– Połączmy się z Markiem i Ramem – zaproponował Dolg. – Powinni się teraz znajdować w norweskich górach.
Nawiązali łączność, odpowiedziała im Indra, która zapewniła, że z żadnymi takimi zanieczyszczeniami nie mają do czynienia.
– To, z czym my się borykamy – mówiła – ma postać rosłych i bardzo nieprzyjemnych członków mafii.
Ram dowiedział się, jak wygląda sytuacja w północnej Norwegii i zameldował, że wszystko jest w najlepszym porządku. Natomiast okazało się, że poważne problemy występują na Półwyspie Kolskim.
– To chyba nie pierwszy raz – powiedział Dolg i zakończył rozmowę.
Miło było zamienić parę zdań z przyjaciółmi. Czuli się dość osamotnieni w tej lodowej krainie dotkniętej teraz niezrozumiałą klęską. Określenie „lodowa kraina” chyba jednak nie bardzo pasowało do sytuacji, wiosna zbliżała się szybkimi krokami. Choć nie było już w tych stronach zbyt wielu gatunków zwierząt, to dzikie gęsi i inne morskie ptaki lądowały tu i ówdzie na wybrzeżu, nad rzekami i jeziorkami i troje przyjaciół patrzyło na to z troską, zastanawiając się, czy pisklęta znajdują tu pod dostatkiem pożywienia. Zawsze kiedy udawało im się dojrzeć miejsca nadające się do lądowania, Lilja lub Dolg rozpryskiwali życiodajny eliksir, Goram przeważnie siedział przy sterach.
Nareszcie Morze Karskie…
Wyłaniało się przed nimi majestatyczne, ciemnoszare w ten ponury dzień, czerniejące przy brzegach.
– Patrzcie, tam w zatoce jest jakaś wioska! – zawołał Goram. – To pewnie stąd pochodzi Shira. Czy dobrze pamiętam, że jej rodzinna wioska nazywała się Nor?
– Tak, ale w takim razie Mar pochodzi z tamtych gór – stwierdził stanowczo Dolg. – Czy myślicie, że powinniśmy się połączyć z Shirą i Marem?
– Bezpośrednio nam się nie uda – odparł Goram. Możemy jednak przesłać im wiadomość przez Faona.
Tak też zrobili. W chwilę później nadeszła odpowiedź, że Mar i Shira zostaną o wszystkim poinformowani. Duchy niełatwo było znaleźć w Królestwie Światła, na ogół robią one co chcą i niezbyt chętnie informują, gdzie właśnie przebywają.
Tymczasem Goram, Dolg i Lilja zdążyli już wylądować w starej siedzibie Jurat – Samojedów. Po czasach Irovara i Tsu – sij bardzo się ona rozrosła. Tam, gdzie niegdyś budowano jurty z reniferowych skór, później wzniesiono niskie domy wzdłuż prostej ulicy.
W tej chwili jednak wszystko było opuszczone i u mazane czarnym gnojem.
– Patrzcie – powiedział w pewnym momencie Goram. – Zdaje mi się, że z tamtego komina unosi się! cienka smużka dymu.
Wiatr od morza grzmiał i huczał po zaułkach, fale tłukły się o kamienisty brzeg.
– Owszem, to dym – przyznał Dolg. – Idziemy tam.
Przed wejściem do domu stały dwa przestraszone renifery, na spotkanie przybyszom wybiegł skądś! ujadający piesek. Dolg przemawiał do niego spokojnym, cichym głosem i zwierzę prawie natychmiast umilkło, machało zakręconym ogonkiem i obwąchiwało ich.
Najwyraźniej pierwszą próbę przeszli pozytywnie.
Zapukali do wewnętrznych drzwi. Po chwili ktoś je ostrożnie uchylił i ukazała się pomarszczona męska twarz.
Dolg podjął rozmowę, zdawał sobie w pełni sprawę, że nawet Lilja musi się staremu wydawać istotą egzotyczną, nie mówiąc już o Goramie i nim samym.
W końcu jednak drzwi otworzyły się nieco bardziej i goście zostali wpuszczeni do środka. Strach panował w tym małym, mrocznym pomieszczeniu, to wyczuwali od pierwszej chwili.
Stary opowiedział, że nie mógł pójść z innymi, kiedy opuszczali osadę, musiałby bowiem zostawić swoją obłożnie chorą żonę.
I rzeczywiście, na łóżku zauważyli mały, również przerażony tłumoczek. Goram bez słowa wyszedł na dwór, po części dlatego, by jeszcze bardziej nie przerażać starca swoim niezwykłym wyglądem, po części też i po to, by oczyścić kawałek ziemi i przygotować pastwisko dla reniferów. Były bowiem okropnie wychudzone.
