Выбрать главу

– Och, Rhyme, potrafisz być takim draniem – powiedziała z wyrzutem Sachs. – Gdzie Mel?

– Odesłałem go do domu. Nie ma już nic do roboty… Pakujemy ją do samochodu i odwozimy na Long Island, tam będzie bezpieczna.

– Co? – spytała Sachs.

– Powinniśmy to zrobić na samym początku. Nalej mi jeszcze.

Percey przechyliła butelkę. Sachs powiedziała:

– Już ma dość.

– Nie słuchaj jej – rzucił Rhyme. – Jest na mnie wściekła. Nie miałem ochoty na to, co ona, więc się wkurzyła.

Dzięki, Rhyme. Wypierzmy brudy przy wszystkich, co? Zatopiła w nim zimne spojrzenie swoich pięknych oczu, ale nawet tego nie zauważył. Patrzył na Percey Clay.

A ona powiedziała:

– Zawarliśmy umowę. I nagle zjawia się dwóch agentów, którzy chcą mnie zabrać na Long Island. Myślałam, że mogę ci ufać.

– Jeśli mi zaufasz, zginiesz.

– Istniało ryzyko – rzekła Percey. – Ostrzegałeś, że może dostać się do domu.

– Jasne, ale nie wiesz, że wszystkiego się domyśliłem.

– Wszystkiego… co?

Sachs słuchała ze zmarszczonymi brwiami.

– Domyśliłem się, że chce zaatakować dom – ciągnął Rhyme. – Domyśliłem się, że przebrał się za strażaka. Nawet się domyśliłem, że rozwali tylne drzwi ładunkiem przecinającym. Założę się, że to był accuracy pięć dwadzieścia albo pięć dwadzieścia jeden z systemem odpalającym Instadet. Mam rację?

– Ja…

– Mam rację?

– Pięć dwadzieścia jeden – potwierdziła Sachs.

– Widzisz? Wszystko wiedziałem. Pięć minut przed jego wejściem do domu. Ale nie mogłem nikomu o tym powiedzieć. Nie mogłem… zadzwonić z tego pieprzonego telefonu i przekazać wam, co się święci. I twój przyjaciel zginął. Przez mnie.

Sachs współczuła mu. Cierpiała, widząc jego ból, lecz nie miała pojęcia, co powiedzieć, żeby go pocieszyć.

Na policzku miał kroplę wilgoci. Podszedł Thom z chusteczką, ale Rhyme odgonił go, z wściekłością wysuwając szczękę. Ruchem głowy wskazał komputer.

– Byłem taki nadęty. Zacząłem myśleć, że jestem zupełnie normalny. Jeżdżę na wózku jak kierowca rajdowy, sam zapalam i gaszę światło, zmieniam płyty… Normalny. Gówno prawda! – Zamknął oczy i wcisnął głowę w poduszkę.

Nagle, ku zdziwieniu wszystkich, w pokoju rozległ się śmiech.

Percey Clay nalała sobie jeszcze trochę whisky. Potem odrobinę Rhyme’owi.

– Gówno prawda, to fakt. Ale dlaczego nie mogę od ciebie usłyszeć po prostu prawdy?

Rhyme otworzył oczy i spiorunował ją wzrokiem.

Percey znów wybuchnęła śmiechem.

– Nie… – ostrzegł ją Rhyme.

– Och. – Wykonała zniecierpliwiony gest. – Co – nie?

Sachs zobaczyła, jak Percey mruży oczy.

– Coś ty powiedział? – zaczęła Percey. – Że Brit zginął przez jakąś… usterkę techniczną?

Sachs zorientowała się, że Rhyme nie tego się spodziewał. Chwilę milczał, zbity z tropu.

– Tak – odrzekł wreszcie. – Właśnie to powiedziałem. Gdybym mógł zadzwonić…

– I co? – przerwała mu. – I dlatego sądzisz, że masz prawo stroić fochy? Łamać dane mi słowo? – Odstawiła szklankę i westchnęła z tłumioną złością. – Na litość boską… Czy ty w ogóle wiesz, w jaki sposób zarabiam na życie?

Sachs ze zdumieniem stwierdziła, że Rhyme się uspokoił. Zaczął coś mówić, lecz Percey znów mu przerwała.

– Zastanów się. – Jej południowy akcent zabrzmiał bardzo wyraźnie. – Siedzę w aluminiowej rurce, która leci z prędkością czterystu węzłów, sześć mil nad ziemią. Na zewnątrz minus sześćdziesiąt Fahrenheita, wiatr sto mil na godzinę. Nie wspomnę o błyskawicach, gwałtownych zmianach wiatru i oblodzeniu. Chryste, żyję tylko dzięki maszynom. – Kolejny wybuch śmiechu. – Czym to się różni od twojej sytuacji?

