Выбрать главу

Zmartwychwstanie…

Z radia dobiegł trzask. Meldowała się Amelia Sachs. Gdy mówiła, że wszystko jest gotowe, w jej głosie słychać było napięcie.

– Jesteśmy z Jodiem na ostatnim piętrze – powiedziała. – Czekaj… jest już samochód.

Przynętą miała być opancerzona furgonetka z napędem na cztery koła i lustrzanymi szybami, w której siedziało czterech funkcjonariuszy z jednostki specjalnej. Za nią miał ruszyć nieoznakowany samochód z dwoma „hydraulikami”, czyli w istocie ludźmi z grupy 32-E. Z tyłu jechało jeszcze czterech.

– Pozoranci są już na dole… w porządku.

Role Percey i Brita grali dwaj funkcjonariusze z oddziału Haumanna.

– Idą – poinformowała Sachs.

Rhyme był niemal pewien, że wobec nowych planów Trumniarza raczej nie można się spodziewać snajperskiego strzału z ulicy. Mimo to wstrzymał oddech.

– Biegną do wozu.

Trzask i radio umilkło.

Kolejny trzask. Zakłócenia. Odezwał się Sellitto.

– Wsiedli. Wszystko idzie dobrze. Ruszają. Drugi samochód gotowy.

– Dobra – rzekł Rhyme. – Jest tam Jodie?

– Jest z nami.

– Powiedz mu, żeby zadzwonił.

– W porządku, Linc. Dzwonimy. Radio wyłączyło się.

Rhyme czekał.

By zobaczyć, czy tym razem Trumniarz się zawaha. By się przekonać, czy tym razem przejrzał zimny umysł mordercy.

Czekał.

Zadźwięczał telefon. Stephen otworzył klapkę.

– Tak.

– Cześć, to ja. Jo…

– Wiem – odparł Stephen. – Bez imion.

– Jasne. – W głosie Jodiego słychać było lęk. Sprawiał wrażenie zaszczutego zwierzęcia. Po chwili dodał: – Już jestem.

– Dobrze. Wziąłeś ze sobą tego czarnucha?

– Hm, tak. Jest ze mną.

– Gdzie dokładnie jesteś?

– Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko tego domu. Stary, tu jest kupa gliniarzy. Ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Minutę temu zatrzymał się tam samochód. Duża furgonetka, chyba yukon z napędem na cztery koła. Niebieski, łatwo go zauważyć. – W zdenerwowaniu zaczął mówić bez ładu i składu. – Bardzo ładny. Ma lustrzane szyby.

– Kuloodporne.

– No. Znasz się na tym, co?

Zaraz umrzesz, bezgłośnie powiedział do niego Stephen.

– Ten facet i kobieta właśnie wybiegli z alejki, razem z nimi jest może z dziesięciu gliniarzy. To na pewno oni.

– Nie pozoranci?

– Nie wyglądają na gliny poza tym są spanikowani. Jesteś na Lexington?

– Tak.

– W samochodzie? – spytał Jodie.

– Oczywiście – odparł Stephen. – Ukradłem małego gównianego japońca. Pojadę za nimi. Zaczekam, aż znajdą się w jakimś pustym miejscu i dopiero wtedy to zrobię.

– Jak?

– Co jak?

– Jak to zrobisz? Granatem, pistoletem maszynowym?

Tak bardzo chciałbyś wiedzieć? – pomyślał Stephen.

– Nie jestem pewien – powiedział. – To zależy.

– Widzisz ich? – spytał z napięciem Jodie.

– Widzę. Jadę za nimi. Ruszam.

– Japoniec, mówisz? – dopytywał się Jodie. – Toyota czy coś w tym rodzaju?

Ty śmierdzący zdrajco, pomyślał z goryczą Stephen. Świadomość, że włóczęga go zdradził, bardzo go zabolała, mimo iż wiedział, że to nieuniknione.

Stephen rzeczywiście widział yukona i towarzyszące mu samochody, które szybko przejechały obok niego. Nie siedział jednak w żadnym japońskim wozie, ani gównianym, ani dobrym. W ogóle nie siedział w żadnym samochodzie. Ubrany w kradziony mundur strażaka stał na rogu ulicy dokładnie sto stóp od bezpiecznego domu, obserwując rzeczywisty rozwój wypadków, trochę inny od zmyślonej historyjki Jodiego. Wiedział, że w yukonie siedzą pozoranci. Żona i Przyjaciel zostali w domu.

Stephen wziął do ręki szary nadajnik detonatora. Urządzenie wyglądało jak walkie-talkie, ale nie miało głośnika ani mikrofonu. Ustawił częstotliwość bomby ukrytej w telefonie Jodiego i uzbroił zapalnik.

