– Mam samochód – powiedziała do Talbota. – Czy jeżdżąc po lotnisku, trzeba robić coś szczególnego?
– Tak – odparł. – Niech pani stara się nie zderzyć z żadnym samolotem.
2
Ptak sokolnika, nawet oswojony i oddany swemu panu, zachowuje instynkty i zwyczaje dzikiego zwierzęcia, jak każde zwierzę żyjące z człowiekiem. Przede wszystkim jest łowcą.
„Sokoły moja pasja”
Stephen Bodio
Rozdział dziesiąty
45 godzin – godzina trzecia
– Jestem na miejscu, Rhyme – oznajmiła.
Sachs wysiadła z samochodu, nałożyła na dłonie rękawiczki lateksowe i gumowe ochraniacze na buty, aby nie zatrzeć śladów sprawcy. Tak ją uczył Rhyme.
– Co to znaczy na miejscu, Sachs? – spytał.
– Na skrzyżowaniu dróg do kołowania. Między rzędami hangarów. To tutaj zatrzymał się przed startem samolot Carneya.
Spojrzała z niepokojem na stojące w oddali drzewa. Był pochmurny, wilgotny dzień, a w powietrzu wisiała następna burza. Sachs czuła się zupełnie odsłonięta. Możliwe, że Trumniarz tu był – wrócił by zniszczyć pozostawione dowody, albo chciał zabić policjanta, żeby utrudnić śledztwo. Jak wtedy na Wall Street dwa lata temu, gdy bomba zabiła techników Rhyme’a.
Strzelaj pierwsza…
Niech cię szlag, Rhyme, ale mnie nastraszyłeś! Dlaczego chcesz mi wmówić, że ten facet przenika przez ściany i pluje trucizną?
Z bagażnika kombi Sachs wyciągnęła skrzynkę PoliLight i duży neseser, w którym miała potrzebne narzędzia: śrubokręty, klucze, młotki, przecinaki do drutu, noże, zestaw do zbierania odcisków linii papilarnych, ninhydrynę, pincetę, szczotki, szczypce, nożyczki, kleszcze o giętkich końcówkach, zestaw do zabezpieczania pozostałości po strzałach, ołówki, plastykowe i papierowe torebki, taśmę ochronną…
Po pierwsze, ustalić granice miejsca zbrodni.
Otoczyła cały teren żółtą taśmą policyjną.
Po drugie, wziąć pod uwagę media, zasięg obiektywów kamer i mikrofonów.
Nie ma dziennikarzy. Na razie. Dzięki ci, Panie.
– Co mówisz, Sachs?
– Dziękuję Bogu, że nie ma reporterów.
– Niezła modlitwa. Ale powiedz mi, co robisz.
– Zabezpieczam teren.
– Znajdź… wejście i wyjście – powiedział.
Krok trzeci, ustalić drogę, którą przyszedł i odszedł sprawca – będzie to drugie miejsce do zabezpieczenia.
Nie miała jednak pojęcia, skąd mógł nadejść. Może przekradł się między hangarami, przyjechał wózkiem bagażowym, cysterną…
Sachs nałożyła gogle i zaczęła omiatać pas drogi piórem PoliLight. Nie działało tak dobrze jak w ciemnym pokoju, ale dzięki nisko wiszącym chmurom w upiornym żółtozielonym świetle widziała różne plamy i smugi. Śladów stóp nie było.
– Wczoraj wieczorem spryskali drogę – zawołał jakiś głos za nią.
Sachs obróciła się na pięcie z ręką na glocku, nieznacznie wysuwając broń z kabury.
Nigdy nie byłam taka nerwowa, Rhyme. To twoja wina.
Przy żółtej taśmie stało kilku mężczyzn w kombinezonach ochronnych. Podeszła do nich ostrożnie, przyglądając się zdjęciom na ich identyfikatorach. Wszystkie pasowały do twarzy właścicieli. Oderwała dłoń od pistoletu.
– Codziennie wieczorem myją pas wodą pod ciśnieniem. Mówię, bo chyba pani czegoś szuka.
– Pod wysokim ciśnieniem – dodał drugi.
Świetnie. Wszystkie dowody, najdrobniejszy ślad, każde włókienko, jakie spadło z Trumniarza, szlag trafił.
– Widzieliście tu kogoś wczoraj wieczorem?
– A to ma coś wspólnego z bombą?
– Około dziewiętnastej piętnaście? – nie ustępowała.
– Nie. Tu nikt nie przychodzi. Hangary są zupełnie puste. Pewnie je kiedyś rozbiorą.
