– Bardzo chętnie – roześmiał się Dolg. – To wszystko są wymierające plemiona. Potrzebują prawdziwego wsparcia, by przetrwać.
Wylądowali i potem długo grzali się przy gorącym źródle w osłoniętej kotlince.
Lilja siedziała trochę na uboczu i przyglądała się obu mężczyznom. Odczuwała wielkie, obezwładniające szczęście, że może to wszystko przeżywać, a w dodatku razem z nimi.
Dolg, taki pełen ciepła, opanowany, tajemniczy. I Goram! Goram zastąpił Armasa, który ostentacyjnie odnosił się do niej z dystansem. Wprost nie wierzyła, że będzie w stanie spokojnie powitać Gorama. Tego ranka, kiedy oczekiwali przybycia jego gondoli, bała się, że zemdleje albo zacznie płakać, albo popełni jakieś inne głupstwo, ale wszystko poszło gładko.
Później przez cały czas trzymali się z dala od siebie, ale przestrzeń między nimi wypełniała się jego niezwykle intensywną obecnością. Lilja była boleśnie, przerażająco boleśnie świadoma jego bliskości, a bardzo wiele jego gestów, min i reakcji mówiło jej, że on czuje to samo. Kiedy ze sobą rozmawiali, w głosach obojga drżała tęsknota, której nie byli w stanie ukryć.
W każdym razie Lilja wyobrażała sobie, że słyszy coś takiego w jego głosie. Przepełniało ją jednak tyle nadziei, że mogła słyszeć naprawdę wszystko.
W gorących źródłach syczało i bulgotało. Opary siarki unosiły się nad ziemią, ale zapach nie peszył Lilji. Akurat teraz i akurat tutaj wszystko było w najlepszym porządku.
Jakiś dziwny dźwięk z powietrza sprawił, że wszyscy troje podnieśli głowy.
– Spójrzcie! – zawołała Lilja. – Ptaki! Wielkie ptaki lecące kluczem!
– Dzikie gęsi – stwierdził Dolg.
I wyrecytował cicho, jakby sam do siebie:,Jaka to tęsknota w wiosenną noc gna na północ ten ptasi klucz?”
W oczach Lilji rozbłysły łzy. Taki piękny i smutny wydał jej się ten wiersz. I cała ta sytuacja, klucz gęsi w drodze na północ, do krainy, która być może już nie istnieje. Może na dawnych swoich terenach lęgowych ptaki zastaną tylko śnieg i lód? I Dolg ze swoją wieczną tęsknotą do pięknej, ale nieurodzajnej Islandii, on, który otoczony jest w Królestwie Światła największym luksusem. No i wreszcie ona sama oraz Goram ze swoją nieutuloną tęsknotą…
Goram wykorzystał okazję i wysłał do Rama raport na temat sytuacji na północy. Głęboko zaniepokojeni długo rozmawiali o możliwych środkach zaradczych. Ram obiecał skontaktować się z Faronem i Erionem, dziękował za obserwacje, jakie na północnych terenach podbiegunowych poczyniła pracująca tu trójka. Powiedział też, że niedługo spotkają się wszyscy, grupa Rama i naukowcy, w pewnym hotelu w górach norweskich. Zakończył pytaniem, czy im czegoś nie potrzeba na tej Dalekiej Północy.
– Nam? Skąd? – roześmiał się Goram. – Przydzielono nam najłatwiejszy z możliwych teren. Żadnych trudności. Na północ, wzdłuż wybrzeży Oceanu Lodowatego, rozciąga się tylko tundra z małymi osadami tu i ówdzie. To wielka radość móc zapewnić samotnym plemionom trochę lepszą wegetację. Poza tym nie uważam, by oni sami potrzebowali zbyt wiele eliksiru. To ludzie z natury dobrzy. Nie, nie napotykamy żadnych problemów.
Taką wiadomość Goram przekazał Ramowi. Ale działo się to, zanim dotarli do wybrzeży Morza Karskiego.
Często lądowali, by odwiedzić samotnie położone wioski, dowiedzieć się, jak ludzie tam żyją i czy im czegoś nie potrzeba. Mieszkały tu liczne plemiona, często blisko spokrewnione z Rosjanami, zawsze jednak można było odnaleźć jądro pierwotnej kultury. Byli to Czukcze i Jakuci, Ostiacy i wiele, wiele innych. Niektórzy prowadzili osiadły tryb życia w osadach z normalnymi domami, wielu jednak utrzymywało się z hodowli półdzikich reniferów, polowania i rybołówstwa. Ci skarżyli się często, że tak wiele gatunków zwierząt wyniszczono, a wtedy Dolg im obiecywał, że niedługo będzie lepiej.