– Nie rozumiesz – rzekł opryskliwie.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czym to się różni? – pytała nieustępliwie.

– Możesz chodzić, potrafisz podnieść słuchawkę telefonu i…

– Chodzić? Jestem na pięćdziesięciu tysiącach stóp. Jeżeli otworzę drzwi, w ciągu kilku sekund krew mi się ugotuje.

Po raz pierwszy, odkąd go znam, pomyślała Sachs, Rhyme spotkał kogoś takiego jak on. Zaniemówił.

– Przykro mi, detektywie – ciągnęła Percey – ale nie widzę cienia różnicy między nami. Oboje jesteśmy produktami dwudziestowiecznej nauki. Do cholery, gdybym miała skrzydła, latałabym bez niczyjej pomocy. Ale nie mam i nigdy mi nie wyrosną. Żeby robić to, co robimy, oboje… musimy być zależni.

– W porządku… – Uśmiechnął się diabelsko.

No dalej, Rhyme, pokaż jej! Sachs gorąco pragnęła, żeby wygrał, żeby wykopał tę kobietę na Long Island i skończył z nią na zawsze.

– Ale jeżeli ja coś schrzanię, giną ludzie – powiedział Rhyme.

– Tak? A co się stanie, gdy zepsuje się urządzenie przeciwoblodzeniowe? Co się stanie, jeśli spieprzy mi się układ tłumienia drgań? Albo gołąb wleci do rurki Pitota w czasie podchodzenia do lądowania według przyrządów? Już nie żyję. Przerwanie płomienia, uszkodzenia w hydraulice, mechanicy, którzy zapominają wymienić zepsute wyłączniki automatyczne… Albo nawalą systemy awaryjne. Jeżeli u ciebie coś się chrzani, niektórzy mają szansę wylizać się z ran. Ale mój samolot ryje w ziemię z prędkością trzystu mil na godzinę. Nic po nim nie zostaje.

Rhyme wydawał się już zupełnie trzeźwy. Jego oczy przebiegały cały pokój, jak gdyby szukając jakiegoś dowodu, który mógłby obalić poglądy Percey.

– No dobrze – powiedziała spokojnie Percey. – Podobno Amelia ma jakieś dowody, które znalazła z tyłu domu. Proponuję, żebyś skończył z tym przedstawieniem i zaczął badać te materiały. Ja zaś pojadę do Mamaroneck, skończyć naprawę samolotu, a wieczorem zamierzam polecieć z ładunkiem. Zapytam cię wprost: pozwolisz mi lecieć, tak jak się umówiliśmy, czy mam dzwonić po adwokata?

Rhyme nadal milczał.

Upłynęła dłuższa chwila.

Sachs drgnęła zaskoczona, gdy Rhyme swoim dźwięcznym barytonem huknął:

– Thom! Thom! Chodź tutaj.

Asystent podejrzliwie zajrzał przez drzwi do sypialni.

– Nabałaganiłem trochę. Zobacz, przewróciłem szklankę. I potargałem sobie włosy. Mógłbyś coś z tym zrobić? Proszę.

– Nie nabierasz nas, Lincoln? – spytał z powątpiewaniem.

– A Mel Cooper? Możesz go wezwać, Lon? Pewnie serio potraktował to, co mówiłem. Przecież to był żart. Naukowiec, cholera, ani śladu poczucia humoru. Potrzebujemy go.

Amelia Sachs chciała stąd uciec. Wsiąść do samochodu i pomknąć drogami New Jersey i okręgu Nassau sto dwadzieścia mil na godzinę. Nie wytrzyma z tą kobietą ani chwili dłużej w jednym pokoju.

– No dobrze, Percey – powiedział Rhyme. – Weź ze sobą detektywa Bella, damy wam jeszcze ludzi Bo. Jedź na to swoje lotnisko i zrób, co musisz.

– Dziękuję, Lincoln. – Skinęła mu głową i lekko się uśmiechnęła.

Jeden uśmiech wystarczył, by Amelia zaczęła się zastanawiać, czy część przemowy Percey nie była przeznaczona dla niej: by Sachs nie miała wątpliwości, kto odniósł niekwestionowane zwycięstwo. Cóż, Sachs miała wrażenie, że w pewnych dyscyplinach jest skazana na porażkę. Była mistrzynią w strzelaniu, właścicielką policyjnej odznaki, demonem szos i niezłym ekspertem kryminalistycznym, natomiast serce miała zupełnie nieodporne. Wyczuwał to jej ojciec; też był romantykiem. Gdy kilka lat temu ciężko przeżywała koniec pewnego romansu, mówił do niej: „Wiesz, powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało, Amie”.

Żegnaj, Rhyme, pomyślała. Żegnaj.