Выбрать главу

– Możemy na to pójść – odrzekł Dellray. – Ale fifty-fifty.

– Naprawdę? – Jodie z trudem powstrzymał uśmiech. – To zrobię, co chcecie.

Rhyme, Sellitto i Dellray omówili plan. Uzgodnili, że będą dowodzić akcją z ostatniego piętra bezpiecznego domu, gdzie umieszczą też Jodiego z telefonem. Percey i Brit zajmą środkowe piętro razem z ochraniającymi ich funkcjonariuszami. Jodie zadzwoni do Trumniarza i powie mu, że para świadków właśnie wsiada do furgonetki i odjeżdża. Samochód skieruje się na opuszczony parking w East Side. Trumniarz pojedzie za furgonetką. Akcję przeprowadzą na parkingu.

– No dobra, do roboty – powiedział Sellitto.

– Czekajcie – rozkazał Rhyme. Zatrzymali się i spojrzeli na niego. – Zapomnieliśmy o najważniejszym.

– Czyli?

– Amelia przeszukała stację metra. Chcę zobaczyć, co znalazła. Może dzięki temu dowiemy się, jakie są szczegóły planu Trumniarza.

– Znamy jego plan – oświadczył Sellitto, wskazując ruchem głowy Jodiego.

– Spełnij kaprys starego kaleki, dobrze? Sachs, zobaczmy, co tam masz.

Robak.

Stephen przemykał ulicami, jeździł autobusami, unikał gliniarzy, których widział po drodze, i Robaka, którego nie widział.

Ale Robak patrzył na niego z każdego okna na każdej ulicy. Robak zbliżał się coraz bardziej.

Myślał o Żonie i Przyjacielu, myślał o swoim zadaniu, zastanawiał się, ile mu zostało amunicji, czy cele będą mieć na sobie kamizelki, skąd będzie strzelał, czy tym razem użyje tłumika, czy nie.

Lecz były to myśli, które przychodziły automatycznie. Nie kontrolował ich świadomie, jak oddychania, bicia serca czy ciśnienia krwi pulsującej w jego ciele.

Był za to świadomy myśli o Jodiem.

Co go w nim tak zafascynowało?

Stephen nie potrafił tego dokładnie określić. Może to, że mieszkał sam, ale nie wydawał się samotny. Może to, że nosił przy sobie ten poradnik i naprawdę chciał się wyzwolić z nałogu. Albo to, że bez wahania stanął przy drzwiach piwnicy, kiedy Stephen mu kazał, mimo ryzyka, że zostanie zastrzelony.

Stephen poczuł rozbawienie…

Słucham, żołnierzu, co poczułeś?

Melduję, że…

Rozbawienie? Żołnierzu, co to znaczy „rozbawienie”? Miękniesz?

Melduję, że nie.

Nie było jeszcze za późno na zmianę planów. Wciąż miał wybór. Było mnóstwo rozwiązań.

Myślał o Jodiem. O tym, co od niego usłyszał. Cholera, może rzeczywiście pójdą na kawę po robocie.

Mogliby pójść do Starbucksa. Tak jak wtedy z Sheilą, tylko że teraz wszystko byłoby naprawdę. Nie będzie musiał sączyć tej lurowatej herbatki, tylko napije się porządnej, podwójnej kawy, jaką matka rano parzyła ojczymowi, gotując ją na ogniu dokładnie sześćdziesiąt sekund, z dokładnie dwóch i trzech czwartych łyżeczki na filiżankę, nie rozsypując ani ziarenka.

A może jeszcze przyjdzie czas na ryby i polowanie?

Albo ognisko…

Może powie Jodiemu, żeby nie szedł pod dom. Sam zlikwiduje Żonę i Przyjaciela.

Żeby nie szedł, żołnierzu? O czym ty mówisz?

Melduję, że rozważam wszystkie możliwości związane z atakiem. Dokładnie według instrukcji.

Stephen wysiadł z autobusu i wśliznął się w aleję za strażą pożarną w Lexington. Ukrył torbę za pojemnikiem na śmieci, wysunął z pochwy nóż i schował pod kurtką.

Jodie. Joe D…

Znów zobaczył jego chude ramiona. Jego spojrzenie.

Też się cieszę, że cię poznałem, wspólniku.

Nagle Stephen zadrżał. Tak jak w Bośni, kiedy musiał wskoczyć do strumienia, by nie złapali go partyzanci. Wtedy był marzec i woda miała temperaturę bliską zeru.

Zamknął oczy i oparł się o ceglany mur, wdychając zapach mokrych kamieni.

Jodie był…

Żołnierzu, co się, kurwa, dzieje?

Melduję, że…

Co?

