Выбрать главу

Rhyme domyślił się, że Trumniarz podłoży bombę, by odwrócić ich uwagę od furgonetki i zwiększyć swoje szanse w ataku na dwoje świadków. Morderca również prawdopodobnie się domyślił, że Jodie przejdzie na stronę przeciwnika i że będzie w towarzystwie glin, kiedy do niego zadzwoni. Gdyby udało mu się za jednym zamachem sprzątnąć dowódców – jego szanse byłyby jeszcze większe.

Podstęp…

Tańczący Trumniarz był najbardziej znienawidzonym przez Rhyme’a zbrodniarzem. Lincoln nikogo nie ścigał z większą zajadłością, ale przede wszystkim był ekspertem kryminalistyki i skrycie podziwiał przenikliwość mordercy.

– Mamy dwa wozy na ogonie nissana – mówił Sellitto. – Za chwilę…

Nastąpiła chwila ciszy.

– Głupota – mruknął Sellitto.

– Co jest?

– Nic takiego. Nikt się nie porozumiał z centralą. Jedzie do nas straż pożarna. Nikt ich nie poinformował, żeby zignorowali zgłoszenie o wybuchu.

Rhyme też o tym zapomniał.

– Mam wiadomość – ciągnął Sellitto. – Furgonetka skręca na wschód, Linc. Nissan jedzie za nią. Trzyma się jakieś czterdzieści jardów za furgonetką. Są cztery przecznice od parkingu przy Alei Roosevelta.

– Dobra, Lon. Jest tam Amelia? Chcę z nią porozmawiać.

– Boże – powiedział jakiś głos w tle. Bo Haumann, pomyślał Rhyme. – Mamy tu pełno wozów strażackich.

– Czy ktoś…? – zaczął mówić inny głos, ale po chwili zamilkł.

Nie, ktoś nie, pomyślał Rhyme. Można by pomyśleć…

– Odezwę się później, Lincoln – powiedział Sellitto. – Musimy coś z tym zrobić. Wozy strażackie zatarasowały wszystkie chodniki.

– Sam się odezwę do Amelii – odrzekł Rhyme.

Sellitto odłożył słuchawkę.

Przy zaciągniętych zasłonach pokój stał się znacznie ciemniejszy.

Percey Clay bała się.

Myślała o swoim jastrzębiu, który złapał się kiedyś w sidła i próbował uwolnić, trzepocząc silnymi skrzydłami. Szpony i dziób siekły powietrze jak brzytwy, ptak skrzeczał jak oszalały. Lecz największe wrażenie na Percey zrobiły jego przerażone oczy. Gdy jastrzębiowi zabrano niebo, ptak wpadał w panikę. Stawał się nadwrażliwy.

Percey czuła się tak samo. Nie cierpiała tego domu. Zamknięta jak w klatce. Patrzyła na idiotyczne obrazki na ścianach. Jakieś gówno – Woolworth i J. C. Penney. Sflaczały dywan. Miednica na wodę i dzbanek. Brudnoróżowa narzuta na łóżko, z której nadprutego rogu zwisało kilkanaście długich nitek; może siedział tu kiedyś jakiś członek mafii, który postanowił sypać kompanów, i nerwowo skubał guzkowaty materiał.

Łyk z piersiówki. Rhyme mówił jej o zasadzce. Trumniarz miał jechać za furgonetką, w której rzekomo siedzieli Percey i Hale. Mieli zatrzymać jego samochód i aresztować go albo zabić. Jej poświęcenie nie pójdzie więc na marne. Za dziesięć minut będą mieli człowieka, który zabił Eda. Który na zawsze zmienił jej życie.

Ufała Lincolnowi Rhyme’owi i wierzyła mu. Ale wierzyła mu tak jak wieży kontrolnej, kiedy podawała komunikat, że nie ma zmiennego wiatru, a samolot nieoczekiwanie zaczynał spadać z szybkością trzech tysięcy stóp na minutę – z pułapu dwóch tysięcy stóp.

Percey rzuciła piersiówkę na łóżko, wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Chciała znaleźć się w powietrzu, gdzie była bezpieczna, gdzie nad wszystkim miała kontrolę. Roland Bell kazał jej zgasić światła i siedzieć w zamkniętym pokoju. Wszyscy byli na ostatnim piętrze. Usłyszała huk eksplozji. Spodziewała się go. Ale nie spodziewała się lęku, jaki ją ogarnął na dźwięk wybuchu. Strach był nie do zniesienia. Dałaby wszystko, by móc wyjrzeć za okno.

