– Jak sobie życzysz. Chcę ci tylko zakomunikować, że Dolg zajął twoje miejsce w gronie elitarnych Strażników. Pragnął przejść do wielkiego światła, by dzięki temu odnaleźć ojca. Tak więc ty, Goram, jesteś wolny – oznajmił uroczyście. – Tym samym zostałeś zwolniony ze służby dla Świętego Słońca.
Jeśli oczekiwał ze strony Gorama wielkiej wdzięczności, to popełnił błąd.
Jego podwładny stał i długo się w niego wpatrywał z coraz większą wściekłością w czarnych oczach.
– Od kiedy o tym wiedziałeś? – zapytał w końcu Goram z wymuszonym spokojem.
– Od naszego pobytu w wymarłej osadzie u stóp Hekli na Islandii. Uważałem jednak, że nie powinienem ci o tym mówić, zanim…
– Ty uważałeś – warknął Goram, a wściekłość narastała w nim jak w szykującym się do wybuchu wulkanie. – Ty uważałeś? A wiesz, że przez to zepsułeś mi najpiękniejsze przeżycie, bo obarczyłeś mnie poczuciem winy za coś tak wspaniałego, jak prawdziwa miłość?
– To jedynie dla twojego dobra – zaczął przełożony.
Gniew Gorama osiągnął punkt krytyczny i zaciśnięta pięść trafiła przełożonego w brodę. Ów wyniosły, władczy Strażnik runął na kupkę twardego śniegu.
– Ulżyło mi – powiedział Goram lodowatym głosem.
Lilja i Strażnicy patrzyli ze zgrozą na to, co się stało, ale przełożony Strażników wstał, obmacując najwyraźniej obolałą szczękę.
– Dziękuję ci, Goram. Zasłużyłem na to – rzekł spokojnie. – Nie, nie tylko ze względu na ciebie, lecz także ze względu na pewną kobietę, której zniszczyłem życie.
Lilja wtrąciła z ufnością:
– Może nie jest jeszcze za późno, żeby to naprawić?
Strażnik spojrzał na nią spod oka, ruszając równocześnie szczęką w różne strony.
– Tak sądzisz? Nie wiem, chyba ona mnie teraz po prostu nienawidzi.
Mimo to w jego wzroku pojawił się błysk nadziei. I jakby cień decyzji.
– Musimy się spieszyć – przypomniał jeden ze Strażników. – Ta baza została odkryta, nie możemy jej dłużej utrzymywać. Musimy zjechać na dół.
Goram się wahał.
– Ja bym najchętniej pomógł w poszukiwaniach grupy Móriego.
– Ja również! – zawołała Lilja, choć podobno nienawidziła myśli o nowym zadaniu i kolejnych wysiłkach.
– O, nie, ty nie – powiedział Goram. – Mnie nie zwiedziesz. Już cię więcej nie narażę na cierpienia.
Przełożony nieoczekiwanie okazał się bardzo współczujący.
– I Goram, i Lilja otrzymali głębokie rany, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Ponieważ tej bazy nie można dłużej użytkować, proponuję, byśmy jak najszybciej zatarli wszelkie ślady i na jakiś czas zniknęli w Królestwie Światła. Jeśli Goram czy któreś z was będzie chciało później jeszcze wrócić na Ziemię, to porozmawiamy o sprawie w domu. Wtedy też będziemy prawdopodobnie więcej wiedzieć o losach Móriego i jego grupy, a także, gdzie ich szukać. A tymczasem ja podejmę starania zmierzające do rozwiązania zakonu elitarnych Strażników. Już dawno powinno się było to zrobić – zakończył, cierpko.
Teraz Goram wystąpił w obronie instytucji, którą jeszcze tak niedawno odsądzał od czci i wiary.
– Myślę, że raczej powinniśmy na nowo przedyskutować regułę. Bo ja się bardzo wiele nauczyłem jako elitarny Strażnik, poza tym nadal czczę Święte Słońce i chcę mu służyć. Natomiast uważam, że restrykcje są za surowe. Nikt nie staje się gorszy dlatego, że kocha innego człowieka albo że się czasem zabawi, zamiast żyć w zupełnej ascezie. Myślę, że wszyscy członkowie włączą się do dyskusji nad nową strukturą.
– Chyba masz rację – powiedział przełożony, nagle taki zgodny, jakby tamten cios pięścią skierował jego myśli na właściwe tory. Chyba jednak nie tylko to, widocznie proces dokonywał się w nim już dawniej.
– Spieszmy się teraz – ponaglali Strażnicy. – Oni mogą tu w każdej chwili wrócić.
Zaczęli więc usuwać ślady swojej obecności.
– A kim oni byli? – zapytała Lilja.