Tymczasem Lilja i Dolg rozmawiali ze starym Samojedem. W izbie panował zaduch, czuło się dym, niewyprawione futra i mokrą skórę oraz zapach chorego człowieka. Można to było jednak wytrzymać, to przynajmniej ludzka atmosfera.
Dolg wypytywał o Shirę i Mara, o Irovara i innych, którzy żyli tutaj przed wiekami. Czy stary może o nich słyszał?
– O, tak – rozjaśnił się gospodarz w szczerym uśmiechu. – Shira… to jedna z naszych najpiękniejszych legend. To wy też ją znacie?
Dolg nie mógł tak po prostu powiedzieć, że spotykają się z Shirą i z Marem dość regularnie, to by starego mogło przerazić, bąknął więc tylko, że legenda jest w jego kraju popularna.
– I jest prawdziwa – dodał na koniec.
Staremu bardzo się to spodobało. Zaprosił gości na suszone mięso reniferowe oraz twardą skórę wieloryba, którą trzeba było krajać na maleńkie kawałki, żeby w ogóle móc ją przełknąć. Wrócił Goram i z dumą poprosił gospodarza, by wyjrzał przez okno.
Stary najwyraźniej źle widział, poza tym okno było brudne ponad wszelkie wyobrażenie, mimo to jednak dojrzał cud. Goram wypuścił renifery, chodziły teraz i pasły się na zielonej trawie poprzetykanej tysiącami tundrowych kwiatków. Renów pilnował bardzo rozradowany kundelek. Kiedy tak stali i patrzyli, dosłownie na ich oczach piękna tundra ożywała coraz dalej i dalej, aż do morza, roślinność pokrywała wyniszczoną ziemię.
– Cud, prawdziwy cud – szeptał stary z przejęciem. – Kim wy właściwie jesteście?
– Zostaliśmy wysłani przez wyższe moce po to, by wam pomóc – wyjaśnił Dolg z powagą. W jakimś sensie była to przecież prawda.
Gospodarz z ogromnym szacunkiem pochylił głowę. A potem uniósł ją z uśmiechem i zawołał:
– W takim razie wszyscy mogą wrócić do domu!
I nagle znowu spochmurniał.
– Nie, nie mogą – wyszeptał.
– Dlaczego nie? – pytali goście.
W rozbieganych oczach starego czaił się strach.
– Tego nie mogę powiedzieć – wykrztusił. Goram przysunął swój stołek bliżej niego.
– Dalej na wschodzie widzieliśmy wielu Samojedów. Wyglądało na to, że przed czymś uciekają. W ich oczach mogliśmy wyczytać taki sam strach, jaki teraz widzimy w twoich. Jeśli mamy wam naprawdę pomóc, musimy wiedzieć, czego się boicie!
Stary poczłapał w stronę łóżka i długo o czymś szeptał z żoną. Ona raz po raz kiwała głową. W końcu dziadek wrócił do gości.
– Chyba będzie najlepiej, jak się dowiecie, ale to, co mam do opowiedzenia, nie jest wcale przyjemne. A poza tym nie wiem wszystkiego, przeważnie nie wychodzę z domu. Zresztą co to pomoże, że będziecie wiedzieć? Jeszcze jedno obciążenie dla was, nic więcej.
Oni jednak chcieli poznać prawdę, więc stary rozpoczął swoje opowiadanie.
– Jakiś czas temu na morzu, trochę dalej na zachód, wydarzyło się coś strasznego. Z wielkim łoskotem wzniósł się w niebo czarny jak smoła słup wody. Grzmiało tak, jakby świat miał się rozpaść, słyszano straszliwe ryki, krzyk i wycie niczym z piekieł…
Troje przybyszów spoglądało po sobie. O takich wydarzeniach słyszeli już przedtem.
Chociaż Lilja starała się do tego nie dopuścić, to jakoś tak się stało, że znalazła się tuż obok Gorama, a jego bliskość zupełnie ją rozpraszała. Jego ciepło, każde jego dotknięcie sprawiało, że nie była w stanie się poruszać. Czuła mrowienie pod skórą i gorąco w dziwnych miejscach.
Gospodarz opowiadał dalej:
– Po tym przez wiele dni spadały na ziemię deszcze brudnej ziemi i kamieni, cała osada została pogrzebana w błocie, nie było jedzenia ani dla ludzi, ani dla zwierząt. Najsilniejsi mężczyźni starali się jakoś z tego wyjść i pewnie by im się udało, gdyby nie inna sprawa…