– A wy co tu robicie?
– Zobaczyliśmy policję – bo pani jest z policji, nie? I przyszliśmy popatrzeć. Chodzi o bombę, nie? Kto to zrobił? Araby? Może jakaś pieprzona ochotnicza milicja?
Odgoniła ich i powiedziała do mikrofonu:
– Wczoraj wieczorem umyli drogę do kołowania, Rhyme. Zdaje się, że strumieniem wody pod ciśnieniem.
– O, nie.
– Podobno też…
– Halo? – usłyszała zza pleców.
Odwróciła się z westchnieniem, spodziewając się zobaczyć wracających robotników. Nowym gościem był jednak jakiś gliniarz z okręgowej, w czapce drogówki i szarych spodniach o ostrych jak brzytwa kantach. Pochylił się i przeszedł pod żółtą taśmą.
– Przepraszam – zaprotestowała – ale na ten teren nie ma wstępu.
Zwolnił, lecz się nie zatrzymał. Sprawdziła jego identyfikator – wszystko się zgadzało. Na zdjęciu przypominał trochę faceta z okładki czasopisma z męską modą.
– To ty jesteś tą policjantką z Nowego Jorku, tak? – Roześmiał się dźwięcznie. – Fajne tam mają mundury – dodał, obrzucając znaczącym spojrzeniem jej obcisłe dżinsy.
– Teren jest zamknięty.
– Mogę pomóc. Skończyłem szkolenie z badań kryminalistycznych. Normalnie pracuję na autostradzie, ale brałem udział w śledztwach. Masz fantastyczne włosy. Pewnie nieraz ci o tym mówili?
– Naprawdę muszę prosić…
– Jestem Jim Everts.
Strzeż się przechodzenia na ty; przylepia się to do ciebie jak rzep.
– Sierżant Sachs, departament nowojorski.
– Ale historia z tą bombą. Jakaś brudna sprawa.
– Słuchaj, Jim, taśma jest po to, żeby nikt tu nie wchodził. Skoro chcesz pomóc, mógłbyś łaskawie wrócić na drugą stronę?
– Zaraz. Nikt, czyli policjanci też nie?
– Też.
– Czyli ja też nie?
– Nie da się ukryć.
Istniało pięć klasycznych czynników stanowiących zagrożenie dla materiałów dowodowych na miejscu zbrodni: pogoda, krewni ofiary, podejrzani, kolekcjonerzy pamiątek i najgorszy z nich – inni gliniarze.
– Niczego nie dotknę. Przysięgam. Wystarczy mi, że będę patrzył, jak pracujesz, złotko.
– Sachs – szepnął Rhyme. – Powiedz mu, żeby stamtąd spieprzał.
– Jim, spieprzaj z mojego miejsca zbrodni.
– Inaczej złożysz na niego raport.
– Inaczej złożę na ciebie raport.
– Uuu, jesteś do tego zdolna, prawda? – Uniósł ręce, poddając się. Z jego ust zniknął ostatni ślad uwodzicielskiego uśmieszku.
– Do roboty, Sachs.
Gliniarz odszedł powoli, unosząc ze sobą swoją dumę. Odwrócił się jeszcze, ale nie przyszła mu do głowy żadna cięta riposta.
Amelia Sachs przystąpiła do systematycznego badania terenu, chodząc po siatce.
Było kilka różnych sposobów przeszukiwania miejsc zbrodni. Wstęgowe – gdy chodziło się po torze serpentyny – zwykle stosowano na otwartym terenie, ponieważ w ten sposób można było zbadać spory obszar w dość krótkim czasie. Rhyme nigdy o czymś takim nie chciał słyszeć. On wolał siatkę, czyli dokładne przeszukanie terenu w jednej płaszczyźnie, krok po kroku, tam i z powrotem, a potem w kierunku prostopadłym. Kiedy Rhyme kierował wydziałem, „chodzenie po siatce” stało się synonimem zabezpieczania miejsca zbrodni i biada policjantowi, którego przyłapał na chodzeniu skrótami albo oddawaniu się marzeniom podczas robienia siatki.
Sachs przez godzinę chodziła tam i z powrotem. Polewaczka mogła zlikwidować odciski palców i mikroślady, lecz na pewno nie zniszczyłaby żadnego większego przedmiotu upuszczonego przez Trumniarza ani nie popsułaby śladów stóp czy odcisków innych części ciała w błocie obok drogi. Nic jednak nie znalazła.