– Nie wyłączaj się – powiedział do Jodiego.

– No – zaśmiał się Jodie. – Zrobi się.

Lincoln Rhyme był teraz tylko biernym obserwatorem.

Słuchał, co się dzieje w radiu. Modlił się, by jego przewidywania okazały się trafne. Usłyszał, ja Sellitto pyta:

– Gdzie wóz?

– Dwie przecznice stąd – odrzekł Haumann. – Mamy go na oku. Jedzie wolno przez Lex. A on… czekaj. – Długa chwila milczenia.

– Co?

– Mamy tu kilka takich samochodów, nissan, subaru. Jest też honda accord, ale siedzą w niej trzy osoby. Do furgonetki zbliża się nissan. To może być on. Nie widzę kierowcy.

Lincoln Rhyme zamknął oczy. Poczuł, jak drga nerwowo serdeczny palec jego lewej ręki, spoczywającej na grubej kołdrze – jedyna, poza głową, poruszająca się część ciała.

– Halo? – rzekł Stephen do telefonu.

– Tak – odparł Jodie. – Jestem.

– Dokładnie naprzeciwko domu?

– Zgadza się.

Stephen patrzył na budynek. Nie było Jodiego, nie było Murzyna.

– Chciałem ci coś powiedzieć.

– Co takiego?

Stephen przypomniał sobie impuls elektryczny, gdy jego kolano dotknęło kolana tego drobnego człowieka.

Nie mogę tego zrobić…

Żołnierzu…

Stephen ściskał w lewej dłoni zdalny włącznik detonatora. Powiedział:

– Posłuchaj mnie uważnie.

– Przecież słucham.

Stephen wcisnął guzik.

Wybuch był nadzwyczaj głośny. Głośniejszy, niż Stephen się spodziewał. Zadrżały szyby w oknach, a w niebo wzbiło się mnóstwo gołębi. Stephen ujrzał, jak na alejkę obok bezpiecznego domu sypie się szkło i drewno z ostatniego piętra.

Lepiej, niż mógłby przypuszczać. Sądził, że Jodie będzie gdzieś niedaleko, może w wozie policyjnym stojącym przed domem. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście – Jodie był w środku. Doskonale!

Zastanawiał się, kto jeszcze mógł zginąć od eksplozji.

Modlił się, żeby wśród ofiar był Lincoln Robak.

Może rudowłosa policjantka?

Popatrzył w stronę domu i ujrzał dym unoszący się z okna na ostatnim piętrze.

Dobra, za parę minut dołączy do niego reszta drużyny.

Zadzwonił telefon i Rhyme kazał komputerowi przerwać połączenie radiowe i odebrać.

– Tak – powiedział do mikrofonu.

– Lincoln. – Mówił Lon Sellitto. – Korzystam ze zwykłej linii, bo nie chcę blokować kanału operacyjnego. Będzie potrzebny w czasie pościgu.

– Dobra, słucham.

– Zdetonował bombę.

– Wiem. – Rhyme słyszał wybuch; dom był oddalony o ponad dwie mile od jego sypialni, lecz od eksplozji zadrżały szyby, a sokoły spłoszone hałasem poderwały się z parapetu i poczęły zataczać koła w powietrzu. – Coś się komuś stało?

– Ten śmierdziel, Jodie, spanikował. Poza tym wszystko w porządku. Tylko federalni stwierdzili, że straty są większe, niż się spodziewali. Okropnie zrzędzą.

– Powiedz im, że w tym roku wcześniej zapłacimy podatki.

Na trop bomby ukrytej w telefonie komórkowym naprowadziły Rhyme’a drobne skrawki polistyrenu, które Sachs znalazła na stacji metra. Poza tym w mikrośladach odkryli resztki plastyku, o trochę innym składzie niż w bombie podłożonej w mieszkaniu Sheili Horowitz. Rhyme po prostu dopasował skrawki polistyrenu do telefonu, który Trumniarz dał Jodiemu, i stwierdził, że ktoś odkręcał obudowę aparatu.

Po co? Był tylko jeden uzasadniony powód; dlatego Rhyme wezwał oddział pirotechników z szóstego posterunku. Dwóch detektywów rozbroiło telefoniczną bombę; usunęli z aparatu duży ładunek plastyku i obwód detonatora, po czym w pobliżu jednego z okien zamontowali znacznie mniejszy kawałek materiału wybuchowego z tym samym obwodem, umieszczony w specjalnym pojemniku, którego otwartą gardziel wycelowali w alejkę jak moździerz. Pokój zasłali kocami ochronnymi i wyszli na korytarz, wręczając bezpieczny już telefon Jodiemu, który ujął go drżącymi dłońmi, żądając, by mu udowodnili, że ładunku nie ma.