Zapytała nieśmiało, czy nie mogliby zmienić kieszeni, bo chętnie ogrzałaby teraz drugą rękę.
Mogli, oczywiście.
Goram nie mówił wiele. Szczerze powiedziawszy w ogóle się nie odzywał. Był tak oszołomiony bliskością ukochanej, tym, że dotyka jej skóry, iż wszystkie słowa gdzieś się ulotniły. Wiedział, że nie ma do tego prawa, ale kto mu zakaże ogrzać zmarzniętą dziewczynkę?
Myśli jak szalone krążyły w głowie, nie znajdował dla nich żadnego oparcia. Święte Słońce… jest daleko stąd. Elitarni Strażnicy także, Goram jest sam, sam za siebie odpowiada, a jedyne, czego pragnie, to być z Lilją.
Na szczęście ona przerwała jego chaotyczne rozmyślania.
– Jakie to wszystko cudowne! – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Jakbyśmy się znajdowali twarzą w twarz z wiecznością!
– Rozumiem, co masz na myśli, Liljo.
Oboje myśleli o tym, że prawie czterysta lat temu w tym miejscu Shira bawiła się z innymi dziećmi Samojedów.
Ona jednak nie była taka jak tamte dzieci. W jej żyłach płynęła też inna krew. Matka Shiry pochodziła z rodu Taran – gai, bocznej gałęzi Ludzi Lodu, a ojcem dziewczynki był Vendel Grip z Ludzi Lodu. Shira połączyła obie linie, tę znad Morza Karskiego i tę, która osiedliła się w Skandynawii.
Mar także jest z Ludzi Lodu. Z Taran – gaiczyków, którzy pewnie dawno temu zniknęli z mapy świata.
To bardzo dziwne uczucie chodzić teraz po tej samej ziemi. Nadzwyczajne, aż dech zapiera, kiedy się o tym pomyśli.
Dolg przyszedł do nich na brzeg i powiedział, że odczuwa coś podobnego. Przez jakiś czas stali w wielkim skupieniu, obserwując pustkowie i wsłuchując się w ptasie głosy oraz uderzające o brzeg fale.
Trudno było rozmawiać, musieliby do siebie krzyczeć, dali więc spokój. Zresztą powinni chyba wracać, starzy zbudzą się i będą może zaniepokojeni. Szli właśnie do gondoli, kiedy Lilja przystanęła.
– Ciii! Co to było?
Obaj mężczyźni również zwrócili uwagę na coś dziwnego. Ptaki zamilkły.
Odwrócili się wszyscy. Na niebie nie było widać ani jednego ptaka. Zdążyli jednak zauważyć, że coś pospiesznie ukrywa się między skałami na brzegu.
– Co u licha…? – mruknął Dolg. Goram popatrzył na Lilję.
– Powiedziałaś „Ciii! Co to było”, prawda? Czy miałaś na myśli ptaki?
– Nnnie – odparła. – Chociaż tak, ale najpierw słyszałam też inny dźwięk.
– Który sprawił, że ptaki umilkły?
– Na to wygląda.
– Opisz tamten dźwięk – poprosił Dolg.
Lilja zamyśliła się.
– To nie był jeszcze jeden krzyk pośród wrzasków ptactwa. To było… – dziewczyna zadrżała. – To było straszne, okropne! Jakby złowieszcze wycie przenikające człowieka na wskroś. Dochodziło jednak z bardzo daleka, trudno to określić czy opisać dokładniej.
– Bardzo sugestywnie to wyrażasz, Liljo – powiedział Dolg, a ona pokraśniała z dumy, słysząc jego pochwałę. – My z Goramem właśnie rozmawialiśmy i nie dosłyszeliśmy tego. Ptaki natomiast usłyszały.
– Skąd dochodził ów odgłos? – zapytał Goram.
Lilja rozejrzała się wokół, wszyscy troje jednak wiedzieli, w którą stronę się zwróci.
I rzeczywiście, pokazała na góry widniejące od wschodu. Tam, gdzie niegdyś znajdowało się Taran – gai. Teraz to tylko odnoga Uralu.
Stali przez jakiś czas i nasłuchiwali, nie usłyszeli jednak nic więcej. Lilja okropnie marzła, bo teraz Goram, zajęty czym innym, puścił jej rękę, a ona nie śmiała prosić o więcej.
– Patrzcie, pies biegnie – powiedział Dolg. – To znaczy, że nasi staruszkowie wstali. Chodź, chodź, mały przyjacielu!
Piesek machał radośnie swoim zakręconym ogonkiem, kołysząc się, biegł im na spotkanie.
– Widzisz, Liljo, idzie do ciebie, bo to ty rzucałaś mu wczoraj pod stół kawałki wielorybiego mięsa.
Zachichotała onieśmielona.
