcy wyspy ochrzcili swoje góry i doliny, osady i jeziora.
Przyjazd tutaj napełnił go przekonaniem i stanowczością, której od bardzo dawna potrzebował.
Lilja podeszła nieśmiało, zaczekał na nią.
Dziewczyna była poważnie zmartwiona. Kiedy Goram rozmawiał na uboczu ze swoim przełożonym, ona zwierzyła się Dolgowi, że pojemnik na życiodajny eliksir jest już całkiem pusty.
– Ale przecież wypełniliśmy nasze zadanie?
Spuściła głowę.
– Nie całkiem. Zostały jeszcze dwa cyple w Fiordach Zachodnich.
– Latrabjörg? Snaefellness?
– Nie, nie o nie chodzi. To te dwa zamykające Arnarfjördur. Nagle pojemnik okazał się pusty. Ale może to nie takie ważne? Jeśli tam nikt już nie mieszka, to…
– Natychmiast to sprawdzę – obiecał Dolg. – Kiedyś tam byłem i chętnie jeszcze raz zobaczę fiord.
Szukał poprzez sieć telefoniczną, aż trafił na ludzkie głosy w Thingeyri i Bildudalur. Pochwalono go za znakomity islandzki, trochę staroświecki, ale bardzo poprawny. O, tak, staroświecki, pomyślał Dolg rozbawiony. To było przecież trzysta pięćdziesiąt lat temu!
Powiedziano mu, że owszem, na każdym z obu cyplów mieszkają jacyś samotnicy. Jeden przez okrągły rok, drugi tylko latem ze swoim inwentarzem. Ostatni człowiek w Lokinhamrar.
We wzroku Dolga pojawiło się rozmarzenie. Lilja zrozumiała, że tęskni do tych miejsc, zdawało się jednak także, że jego wzrok kryje coś jeszcze. Nie chciała mu przeszkadzać, czekała więc w milczeniu. Wiatr szeleścił w wysokiej zeszłorocznej trawie, pośród której krzewiła się już wiosenna zieleń. Kompletnie zapomniała o strachach, teraz wchłaniała jedynie piękno Dolgowej Islandii. Czyste powietrze, światło, to niezwykłe, osobliwe światło, jakie nigdzie indziej nic istnieje. I zapach, mocny, ostry, ale bardzo przyjemny. Białe kratery Hekli tak strasznie blisko.