Tubylcy przyjmowali gości spadających jakby z nieba niezwykle serdecznie, chcieli pożyczać swoje żony Dolgowi i Goramowi, sami zaś pragnęli kupić od nich Lilję. Proponowali za nią różne rzeczy, na przykład skórzaną kurtkę. Albo trzy cielaki renifera. Najwyższą cenę oferował mężczyzna z małego domku, tak się zachwycił piękną blondynką, że chciał za nią dać całe stado reniferów.
Dolg musiał za każdym razem używać wszystkich swoich umiejętności dyplomatycznych, by wyperswadować gospodarzom ten handel, a wtedy Goram oddychał z ulgą.
Gdy jednak on sam, Goram, wysiewał najpiękniejsze, bardzo szybko rosnące kwiaty przed jurtami i ziemiankami oraz sadził wielkie ilości wszelkich warzyw, zdobywał wdzięczność i serca kobiet.
Pytanie, skąd obcy przybywają, było poniżej godności ludzi z północnych plemion. Dolg jednak przedstawił im wyjaśnienia, które przyjęli bez dalszych dociekań.
Gdyby wszyscy ludzie na Ziemi byli tacy jak oni, myśleli więc sobie owi obcy, wsiadając do gondoli, by odlecieć dalej.
Odwiedzili po drodze małą wioskę na wschód od półwyspu Tajmyr i kontynuowali drogę na zachód, gdy Goram coś zauważył.
Zwrócili uwagę, że przed jedną z chat panuje jakiś niepokój. Dziedziniec pełen był ludzi, najwyraźniej przybyszów.
– Dolg, tam trwa chyba międzyplemienna kłótnia! Widocznie jacyś obcy wdarli się na nie swoje terytorium.
– Chyba masz rację. O ile pamiętam, tu powinni mieszkać Jurat – Samojedzi – mruknął Dolg.
– To się musiało stać całkiem niedawno. Dolg, oni się boją! Szczerze mówiąc, są śmiertelnie przestraszeni!
– Chyba powinniśmy zapytać, o co tam chodzi.
– A ci Samojedzi, czy oni nie mieli czegoś wspólnego z Ludźmi Lodu? Z Shirą?
– Tak, rzeczywiście. Shira pochodzi z Jurat – Samojedów. Wkrótce będziemy na ich terytorium.
Goram oglądał się za znikającym w oddali małym rybackim osiedlem nad brzegiem Oceanu Lodowatego.
– Mnie się zdaje, że oni tam zebrali się wszyscy – powiedział.
– No, to liczne plemię rozproszone na ogromnych terenach, na zachodzie ich osiedla sięgają Morza Białego – uśmiechnął się Dolg.
Lilja nie znała dokładnie całej historii Ludzi Lodu. Goram również nie. Wobec tego Dolg, który przecież także nie był spokrewniony z Ludźmi Lodu, ale przynajmniej czytał kroniki Gabriela, opowiedział im w wielkim skrócie historię Shiry i Mara.
– Oni powinni być teraz z nami – stwierdziła Lilja rozmarzonym głosem.
Siedziała tak blisko Gorama, że mogła czuć ciepło jego ciała.
– Masz rację – zgodził się Dolg. – Może powinniśmy ich wezwać. Jeśli nie…
Długie milczenie sprawiło, że Lilja i Goram równocześnie zadali pytanie. Dolg ocknął się, ale nie odpowiedział. Wpatrywał się w ziemię, nad którą lecieli.
– Tam, w dole, płynie rzeka Jenisej – pokazał. – Ale czy nie zauważyliście, że dzieje się coś szczególnego z tundrą pod nami?
Był dzień. Doszli do wniosku, że nie muszą już latać tylko nocą, w tych słabo zaludnionych okolicach była to najzupełniej zbędna ostrożność.
– Taaak – wykrztusiła Lilja. – Śnieg jest czarny.
– No właśnie, zresztą ziemia, gdzie nie ma śniegu, również.
– A tak być nie powinno – stwierdził Goram.
– Może właśnie dlatego mieszkańcy tych okolic przenieśli się dalej… – zastanawiała się Lilja.
– To samo sobie pomyślałem – przytaknął Dolg. – Tutaj musi być trudno wykarmić renifery.
Lilja siedziała i rozkoszowała się myślą, że Dolg jest tego samego zdania co ona. Coś takiego bardzo nieśmiałemu człowiekowi poprawia nastrój i zwiększa zaufanie do siebie.
Goram miał się znacznie gorzej. Ona jest tak blisko…
Święte Słońce, modlił się w duchu. Ja naprawdę chcę ci służyć. Ale ona tutaj jest. A ja tak strasznie pragnę ją ochraniać, przytulić do siebie, poczuć ciepło jej skóry. Pomóż mi, Święte Słońce, nie potrafię znaleźć wyjścia z tej sytuacji, serce mi się kraje, kiedy pomyślę… Nigdy bym nie przypuszczał, że tęsknota może być taka silna, taka głęboka! Pomóż mi przetrwać tę wyprawę tak, by moje zobowiązania wobec ciebie nie zostały naruszone!