– Było takie okropnie twarde, nie mogłam pogryźć. Uff, chodźmy stąd! Wiatr znad Oceanu Lodowatego przenika mnie do szpiku kości!
Chata staruszków znajdowała się w okropnym stanie, wobec czego Goram zaofiarował się, że to i owo naprawi w podzięce za ich gościnność. Gospodarz przyjął jego propozycję z wdzięcznością, nie jest już taki sprawny jak w młodości, przyznawał. Żona czuła się tego dnia znacznie lepiej, mogła nawet z jego pomocą poruszać się po domu.
Dolg miał sporo pracy na pokładzie gondoli, trzeba było posprawdzać i naprawić aparaturę. Lilja też wzięła się za prace domowe, pozmywała po śniadaniu i chciała trochę posprzątać.
Od czasu do czasu zerkała ukradkiem na syna czarnoksiężnika.
Dolg zawsze odnosił się do niej życzliwie, ale był jakby nieobecny myślami. Ona mu się nie naprzykrzała, zresztą nie bardzo pojmowała, jaką rolę odgrywa w kręgu przyjaciół. Był to samotnik, typ outsidera, choć to może zbyt banalne słowa na określenie człowieka tak niezależnego, żyjącego według własnych zasad, niezwykłego.
Nigdy nie było wiadomo, co Dolg myśli ani co jest przyczyną smutku w jego wzroku. Nagle Lilja przypomniała sobie ten zmierzch na półwyspie Kamczatka i fragment wiersza, który Dolg recytował: „Jaka to tęsknota w wiosenną noc gna na północ ten ptasi klucz?”
Wtedy była zajęta sobą i Goramem. Swoją tęsknotą i jego, tą, którą mogła wyczytać w spojrzeniu ukochanego. Myślała też o tym jakimś pięknym wezwaniu, które każe dzikim gęsiom lecieć na zimną północ.
Teraz patrzyła na to inaczej. Teraz zastanawiała się nad sytuacją Dolga. Myślała o niewiarygodnym smutku i samotności w jego głosie, kiedy recytował tamte strofy. O jego przejmującej tęsknocie, o której przyczynach nikt nie pamiętał. Czego ona dotyczy? Za czym Dolg tak tęskni?
Wygląda tak strasznie młodo! Choć przecież Lilja świetnie wiedziała, że Dolg żył przez dwieście pięćdziesiąt lat wśród elfów i że w ogóle długość jego życia jest imponująca. Kiedy on się właściwie urodził? W początkach osiemnastego wieku? A teraz na Ziemi jest rok 2080. Oszałamiające! I przerażające!
Wycierając szklankę, zapytała niepewnie:
– Tęsknisz do elfów, Dolgu?
Spojrzał na nią zdumiony.
– Co? Nie, absolutnie nie!
Lilja bez słowa skinęła głową. On jednak uznał najwidoczniej, że jest jej winien bliższe wyjaśnienie. Dziewczynie nie przyszło jednak do głowy, że ucieszyło go jej zainteresowanie.
– Było mi u nich bardzo dobrze – powiedział. – Sto lat u nich mijało niczym dzień. Ale ich życie nie było moim, różniliśmy się bardzo, choć szczerze lubiłem te istoty.
Sprawiał wrażenie kogoś tak bardzo samotnego, że Lilja miała ochotę podejść i uściskać go lub pogłaskać po głowie. Ale nie dotyka się Dolga. Tego się po prostu nie robi.
Z drżeniem przypomniała sobie Shirę i Mara, którzy pozostali bezdzietni, ponieważ należą do wybranych. Dolg także jest jednym z wybranych, ale Shira i Mar mają przynajmniej siebie nawzajem. On nie ma nikogo.
Poraziła ją inna tragiczna myśl.
– Pomyśl, gdyby Oko Nocy też nie mógł mieć dzieci? – zastanawiała się głośno. – To by było straszne zwłaszcza dla jego młodej żony.
Dolg miał zdaje się pewne kłopoty z nadążaniem za jej tokiem rozumowania, zgadzał się jednak, że to by była tragedia. Skończył swoją pracę i zaprosił Lilję, żeby usiadła i porozmawiała z nim jeszcze trochę.
Zaproszenie przepełniło ją ogromnym szczęściem. Lilja siedziała i patrzyła na swego towarzysza. Na jego czarne loki, na cudownie piękną twarz z oczyma, w których kryją się stulecia niewyobrażalnego cierpienia i owa tajemnicza tęsknota.
Widzieli Gorama starającego się naprawić drzwi wejściowe do chaty dwojga staruszków; wciąż asystował mu uradowany piesek. Lilja nie wiedziała, że na jej policzkach wykwitły wielkie rumieńce, a oczy rozbłysły na moment promiennie. Zaraz jednak radość w niej zgasła.