Melduję, że ja…

Wykrztuś to, żołnierzu.

Melduję, że według moich ustaleń wróg próbował prowadzić wojnę psychologiczną. Ale jego wysiłki okazały się bezskuteczne. Jestem gotów do realizacji planu.

Bardzo dobrze, żołnierzu. Ale patrz pod nogi.

Otwierając tylne drzwi do budynku straży i wchodząc do środka, Stephen zdał sobie sprawę, że już nie będzie zmiany planów. Wszystko było doskonale przygotowane i nie mógł tego zmarnować, zwłaszcza że miał szansę zabić nie tylko Żonę i Przyjaciela, ale także Lincolna Robaka i rudowłosą policjantkę.

Stephen spojrzał na zegarek. Za piętnaście minut Jodie będzie na stanowisku. Zadzwoni do Stephena. Stephen odbierze telefon i po raz ostatni usłyszy jego wysoki głos.

Potem naciśnie guzik nadajnika, który zdetonuje dwanaście uncji RDX w telefonie komórkowym Jodiego.

Zmylić wroga… odizolować… wyeliminować.

Naprawdę nie miał wyboru.

Poza tym, pomyślał, o czym byśmy rozmawiali? Co byśmy robili po tej kawie?

4

MAŁPIA ZRĘCZNOŚĆ

Zdolność [Sokoła] do akrobacji powietrznych i podniebnych szaleństw można porównać jedynie z błazenadą kruków. Wydaje się, że latają dla samej przyjemności latania.

„Sokoły moja pasja”

Stephen Bodio

Rozdział dwudziesty szósty

45 godzin – godzina dwudziesta szósta

Czekał.

Rhyme był sam w swojej sypialni na górze, słuchał radia ustawionego na częstotliwość operacyjną. Był śmiertelnie zmęczony. Minęło południe niedzieli, a on właściwie prawie w ogóle nie spał. Najbardziej jednak wyczerpał go inny wysiłek – próby przeniknięcia myśli Trumniarza. Rachunek za tę morderczą pracę musiało zapłacić jego ciało.

Cooper siedział na dole w laboratorium, przeprowadzając testy, które miały potwierdzić domysły Rhyme’a co do najnowszego planu Trumniarza. Pozostali pojechali do bezpiecznego domu; Amelia Sachs również. Gdy tylko Rhyme, Sellitto i Dellray opracowali plan akcji przeciw zakładanej próbie ataku Trumniarza na Percey Clay i Brita Hale’a, Thom zmierzył Rhyme’owi ciśnienie i zrobił użytek ze swej władzy, w istocie rodzicielskiej, każąc szefowi położyć się, bez dyskusji. Wjechali na górę windą. Rhyme milczał, pełen niepokoju, czy znów udało mu się trafnie przejrzeć zamiary Trumniarza.

– O co chodzi? – spytał Thom.

– O nic. Dlaczego pytasz?

– Bo siedzisz cicho i na nic nie narzekasz. Czyli coś jest nie tak.

– Bardzo śmieszne – mruknął Rhyme.

Thom położył go do łóżka i dokonał kilku rutynowych zabiegów. Rhyme uniósł głowę z luksusowej poduszki i przez słuchawkę z mikrofonem, którą nałożył mu Thom, polecił komputerowi nastroić odbiornik na częstotliwość operacyjną.

System rzeczywiście był niewiarygodnym wynalazkiem. Przy Sellitcie i Banksie Rhyme wyrażał się o nim lekceważąco i jak zwykle narzekał. Jednak urządzenie, bardziej niż inne udogodnienia, sprawiało, że czuł się zupełnie inaczej. Przez parę lat był przekonany, że nigdy nie będzie mógł funkcjonować w miarę normalnie. Lecz dzięki tej maszynie i oprogramowaniu czuł się jak zdrowy człowiek.

Przekręcił głowę i położył ją z powrotem na poduszce.

Czekał. Próbował nie myśleć o swej wczorajszej klęsce z Sachs.

Jakiś ruch za oknem. Zobaczył sokoła. Mignęła biała pierś, potem ptak odwrócił się do niego błękitnoszarym grzbietem i spojrzał w stronę Central Parku. Samiec. Samczyk, jak mówiła Percey Clay. Mniejszy i mniej okrutny niż samica. Przypomniał sobie coś jeszcze o sokołach wędrownych. Można by powiedzieć, że ptaki zmartwychwstały. Jeszcze kilka lat wcześniej cała populacja tego gatunku we wschodniej części Ameryki Północnej pod wpływem pestycydów stała się bezpłodna i niemal wyginęła. Dzięki wysiłkom hodowców i ograniczeniu używania pestycydów udało się je uratować.