Podeszła do drzwi, otworzyła je i wyszła na korytarz.

Było ciemno, jak w nocy…

Wszystkie gwiazdy wieczoru…

Poczuła gryzący zapach. Pewnie z tego, co wybuchło. Holl był zupełnie pusty. W klatce schodowej pojawił się jakiś cień. Spojrzała w tę stronę, lecz cień zniknął.

Brit Hale był w pokoju oddalonym zaledwie o dziesięć stóp. Zapragnęła z nim porozmawiać, ale nie chciała, by zobaczył ją w tym stanie – bladą, z trzęsącymi się rękami. Wilgotniejącymi ze strachu oczyma… Boże, była spokojniejsza, wyprowadzając z nurkowania boeinga 737, niż teraz, gdy wpatrywała się w ciemny korytarz.

Cofnęła się do swojego pokoju.

Czyżby usłyszała jakieś kroki?

Zamknęła drzwi i wróciła na łóżko.

Znów kroki.

– Tryb poleceń – powiedział do mikrofonu Lincoln Rhyme. Ekran posłusznie wyświetlił okno dialogowe.

W oddali usłyszał nikły odgłos syren.

Dopiero wtedy Rhyme zdał sobie sprawę ze swojego błędu.

Wozy strażackie…

Nie! Nie przyszło mi to do głowy.

Ale Trumniarzowi przyszło. No jasne! Ukradł mundur strażaka albo kombinezon ratownika i w tej chwili wchodził do bezpiecznego domu!

– O nie – wymamrotał. – Nie! Jak mogłem się tak pomylić? To wyłącznie moja wina. Wyłącz…

Komputer usłyszał ostatnie słowo i posłusznie wyłączył program telekomunikacyjny.

– Nie! – krzyknął Rhyme. – Nie!

Lecz system nie zrozumiał głośnego, rozgorączkowanego głosu i wyświetlił pytanie: Czy na pewno chcesz zamknąć system?

– Nie – szepnął zrozpaczony.

Przez chwilę nic się nie działo, ale system się nie zamknął. Pojawił się następny komunikat: Co chcesz teraz zrobić?

– Thom! – krzyknął. – Niech ktoś tu przyjdzie… Mel!

Ale drzwi były zamknięte; z dołu nikt nie odpowiadał.

Palec u lewej ręki drgał jak oszalały. Kiedyś Rhyme miał mechaniczny USO i mógł sprawnym palcem wystukać numer telefonu. System komputerowy zastąpił wszystko i teraz Rhyme musiał używać głosu, żeby zadzwonić do bezpiecznego domu i powiedzieć im, że nadchodzi Trumniarz przebrany za strażaka albo ratownika.

– Tryb poleceń – rzucił do mikrofonu. Starał się za wszelką cenę zachować spokój.

Nie zrozumiałem. Powtórz.

Gdzie jest teraz Trumniarz? Wszedł już do środka? Już celuje do Percey Clay albo Brita Hale’a?

Może do Amelii Sachs?

– Thom! Mel!

Nie zrozumiałem…

Dlaczego o tym nie pomyślałem?

– Tryb poleceń – powiedział niemal bez tchu, próbując nie wpaść w panikę.

Wreszcie ukazało się okienko trybu poleceń. Strzałka kursora była na górze ekranu, natomiast ikona programu telekomunikacyjnego widniała na samym dole.

– Kursor w dół – jęknął szeptem.

Nic się nie stało.

– Kursor w dół – powiedział głośniej.

Znów wyświetlił się komunikat: Nie zrozumiałem. Powtórz.

– Niech cię szlag…

Nie zrozumiałem…

Ciszej, zmuszając się do mówienia normalnym tonem, powiedział:

– Kursor w dół.

Świetlista biała strzałka drgnęła i poczęła wolniutko wędrować w dół ekranu.

Jeszcze jest czas, powtarzał sobie. Zresztą ludzie w bezpiecznym domu nie są przecież bezbronni.

– Kursor w lewo – polecił.

Nie zrozumiałem…

– No już!

Nie zrozumiałem…

– Kursor w górę… kursor w lewo…

Kursor pełznął po ekranie jak ślimak, aż w końcu dotarł do ikony.