Выбрать главу

– Myślałem, że to glina, ale potem mi powiedział, że przyszedł zabić jakichś ludzi. Bałem się, że mnie też zabije. Musiał stamtąd uciekać i kazał mi stać bez ruchu. Potem wszedł ten gliniarz, czy kto to był, a on wbił mu nóż.

– I go zabił – wyrzucił z siebie Dellray.

Jodie westchnął nieszczęśliwie.

– Nie wiedziałem, że chce go zabić. Myślałem, że tylko obezwładnić.

– Ty gnojku – warknął Dellray. – Ale go zabił. Facet nie żyje.

Sellitto spojrzał na torebki z dowodami znalezionymi w metrze. Znajdowały się w nich świerszczyki, setki pigułek, ubrania. Nowy telefon komórkowy. Plik banknotów. Ponownie popatrzył na Jodiego.

– Mów dalej.

– Powiedział, że mi zapłaci, jak go wyprowadzę z budynku. Zaprowadziłem go do metra przez tunel. Jak ty mnie znalazłeś, człowieku? – zwrócił się do Dellraya.

– Bo włóczyłeś się po ulicach i każdemu usiłowałeś wcisnąć te swoje prochy. Dowiedziałem się nawet, jak masz na imię. Chryste, ale z ciebie szmata. Powinienem cię złapać za kark i dusić, aż zsiniejesz.

– Nie możesz mi zrobić krzywdy. – Usiłował się zbuntować. – Mam swoje prawa.

– Kto mu zlecił robotę? – spytał Jodiego Sellitto. – Wspominał nazwisko Hansena?

– Nie. – Głos Jodiego zadrżał. – Posłuchajcie, zgodziłem się mu pomóc, bo wiedziałem, że mnie zabije, jeżeli tego nie zrobię. Wcale nie chciałem. – Zwrócił się do Dellraya: – Chciał, żebym wziął cię do pomocy. Ale zaraz potem zniknął, dlatego mówiłem, żebyś sobie poszedł. Miałem zamiar iść na policję i o wszystkim powiedzieć. Naprawdę. To straszny facet. Boję się go!

– Fred? – odezwał się Rhyme.

– No, tak – przyznał agent. – Zmienił ton. Chciał, żebym go zostawił, ale nic nie wspominał o chodzeniu na policję.

– Dokąd on poszedł? Co mieliście zrobić?

– Miałem grzebać w kubłach na śmieci przed jakimś domem i obserwować samochody. Powiedział, żebym uważał na kobietę i mężczyznę wsiadających do samochodu. Miałem zadzwonić do niego z tego telefonu i podać markę wozu. Potem on miał za nimi pojechać.

– Nie myliłeś się, Lincoln – powiedział Sellitto. – W sprawie zatrzymania ich w domu. Szykował się do ataku w drodze.

– Chciałem do was przyjść… – ciągnął Jodie.

– Człowieku, nie ma sensu, żebyś kłamał. Czy brak ci odrobiny godności?

– Naprawdę chciałem – rzekł spokojniej. Nawet się uśmiechnął. – Przypuszczałem, że dostanę nagrodę.

Rhyme zerknął w chciwe oczy człowieka i zaczynał mu wierzyć. Spojrzał na Sellitta, który ze zrozumieniem skinął głową.

– Jeżeli zaczniesz z nami współpracować – oznajmił detektyw – może cię uratujemy przed pudłem. Co do pieniędzy – nie wiem. Niewykluczone, że coś dostaniesz.

– Nigdy nikomu nie zrobiłem krzywdy. Nie potrafię…

– Zamknij już gębę – powiedział Dellray. – Rozumiemy się?

Jodie przewrócił oczami.

– Rozumiemy? – szepnął jadowicie agent.

– Tak, tak, tak.

– Nie traćmy czasu – odezwał się Sellitto. – Kiedy miałeś iść pod tamten dom?

– O wpół do pierwszej.

Do umówionej godziny zostało pięćdziesiąt minut.

– Jakim samochodem jeździ?

– Nie wiem.

– Jak wygląda?

– Chyba trzydzieści kilka lat. Niewysoki. Ale silny. Muskuły to on ma. Krótko obcięte ciemne włosy. Okrągła twarz. Może zrobicie taki wasz obrazek? Jak one się nazywają – portret pamięciowy?

– Powiedział ci, jak się nazywa? Skąd pochodzi? Cokolwiek?

– Nie wiem. Miał trochę południowy akcent. Aha, jeszcze jedno – powiedział, że nosi rękawiczki, bo jest notowany.

– Gdzie i za co? – spytał Rhyme.

– Nie wiem gdzie. Za zabójstwo. Powiedział, że zabił człowieka w swoim mieście. Gdy miał kilkanaście lat.

