Nie potrafił się jednak powstrzymać od jeszcze jednej pokornej prośby: I daj, żeby ta wyprawa nigdy nie miała końca!
4
Im dalej na zachód się posuwali, tym bardziej przekonywali się, że czarne plamy na śniegu w tundrze to zaledwie początek. Czarna powłoka stawała się coraz gęstsza, pokrywała równomiernie każdy kawałek ziemi, zanieczyszczała rzeki, czyniła tę część świata nie nadającą się do zamieszkania.
– Tego nie powinno być – powtarzał Dolg raz po raz.
Rozlewali teraz szczodrze eliksir Madragów. Obłok maleńkich kropel nieustannie kładł się na sponiewieranej ziemi, a oni mieli nadzieję, że chociaż tym sposobem usuną trochę paskudztwa. Nie było jednak czasu, by czekać na rezultaty.
Jeśli mieli nadal prowadzić swoją działalność, to wkrótce trzeba będzie uzupełnić zapasy eliksiru, a baza rakietowa została daleko za nimi. Nawiązali łączność ze swoją bazą i podzielili się troskami, doradzono im stamtąd, że powinni kontynuować pracę, dopóki starczy im materiału. Prawdopodobnie już teraz mają bliżej do bazy leżącej na zachód od nich, nie będą więc musieli wracać po zapasy na Grenlandię, gdzie dwóch Strażników pilnuje pojemników z eliksirem.
Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie. Nawet pobieżne spojrzenie na mapę świata mówiło, że przebyli więcej niż połowę zaplanowanej trasy. Dodało im to otuchy.
Uświadomili sobie także inną rzecz: Otóż w tej części tereny podbiegunowe nie były skute lodem w tym samym stopniu co okolice Alaski. Kula ziemska przechyliła się nieco od amerykańskiej strony. Obcy stwierdzili, że jest to minimalne odchylenie, chociaż nawet to wystarczy, by zakłócić równowagę Ziemi, spowodować podniesienie się poziomu mórz i wystąpienie ich z brzegów. Wszystko to mogło się w każdej chwili zdarzyć, na niektórych terenach może nawet już się zaczęło.
– To tak, jakby balansować na wielkiej kuli w cyrku – roześmiał się Dolg nerwowo. – Bo my naprawdę znajdujemy się teraz jakby po zewnętrznej stronie kuli ziemskiej.
Lilja zadrżała. Tylko jedna jedyna myśl dodawała jej jeszcze odwagi: jest przy niej Goram i gdyby naprawdę stało się coś strasznego, to będą to przeżywać razem. Cieszyła się także, iż jest z nimi Dolg, w jego obecności człowiek czuje się spokojny. Ziemia pod nimi robiła się coraz ciemniejsza. W końcu to Goram wypowiedział słowa, o których wszyscy troje myśleli, ale też bardzo się ich bali:
– To przypomina stan w Królestwie Światła po wybuchu źródła zła w Górach Czarnych, kiedy został uszkodzony mur i mnóstwo śmieci spadło na ziemię.
– Tak jest – przyznał Dolg z ulgą, że te słowa nareszcie padły. – Czyż nie mówiono nam, że widziano, jak słup czarnego błota wzniósł się w powietrze z Morza Karskiego? Tam gdzie niegdyś znajdować się miała Góra Czterech Wiatrów?
– Owszem, mówiono – przytaknął Goram ponurym głosem.
– Okay! – zawołała Lilja. – Okay, powiedzmy, że to prawda. Ale dlaczego w takim razie wszyscy tubylcy są tacy przerażeni? Oczywiście, wybuch musiał być czymś okropnym, to całe świństwo, które potem spadło na ziemię, także, ale przecież to wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu!
– Chyba nie bardzo – powiedział Dolg. – Uważam, że gdy tylko zobaczymy jakąś osadę, natychmiast powinniśmy wylądować. Zresztą trzeba też znaleźć miejsce na nocleg.
Daleko przed nimi majaczyła mała wioska. Kiedy znaleźli się bliżej, stwierdzili, że składa się ona z wielkich, paskudnych, czworokątnych budynków i jakiś fabryk bardzo źle pasujących do krajobrazu tundry, tak przecież pięknego w swojej dzikiej surowości. Teraz jednak każdy kawałek tundry pokrywał ten czarny nawóz, wrażenie było przygnębiające.
Wylądowali.
