Выбрать главу

– Mocno, ale nie za mocno – mruknęła.

– Pomyśl o wszystkich samochodach, przy których pracowałaś – powiedział Rhyme.

– Co?

– Jakbyś próbowała wyjąć stare świece. Na tyle mocno, żeby je obluzować, ale nie tak mocno, żeby złamać ceramiczny korpus.

Skinęła głową i Rhyme nie wiedział, czy usłyszała, co powiedział. Sachs opuściła głowę za namiot sklecony z własnej kamizelki.

Rhyme zobaczył, jak mruży oczy.

Sachs…

Nie zauważył żadnego ruchu. Usłyszał tylko bardzo cichy trzask. Sachs zamarła na moment, a potem zajrzała za zasłonę.

– Już. Otwarte.

– Widzisz materiał wybuchowy? – spytał Cooper.

Zerknęła do środka.

– Tak.

Podał jej puszkę oleju maszynowego.

– Kapnij trochę do środka i przechyl. Plastyk powinien sam wypaść. Nie można go wyciągnąć, żeby nie zniszczyć odcisków.

Nalała odrobinę oleju, po czym przechyliła pocisk otwartą stroną w kierunku rozłożonego ręcznika. Nic się nie stało.

– Niech to szlag – mruknęła.

– Nie…

Energicznie potrząsnęła pociskiem.

– Nie potrząsaj! – wrzasnął Cooper.

– Sachs! – sapnął Rhyme.

Potrząsnęła mocniej.

– Niech to szlag.

– Nie!

Z pocisku wypadła cienka biała nitka i kilka czarnych ziaren prochu.

– Dobra – rzekł Cooper i odetchnął. – Już jest bezpieczny.

Podszedł do stołu i igłowym próbnikiem zwinął nitkę plastyku na szklanej płytce. Poruszał się typowym dla laborantów płynnym krokiem – wyprostowany, z wyciągniętą ręką, w której nieruchomo trzymał próbkę – podszedł do mikroskopu i wsunął płytkę pod okular.

– Proszkiem magnetycznym? – spytał.

– Nie – odrzekł Rhyme. – Gencjaną. To odcisk na plastyku. Trzeba zobaczyć kontrast.

Cooper spryskał próbkę i jeszcze raz umieścił płytkę pod mikroskopem.

Obraz pojawił się równocześnie na monitorze komputera Rhyme’a.

– Jest! – krzyknął. – Jest!

Łuki i rozgałęzienia były doskonale widoczne.

– Nieźle, Sachs. Dobra robota.

Cooper powoli obracał jądro pocisku, a Rhyme zapisywał kolejne obrazy – mapy bitowe – na twardym dysku. Potem złożył je razem i wydrukował jeden, dwuwymiarowy obraz.

Jednak Cooper, obejrzawszy go, westchnął.

– Co? – spytał Rhyme.

– Nie wystarczy. Ledwie ćwierć cala na pięć ósmych. Na tej podstawie nie znajdziemy nic w żadnym systemie identyfikacji odcisków.

– Chryste – westchnął Rhyme. – Cały wysiłek… na nic.

Nagły wybuch śmiechu.

Śmiała się Amelia Sachs. Patrząc na tablice na ścianie. MZ jeden, MZ dwa…

– Złóżcie je razem.

– Co?

– Mamy trzy częściowe odciski – wyjaśniła. – Prawdopodobnie palca wskazującego. Nie widzicie?

Cooper spojrzał na Rhyme’a.

– Nigdy nie słyszałem o takiej technice.

Rhyme też nie. Większość ekspertyz kryminalistycznych polegała na analizowaniu dowodów w celu przedstawienia ich przed sądem – ekspertyza „sądowa” oznaczała „zgodna z postępowaniem prawnym” – i gdyby policja zaczęła składać fragmenty odcisków palców sprawcy, adwokat mógłby od razu iść świętować sukces.

Ale oni chcieli znaleźć Trumniarza, a nie wytoczyć mu sprawę.

– Jasne – powiedział Rhyme. – Zróbcie to!

Cooper zdarł z tablicy wydruki fragmentarycznych odcisków Trumniarza i położył przed sobą na stole.

Sachs i technik zabrali się do pracy. Cooper zrobił fotokopie odcisków, zmniejszając dwa, żeby wszystkie były tych samych rozmiarów. Potem razem z Sachs zaczęli je dopasowywać, jak kawałki układanki. Jak dzieci próbowali różnych kombinacji, przekładali, kłócili się. Sachs nawet wzięła długopis i uzupełniła brakujące linie.

– Oszukujesz – stwierdził Cooper.

– Ale pasuje – powiedziała triumfalnie.

