– Więc nie wybierasz się do Gjáin? – zapytała Lilja.
Dolg patrzył gdzieś w dal i długo nie odpowiadał.
– Nie. Nie tym razem – rzekł w końcu. – Tak łatwo tam zostać.
U elfów tak, rzeczywiście bardzo łatwo. Lilja uspokoiła się.
Przełożony elitarnych Strażników udał się do bazy na Grenlandii, podczas gdy druga gondola kierowała się ku zachodniej Islandii. Kiedy zbliżyli się do wodospadu Dynjandi, który był widoczny z bardzo daleka, Dolg powiedział rozmarzony:
– Po drugiej stronie tej wielkiej równiny, od północy, leży Isafjördur. Eyri. Kyrkjubol. Tak więc krąg się zamyka.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Lilja niespokojnie.
Dolg odwrócił głowę i popatrzył na nią tymi swoimi jakby nie mającymi dna oczyma.
– Tam zaczęła się historia czarnoksiężników. Tam dziadek i pradziadek mojego ojca zostali spaleni na stosie przez fanatycznych pastorów i przesądnych, histerycznych ludzi.
Nic podobały im się słowa „krąg się zamyka”, nic jednak nie powiedzieli. Dolg podjął decyzję, oni zaś mogli tylko żywić nadzieję, że znowu go spotkają, kiedy misyjna wyprawa na cyple dobiegnie końca.
Zrobił się tymczasem późny wieczór, postanowili więc wszyscy przenocować w pobliżu wodospadu. Daleko od ludzi, w pięknym otoczeniu. Zjedli razem pyszną kolację, znowu tylko we troje, jak w tamtych nudnych dniach nad Morzem Karskim, a potem poszli oglądać wodospad. Wieczór wciąż był jasny, a wodospad wspaniały. Śmiali się i żartowali, robili sobie nawzajem zdjęcia, Goram i Lilja chcieli mieć zdjęcia na tle wodospadu, nie odważyli się jednak stanąć zbyt blisko siebie.
– Och, dajcie już spokój – powiedział Dolg, który przecież wiedział więcej niż oni, ale obiecał, że będzie milczał. – Przysuńcie się do siebie! Ty, Goram, obejmij ją ramieniem, a ty, Liljo, przytul się do niego, i śmiejcie się, cieszcie, że wieczór taki piękny!
To prawda, wieczór był piękny, śmiech pojawił się sam z siebie, a potem trudno już było przestać. Powoli przepełniała ich radość, poczucie bliskości drugiego człowieka, a islandzkie „krie”, czyli rybitwy czerwonodziobe, krzyczały przejmująco nad brzegami fiordu.
To także taka chwila, której się nie zapomina, pomyślała Lilja. Zdążyła nazbierać już sporo takich chwil. Gromadziła je i chowała na później, żeby mieć co wspominać, kiedy już w domu, w Królestwie Światła, tęsknota za Goramem dokuczy zbyt mocno.
Jeśli kiedykolwiek tam jeszcze wrócą.
Chociaż, dlaczego by nie? Problem polega tylko na tym, czy będą mieć sumienie wyjechać, pozostawiając własnemu losowi zaginionych: Móriego, Berengarię i Armasa.
Lilja była pewna, że nie potrafią się tak zachować.
Kiedy następnego ranka obudzili się w gondoli, Dolga nie było. Wiedzieli, że zamierzał pójść do osad leżących nad fiordem, by kupić tam jeepa.
– Mam wrażenie, że on coś przed nami ukrywa – westchnęła Lilja. – Dlaczego nie pozwolił, byśmy odwieźli go na miejsce?
– On wie, co robi – odparł Goram krótko. – Ma swoje powody.
Wznieśli się gondolą bardzo wysoko i wypatrywali z góry jego sylwetki. Dolga jednak nigdzie nie było.
19
Dolg miał szczęście. Już w pierwszym obejściu, do którego trafił, dowiedział się, że najbliższy sąsiad, pewien starszy mężczyzna, ma jeepa do sprzedania. Nie miał komu go przekazać.
Dolgowi bardzo to odpowiadało.
Chociaż określenie „ najbliższy sąsiad” na islandzkiej wsi miewa zupełnie inne znaczenie niż gdzie indziej. Czasami do najbliższego sąsiada można mieć ze trzydzieści kilometrów. Tu akurat nie było tak źle, ale Dolg musiał długo maszerować, nim dotarł do właściwego miejsca.
Jeep był naturalnie starej marki, ale chodził, a to najważniejsze.
– Czy musisz go kupować? – zapytał właściciel. – Równie dobrze mógłbym ci go pożyczyć, jeśli chcesz.