Wieś okazała się pusta, wszyscy mieszkańcy najwyraźniej wyemigrowali. Po szyldach i innych znakach mogli się przekonać, że przedtem była ona zamieszkana wyłącznie przez ludność rosyjską; prawdopodobnie mieszkańcy pracowali w tej jakiejś fabryce, której wędrowcy nie mieli zamiaru dokładnie zwiedzać.
– Czy oni odeszli stąd niedawno? – zastanawiała się Lilja. – Po wybuchu?
– Nie, nie wygląda mi na to – zaprotestował Dolg – Wydaje mi się, że już dawniej porzucili to przedsiębiorstwo jako nieopłacalne.
Wiatr gwizdał między opuszczonymi domami; Lilji zmarzły uszy, włożyła na głowę kaptur podszyty futrem. Na terenach subarktycznych panowało dojmujące zimno.
Goram przyglądał się budynkowi, w którym, jak głosił szyld, dawniej znajdowała się kawiarnia.
– Ktoś musiał tutaj zostać dłużej – powiedział. – Ale i on w końcu odszedł, widać ślady stóp i koleiny w błocie. Odjechał, czy odjechali, na południe.
– Tak, na południe wiedzie kręta ścieżka, widzieliśmy ją z powietrza! – zawołała Lilja z zapałem. Bardzo chciała czasami włączyć się do rozmowy, powiedzieć coś inteligentnego.
– Zgadza się – przytaknął Goram. – Uff, takie osady duchów nie są niczym zabawnym. Zostańmy tutaj, ale prześpijmy się w gondoli na skraju zabudowań. Nie najlepiej się czuję wśród tych ponurych domów.
Co do tego wszyscy byli zgodni.
Stopy zostawiały głębokie ślady w czarnym gnoju, kiedy wracali do gondoli.
– Musiało porządnie chlapać – powiedział Dolg.
– Masy ziemi zmieszały się przecież z morską wodą, dzięki czemu wszystko miało znacznie większą siłę rozrzutu – wtrącił Goram.
– Potworne – jęknęła Lilja.
Ciepło panujące w gondoli, czystość tego wnętrza działały kojąco i na ich ciała, i na dusze. Powoli kładli się spać. Lilja zawsze sypiała w przedniej części gondoli, Dolg pośrodku, a Goram z tyłu.
Dolg zasnął natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, Lilja i Goram długo przewracali się z boku na bok.
Jest coraz gorzej, myślał Goram. Wszystkie moje uczucia, całe moje życie skupia się przy niej. A ona leży tutaj, mała i krucha, jej ciało jest takie delikatne i ciepłe, pięknymi dłońmi zakrywa twarz. Oczy przymknięte, usta, te jej pięknie ukształtowane usta wydają się takie dziecinne, kiedy śpi…
Nic z tego nie odpowiadało prawdzie, to tylko fantazja Gorama. Lilja leżała i wsłuchiwała się w jego oddech. Mieli za sobą już wiele takich nocy, ale intensywność atmosfery między nimi, to psychiczne i erotyczne napięcie stawało się coraz silniejsze, mimo że oboje starali się je zdławić.
Chociaż może Lilja nie walczyła specjalnie zaciekle, ona bardziej tęskniła.
W końcu Goram musiał zażyć tabletkę nasenną, żeby choć trochę odpocząć.
Lilja jeszcze przez jakiś czas leżała, nie śpiąc.
Wiatr z tundry hałasował jakimś źle zamkniętym oknem gdzieś w pobliżu. Brzmiało to jak upiorny śmiech.
W nastroju przygnębienia wyruszyli w dalszą drogę ku zachodowi. Wiedzieli, że jeszcze nie dotarli do centrum zanieczyszczeń. Najpierw musieli minąć rozległe ujście rzeki Ob, następnie półwysep Jama!, zwany również Półwyspem Samojedów, w końcu znajda się nad Morzem Karskim. A co ich tam czeka…?
– Ciekawie będzie obejrzeć rodzinne strony Shiry i Mara – powiedział Goram.
– Oczywiście, jeśli tylko okolica nie została doszczętnie zniszczona. Ta cała czarna maź… – wzdychał Dolg. – Zastanawiam się, czy zanieczyszczenia nie objęły terytorium aż do Skandynawii.
Goram popatrzył na mapę.
– To możliwe – powiedział. – Zaczęło się przecież daleko stąd, na półwyspie Tajmyr. Wszystko jednak zależy od tego, skąd wiał wiatr.