Wreszcie sklecili wszystko razem i wydrukowali. Obraz przedstawiał trzy czwarte odcisku linii papilarnych, prawdopodobnie palca wskazującego prawej dłoni.

Cooper uniósł wydruk.

– Mam wątpliwości, Lincoln.

– Ależ to czysta sztuka, Mel – rzekł Rhyme. – Piękne!

– Nie mów o tym nikomu w Stowarzyszeniu, bo nas zdegradują i wyleją.

– Wprowadź to do systemu identyfikacji. Z klauzulą absolutnego pierwszeństwa. Szukaj we wszystkich stanach.

– Uuu – powiedział Cooper. – To mnie będzie kosztować roczną pensję.

Wprowadził wydruk do komputera.

– Potrwa jakieś pół godziny – rzekł Cooper – realista, nie pesymista.

Jednak poszukiwanie wcale nie trwało długo. Już po upływie pięciu minut – w ciągu których Rhyme zastanawiał się, kogo mógłby naciągnąć na drinka, Sachs czy Coopera – ekran zamigotał.

Na podstawie przedstawionych danych znaleziono… 1 osobę. Zgodność 14 punktów porównawczych. Statystyczne prawdopodobieństwo tożsamości: 97%.

– Boże – wymruczała Sachs. – Mamy go.

– Kto to jest, Mel? – spytał Rhyme cicho, jak gdyby się obawiał, że słowa zdmuchną z ekranu kruche elektrony.

– Już nie Trumniarz – rzekł Cooper. – Nazywa się Stephen Robert Kall. Trzydzieści sześć lat. Obecne miejsce zamieszkania nieznane. Ostatnie dane pochodzą sprzed piętnastu lat, wiejski adres w Cumberland w Wirginii Zachodniej.

Takie pospolite nazwisko. Rhyme poczuł ukłucie rozczarowania. Kall.

– Za co jest notowany?

Cooper zaczął czytać.

– Mówił o tym Jodiemu… Gdy miał piętnaście lat, odsiedział dwadzieścia miesięcy za nieumyślne spowodowanie śmierci. – Technik parsknął krótkim śmiechem. – Widocznie Trumniarz nie powiedział mu, że ofiarą był jego ojczym.

– Ojczym?

– Kurczę, ale historia – rzekł Cooper, czytając.

– Co się stało? – spytała Sachs.

– To fragmenty raportów policyjnych. Posłuchajcie. Zdaje się, że w rodzinie od dawna nie działo się najlepiej. Matka chłopca miała raka, a jej mąż – ojczym Kalla – za jakieś nieposłuszeństwo ją uderzył. Kobieta upadła i złamała rękę. Kilka miesięcy później umarła, a Kall był przekonany, że to Lou był winien jej śmierci.

Cooper czytał dalej i wydawało się, że w pewnym momencie zadrżał.

– Chcecie wiedzieć, co się stało?

– Słuchamy.

– Kilka miesięcy po śmierci matki Stephen z ojczymem poszli na polowanie. Dzieciak uderzył go, tak że Lou stracił przytomność, rozebrał go do naga i przywiązał do drzewa w lesie. Zostawił go tam na parę dni. Chciał go tylko nastraszyć, mówił później jego adwokat. Zanim odnalazła go policja, ciało roiło się od robaków. Przede wszystkim larw. Człowiek żył jeszcze przez dwa dni. Majaczył.

– Niech mnie – szepnęła Sachs.

– Kiedy go znaleziono, chłopak siedział obok, przyglądając się ojczymowi – czytał dalej Cooper. – Podejrzany poddał się bez oporu. Wydawał się zupełnie zdezorientowany. Cały czas powtarzał: „Wszystkim można zabić, wszystkim można zabić…”. Zabrano go na obserwację do Centrum Zdrowia Psychicznego Cumberland.

Rhyme’a nie za bardzo obchodziło psychiczne skrzywienie przestępcy. Wierzył w swoje techniki kryminalistyczne bardziej niż w badania behawioralne. Wiedział, że Trumniarz jest socjopatą – jak wszyscy zawodowi mordercy – lecz przykrości i urazy, jakich doznał w przeszłości, w tym momencie nie miały większego znaczenia.

– Jest zdjęcie? – spytał.

– Z młodości nie ma żadnego.

– Cholera. Służba wojskowa?

– Nic z tego. Lecz jest jeszcze jeden wyrok – powiedział Cooper. – Próbował się zaciągnąć do piechoty morskiej, ale po badaniach psychologicznych nie przyjęli go. Przez kilka miesięcy nękał oficerów z komendy poborowej w Waszyngtonie, w końcu zaatakował i pobił sierżanta. Dostał wyrok w zawieszeniu.