Dolg uśmiechnął się do ufnego staruszka.
– W takim razie musiałbyś go odebrać z Lokinhamrar – wyjaśnił.
– Z Lokinhamrar? – zawołał przestraszony staruszek. – Nie, nie jeżdżę tamtędy. I powiem ci, że nie mam ochoty popełniać samobójstwa. Co zamierzasz tam robić?
– Och, mam interes. I upłynie trochę czasu, zanim stamtąd wrócę.
Tak więc gospodarz dostał pieniądze, a Dolg jeepa. Kiedy na Ziemi rozmawiał z nieznajomymi, wkładał zawsze ciemne okulary, dzięki czemu unikał pytań o swoje niezwykłe oczy. To było najprostsze wyjście.
Rozpoczął od cypla położonego bardziej na południe. Jechał aż do Selardalur, gdzie jeden człowiek mieszkał przez cały rok. Zatankował i wypytał o jakość drogi. Powiedziano mu, że owszem, niezła.
W euforycznym nastroju Dolg jechał przed siebie, po jednej stronie miał morze, a po drugiej strome, poszarpane skały. Tu i ówdzie, na jednym czy drugim cyplu, patrzył w dal na linię brzegową, a wtedy widział jeden skalisty cypel za drugim w długim szeregu, wszystkie wysokie na kilkaset metrów. I wiedział, że musi okrążyć je wszystkie, zanim znajdzie się na samym końcu tego szeregu, w Selardalur. Na drugim brzegu pięknego Arnarfjördur ciągnął się inny wydłużony cypel; na nim znajdowało się Lokinhamrar w Haukadalur, i tam miał się udać później. Wszystkie cyple i półwyspy w Fiordach Zachodnich wyciągały się w morze niczym palce lub wielkie kraby uczepione północno – zachodniego rogu Islandii. Wszystkie schodziły stromo w morze, pełne małych zatoczek oddzielających od siebie gigantyczne skały, zatoczek, nad którymi osiedlali się ludzie, czepiali się lądu, kulili w niewielkich domkach, kiedy zimowe sztormy szalały na morzu.
Dolg od czasu do czasu przejeżdżał nad taką zatoczką, wysiadał wtedy z jeepa, wylewał parę kropel eliksiru Madragów na ziemię z nadzieją, że w drodze powrotnej będzie mógł się przekonać, czy zostawił po sobie jakieś ślady. Domy stały opuszczone, zrujnowane, były świadectwem, że to ludzie w końcu przegrali walkę o przetrwanie tu nad morzem i w miarę rozwoju nowoczesnej techniki i dobrobytu przenosili się w bardziej zaludnione okolice. Dolg żywił też podejrzenie, że to, co dawało im utrzymanie, czyli ryby, zostało doszczętnie wyniszczone, przez tę właśnie nowoczesną technikę…
Nie zatrzymywał się nigdy na dłużej w tych urokliwych miejscach nad zatokami, ich widok ranił mu serce. W jednej z takich zatok żółty, sypki piasek za – krył wszystko – był to brutalny dowód zwycięstwa natury nad człowiekiem.
Dolg jednak nie poddawał się przygnębieniu. Jechał dalej w ten piękny dzień, czuł się taki lekki i szczęśliwy, że znowu znajduje się na Islandii. Zapach morza go upajał.
Podróż do Selardalur mijała bez problemów. Oczywiście, odczuwał niekiedy cień smutku, oczywiście, z żalem zauważał wszędzie brak pasących się owiec i koni, choć trawa zaczynała się zielenić, nic jednak nie było w stanie zepsuć mu radości z wyprawy. Tą drogą rzadko podróżowali turyści, znajdowała się zbyt na uboczu, choć była taka piękna, że sprowadziłby chętnie cały świat i pokazywał.
Kiedy był już dość daleko, dała o sobie znać jedna z jego nadprzyrodzonych zdolności. Widział. Widział liczne okręty z dawno minionych czasów, jak rozbite leżą na dnie morza pod skałami, widział rybaków, którzy na cyplu poświęcali życie, by zapewnić rodzinie to, co najpotrzebniejsze, widział, jak schodzą po skałach na dół w miejscach, gdzie nikt by nie uznał tego za możliwe. Wielu zginęło w czasie akcji ratunkowych, ale nikt nie pozostawał głuchy na wołanie ze statków i łodzi o pomoc. Dolg musiał się zatrzymać i otrzeć oczy, kiedy uświadomił sobie, w jakich strasznych warunkach żyli ci, którzy mieszkali na wybrzeżu dawno, dawno temu.