Oczy starego stały się dzikie ze strachu, musiał przerwać, otworzył drzwi, żeby zaczerpnąć powietrza.
Jego żona skuliła się na posłaniu, a trójka gości siedziała zdumiona, absolutnie nie przygotowana na to, co miało nastąpić.
5
– Co się stało? – zapytał Goram.
Z pewnością zauważył, że siedzą z Lilja bardzo blisko siebie, ale się nie odsunął. Lilja nie była w stanie rozstrzygnąć, czy sam chciał tak siedzieć, czy też czynił to z szacunku dla niej.
Niedużego wzrostu Samojed wrócił na swoje miejsce.
– No właśnie, okazało się, że podczas wybuchu z morza wydobyło się jeszcze coś.
Wiatr na dworze zawodził, ściany domu skrzypiały.
– Co takiego? – zapytał Dolg, gdy milczenie się przedłużało za bardzo.
– Tego nie wiem – szepnął stary. – Ludzie gadali jednak, że trzy różne… istoty zamieszkały w górskiej rozpadlinie i że porywają ludzi oraz zwierzęta z innych, bliżej gór położonych wiosek. Czterej nasi najdzielniejsi ludzie poszli tam uzbrojeni w kije i długie noże. Wrócił tylko jeden i nie był w stanie zdać sprawy z tego, co widział. Był jak szalony, wrzeszczał przeraźliwie i zamknął się na cztery spusty, nikogo nie chciał widzieć.
Po długiej, pełnej zadumy przerwie Dolg zapytał cicho:
– Powiedziałeś, że to były trzy istoty? A mimo to wpuściłeś nas troje pod swój dach?
– Widziałem przecież, że jesteście urodziwi, chociaż nie jesteście podobni do Samojedów, żadne z was.
– Dziękujemy ci za zaufanie! A nie bałeś się tamtych trzech istot?
– Bałem. Ale przecież musiałem zostać przy żonie.
Dolg wstał i podszedł do posłania.
– Powinniśmy mieć tu ze sobą Marca. On by ją uzdrowił – szepnął.
– No właśnie, bo przecież ty nie masz niebieskiego szafiru – rzekł Goram tonem konstatacji.
Dolg nie odpowiedział, usiadł na posłaniu staruszki i zapytał:
– Gdzie cię boli?
Powoli wysunęła się nieco spod skór i wyjaśniła, że najwięcej bólu sprawia jej oddychanie.
Dolg ostrożnie odsunął okrycie z jej ciała i położył ręce na zdawało się zapakowanych w futro piersiach kobiety. Wyglądało, jakby ubranie zostało zaszyte na jej ciele, by nie mogła go zdjąć, dopóki samo nie spadnie ze starości. Co stanie się już pewnie niedługo, uznała Lilja.
Goram i ona stali blisko siebie i patrzyli, nie zwracając uwagi na to, że ich dłonie prawie się dotykają.
– Masz takie ciepłe, dobre ręce, mój chłopcze – powiedziała stara ledwo dosłyszalnie. – Ciepło przenika do mojego ciała przez wszystkie skóry.
Dolg uśmiechnął się.
– Ja to jeszcze nic. Mam przyjaciela, który naprawdę potrafi uzdrawiać. Ja jestem, można powiedzieć, amatorem w tej dziedzinie. Ale trochę umiem, mój ojciec jest wielkim szamanem…
W najdalej na północ położonych częściach Syberii czarnoksiężnika na pewno nazywano szamanem.
– Po twoich oczach poznałam, że jesteś kimś wyjątkowym – powiedziała staruszka uszczęśliwiona. – Myślę, że i ty jesteś bardzo zdolny. Och, jak dobrze mi teraz oddychać! To prawdziwy cud! Jeszcze, mój chłopcze, dotknij mnie jeszcze raz!
Śmiała się przejęta. Miała więcej poczucia humoru niż jej zatroskany mąż i Dolg, taki zawsze poważny, żartował z nią przez chwilę. W końcu chora usiadła na łóżku, potem oznajmiła, że zaraz wstanie i poczęstuje ich czymś wyjątkowo smacznym. A poza tym mogą mieszkać w ich chacie, jak długo zechcą. Powinni przynajmniej dzisiaj przenocować.
Tu jednak Dolg i Goram musieli zaprotestować. Serdecznie dziękowali, zapewniali jednak, że mają własne łóżka w pojeździe, który ich tu przywiózł. Obiecali jednak ustawić gondolę przed domem, by chronić oboje staruszków.
Wszystko układało się znakomicie. Starzy zapytali tylko, czy ich zwierzęta można by sprowadzić na noc pod dach? Bali się, żeby ich nie porwały te… te tam, z gór.