– Co jeszcze? – warknął Dellray.

– Słuchaj – rzekł Jodie, krzyżując ręce na piersi i spoglądając na agenta. – Może robiłem świństwa, ale nigdy w życiu nikogo nie skrzywdziłem. Ten facet mnie porwał. Miał plecak pełen gnatów, wyglądał jak pieprzony psychol i tak mnie przestraszył, że prawie zesrałem się w gacie. Na moim miejscu każdy zrobiłby to samo. Nie mam ochoty dłużej tego znosić. Jeżeli chcecie mnie aresztować, proszę bardzo. Ale nic więcej już nie powiem.

Szczupła twarz Freda Dellraya nieoczekiwanie rozjaśniła się w uśmiechu.

– Zaczyna pękać.

W drzwiach stanęła Amelia Sachs i weszła do pokoju, patrząc na Jodiego.

– Powiedz im! – pisnął bezdomny. – Powiedz, że nie zrobiłem ci krzywdy.

Spojrzała na niego, jak gdyby był kawałkiem przeżutej gumy.

– Chciał mi roztrzaskać mózg kijem baseballowym.

– Wcale nie, wcale nie!

– Wszystko w porządku, Sachs?

– Mam następnego siniaka. Na plecach. To wszystko.

Sellitto, Sachs i Dellray skupili się wokół Rhyme’a, który relacjonował Sachs zeznanie Jodiego.

Detektyw spytał Rhyme’a szeptem:

– Uwierzymy mu?

– Pieprzony szczaplak – mruknął Dellray. – Ale moim zdaniem mówi prawdę.

Sachs również skinęła głową.

– Chyba tak. Ale tak czy inaczej, nie możemy go puścić, wszystko jedno, co zamierzamy zrobić.

– Och, będzie mu u nas dobrze – zgodził się Sellitto.

Rhyme przystał na to niechętnie. Wyglądało na to, że bez pomocy tego człowieka nie będą mogli uprzedzić ruchu Trumniarza. W sprawie pozostawienia Percey i Hale’a w bezpiecznym domu pozostał nieugięty, lecz w istocie wcale nie wiedział, czy Trumniarz zdecydował się na atak podczas transportu. Skłaniał się jedynie ku takiej konkluzji. Równie dobrze mógł postanowić, by wywieźć Percey i Hale’a i zginęliby gdzieś w drodze do nowego strzeżonego obiektu.

Poczuł, że sztywnieje mu szczęka.

– Jak twoim zdaniem powinniśmy to rozegrać, Lincoln? – spytał Sellitto.

To było pytanie do taktyka. Rhyme spojrzał na Dellraya, który wyciągnął zza ucha papierosa i przez chwilę go wąchał. Wreszcie rzekł:

– Niech ten śmieć zadzwoni i spróbuje wyciągnąć od Trumniarza, ile się da. Wypuścimy jakiś fałszywy wóz i Trumniarz za nim pojedzie. W samochodzie będą nasi ludzie. Z tyłu zastawi go kilka cywilnych wozów i mamy go na widelcu.

Rhyme niechętnie pokiwał głową. Wiedział, jak niebezpieczne są podobne akcje na ulicy.

– Może przynajmniej wyciągniemy go z centrum miasta?

– A gdyby wywabić go aż do East River? – zaproponował Sellitto. – Tam będziemy mieli dużo miejsca na akcję. Na przykład na jakimś starym parkingu. Można udawać, że świadkowie muszą się przesiąść do innej furgonetki. Ze względów bezpieczeństwa.

Wszyscy byli zgodni, że to był najmniej niebezpieczny sposób.

Wskazując na Jodiego, Sellitto szepnął:

– Wsypał Trumniarza… co mu za to damy? Żeby na tym nie stracił.

– Odstąpcie od zarzutu o udzielenie pomocy w dokonaniu przestępstwa – rzekł Rhyme. – I dajcie mu jakieś pieniądze.

– Kurwa – powiedział Dellray, choć był znany ze swej szczodrości wobec tajnych informatorów, którzy dla niego pracowali. W końcu skinął przyzwalająco głową. – Dobra, dobra. Podzielimy się kosztami. Zależy jeszcze, ile sobie szczur policzy.

Sellitto zawołał Jodiego.

– Umawiamy się tak: pomożesz nam, zadzwonisz do niego, tak jak chciał, my go namierzymy, potem wycofamy zarzuty wobec ciebie i dostaniesz nagrodę.

– Ile? – spytał Jodie.

– Słuchaj, jesteś w takim położeniu, że negocjacje są raczej niewskazane.

– Potrzebuje pieniędzy na terapię odwykową. Dziesięć tysięcy. Da się zrobić?

Sellitto spojrzał na Dellraya.

– Jak wygląda twój fundusz dla kapusiów?