– Nie wiemy – odpowiedział jeden ze Strażników. Wszyscy przerwali pracę, by go posłuchać. – Samolot leciał tak wysoko i tak szybko, że nie widzieliśmy żadnych oznakowań. Trzeba jednak powiedzieć, że strzelali celnie.
– To był tylko jeden samolot? – zdziwił się Goram.
– My widzieliśmy tylko jeden, który odlatuje kawałek i wraca. Ale, oczywiście, mogło ich być więcej.
Zachmurzyło się, wszystko zrobiło się szare i nieprzyjemne, chmury wisiały nisko nad ogromnym lodowcem, pokrywającym większą część Grenlandii. Chmury są dobre, uważali mężczyźni. Wrogie samoloty ich teraz nie odnajdą.
– Ale dlaczego łączycie ten atak ze zniknięciem Móriego? – dopytywał się Goram.
– Dlatego, że oba te wydarzenia są tak samo zagadkowe, tak samo nam obce, tak samo absurdalne. Nic wiemy, skąd przylecieli napastnicy, i nie wiemy, gdzie się podziała grupa Móriego. Nic z tego nie rozumiemy.
Jeden ze Strażników znalazł łuskę pocisku, który trafił w rakietę.
– Dziwne, ale nie znam tego typu – powiedział zdumiony.
Wszyscy oceniali znalezisko. Goram, znawca ziemskiej broni, kręcił głową.
– Nie wiem, jak to zakwalifikować. Ale w produkcji uzbrojenia zmiany dokonują się tak szybko. Zabierzemy to do Królestwa Światła.
Gondole zostały załadowane na pokład rakiety, wszystko było gotowe do startu.
Lilja najdłużej stała na ziemi.
– Dolg! – wołała głośno. – Dolg, nie opuszczaj nas! Wracaj z nami!
Patrzyli na nią zdziwieni. Goram ją rozumiał, reszta nie.
– Dziękuję ci za dobrą radę, przyjacielu! – zawołał. – Zastosowaliśmy się do niej.
On i Lilja spojrzeli sobie w oczy i uśmiechnęli się z czułością. Jej serce aż po brzegi wypełniała miłość do tego Lemuryjczyka, elitarnego Strażnika, wciąż nie mogła w pełni pojąć swego szczęścia. To niemożliwe, by on się nią interesował.
Ale się interesował. I to właśnie było bajeczne.
Jeszcze raz spojrzała w niebo, poważna, wzruszona.
– Żegnaj, Dolgu, gdziekolwiek jesteś! Kochamy cię!
– Oj! – krzyknął jeden ze Strażników. – Co to było?
– Ja też coś czułem – przyłączył się drugi. – Jakby mnie coś dotknęło.
– I mnie także – oznajmił przełożony. – Czyjaś ręka na moim ramieniu.
– To Dolg – powiedział Goram. – On odszedł w Kosmos. Stopił się z całością, ze wszystkim, co istnieje.
– Pocałował mnie w policzek – roześmiała się Lilja uszczęśliwiona. – On, taki powściągliwy!
– Teraz możesz, Dolg – żartował Goram. – Ty, który jesteś wiatrem i morzem, śniegiem i blaskiem słońca, światłem księżyca i krzykiem dzikich gęsi, i wiosenną zielenią kiełkującą w dolinach. Daj nam znać, jeśli odnajdziesz swego ojca! Wszyscy w Królestwie Światła pragną ci pomóc.
Odpowiedział im podmuch wiatru, łagodny, przyjazny. Lilja rozejrzała się po raz ostatni, zanim weszli na pokład rakiety i zajęli swoje miejsca, by odlecieć z powrotem do Królestwa Światła.
Usiadła obok Gorama, który zapiął jej pasy. Chyba widział łzy spływające po policzkach dziewczyny, ale nic nie powiedział. On także bardzo się smucił z powodu Dolga.
Królestwo Światła już nigdy nie będzie takie samo bez tego spokojnego syna czarnoksiężnika.
A gdzie jest jego ojciec, Móri? Armas i Berengaria?
To wciąż powracające, dręczące, powodujące ból serca pytanie.
W lipcu 1998 r. Margit (74) i Asbjørn Sandemo (81) w towarzystwie Islandczyka Addiego przejechali niesłychanie trudną drogą do Lokinhamrar. Nie poleca się tej trasy ludziom o słabych nerwach. Nikomu w ogóle się jej nie poleca.
Ale wyprawa była pełna napięcia.
Książkę tę poświęcam Olafurowi z Selardalur oraz Sigurjonowi z Lokinhamrar, dwóm najdzielniejszym mężczyznom, jakich spotkałam. Duża część tej książki powstała z ich inspiracji.