Przybysze rozumieli lęk gospodarzy. Mężczyzna poszedł z nimi na pastwisko i sprowadzili na podwórze przejedzone renifery i skaczącego wokół nich psa. Stary wprawdzie cofnął się, widząc posuwającą się po ziemi gondolę, prowadzoną przez Gorama, Dolg jednak zapewnił, że to najlepsza ochrona, jaką można sobie wyobrazić w tych okolicznościach.
Wkrótce ludzka siedziba pogrążyła się w spokoju, wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się zielona, pokryta wiosennymi kwiatami tundra.
Dolg siedział z gospodarzem w domu i rozmawiali długo w noc.
Lilja i Goram byli w gondoli sami. Ona położyła się wcześnie, ale nie mogła zasnąć. On kontrolował aparaturę, lecz nie potrafił zebrać myśli, wciąż zapalał i znowu gasił jakieś lampki, nieustannie był niemal boleśnie świadom jej obecności. Ręce mu drżały, nie mógł pracować przy tablicy rozdzielczej, z trudem przyciskał właściwe guziki.
Oddychał niepewnie, przypominał sobie, jak często widuje Lilję na przykład podczas rozbierania się, co przecież w tej ciasnocie było nieuniknione. Atmosfera między nimi wciąż była napięta. Nieustannie miał przed oczyma jej miękkie, delikatne, nieśmiałe ruchy, jakby się bala, że komuś przeszkadza. Sposób, w jaki zdejmowała rajstopy, zawstydzona, a jednocześnie pełna gracji. Pochylenie pleców, kiedy ściągała bluzkę przez głowę. Jej śliczne, dziewczęce ramiona, piękne łuki bioder…
Goram poczuł się winny. No właśnie, jak często przygląda się Lilji ukradkiem?
Uwielbiał każdy jej gest, każdy wyraz twarzy, najlżejszą zapowiedź uśmiechu.
Kątem oka zauważył, że na ekranie pojawiła się wiadomość.
Przeczytał. Shira i Mar zostali zlokalizowani. Znajdują się na Ziemi i dlatego tak trudno było się z nimi skontaktować. Pomagają jednej z grup, która ma poważne problemy, ale gdy tylko skończą, natychmiast przybędą nad Morze Karskie.
O jakiej to grupie mowa? zastanawiał się zatroskany Goram. Już otworzył usta, by zapytać Lilję, ale zmitygował się. Pewnie śpi, nie chciał jej budzić, praca jest taka ciężka i wymagająca, że powinna wypocząć.
Poszedł na swoje miejsce w tylnej części gondoli. Pragnął, by Dolg wrócił jak najszybciej. W kabinie było nieznośnie gorąco, kiedy znajdowali się tu sami z Lilja.
Silniejszy poryw wiatru szarpnął pojazdem, ale przecież nic im nie groziło. Goram wyjrzał tylko przez okienko, żeby się upewnić, czy mała gondola wciąż jest porządnie przymocowana, po czym położył się spać.
Leżał i patrzył na Lilję, odwróconą do niego plecami. Wszystkie lampy zostały pogaszone, migotały tylko światełka na tablicy rozdzielczej. Arktyczna wiosenna noc była jednak taka jasna, że widział zarys dziewczęcego ciała nawet w tym mdłym blasku, który wpadał przez okrągłe okienka.
Na dworze nawoływały się dzikie gęsi. Jak to Dolg recytował: „Jaka to tęsknota w wiosenną noc gna na północ ten ptasi klucz?”
Tęsknota Gorama była inna. Wzniosła i uduchowiona. Tak to w każdym razie odczuwał.
Mimo to przeżywał też fizyczną udrękę. Kodeks elity Strażników Świętego Słońca zakładał, że wszelkie pragnienia seksualne muszą być poświęcone dla wyższych celów: należący do elity Strażnik żyje wyłącznie dla Świętego Słońca i tylko jemu służy ze wszystkich swych sił. Również tak zwane samozaspokojenie uważane było za niegodne, energię należy zużywać w inny sposób, kierować ją na inne tory.
Goram zdławił westchnienie. Łatwo tak mówić tym, którzy ustanawiali reguły. Oni nie mieli przy sobie małej Lilji, która leży oto obok, taka strasznie pociągająca. Ugaszenie udręki przez samego siebie też było niemożliwe w ciasnej gondoli, Lilja mogłaby się obudzić i zastanawiać, co się dzieje.
Nareszcie wrócił Dolg, rozebrał się i położył do łóżka. Powinno się być takim jak on, bezpłciowym, niewrażliwym na obecność kobiet. Goram i Dolg powinni się zamienić…